Są takie książki, które oddziałują
na nas na poziomie daleko głębszym niż tylko rozumienie słów. Nie trzeba zresztą
całej książki. Jedno opowiadanie, wiersz, czasem jeden reportaż przenika nas
pozostawiając w naszym wnętrzu niewygodne „coś”. Drobinę, która uwiera. Nie
daje o sobie zapomnieć niczym ziarenko piasku w bucie. Nawet jeśli już nie chce
się o niej myśleć, po prostu nie można. Jest zbyt niewygodnie. W końcu trzeba
się nią zająć. Zatrzymać się i zlokalizować nieproszonego gościa. Gdzie
dokładnie uwiera? Dlaczego uwiera właśnie tu? Co mogę zrobić, żeby nie bolało?
Czasem, po lekturze tekstu trzeba naprawdę sporo czasu, zanim pójdzie się dalej.
Jednym z tekstów, które kazały mi
się zatrzymać był reportaż Katarzyny Boni „Warsztaty umierania”. Było to zanim
jeszcze tekst stał się częścią książki. Ukazał się w Dużym Formacie w
marcu dwa lata temu. Reportaż zaczyna się tak: Przed tobą leży 20 kartoników. Proszę, napisz na każdym nazwę czegoś,
co jest dla ciebie cenne. Twoi rodzice, twoja żona, twój chłopak, dzieci,
praca, twoje hobby, góry, natura. Tak, wiem, to zajmuje chwilę. Przy 12.
kartoniku ciężko coś wybrać. Ale to może być nawet twój iPad. Gotowe? OK, teraz
zamknij oczy. Zaczynamy historię o tobie albo o kimś bardzo do ciebie podobnym.
Jest ciepły, słoneczny dzień. Wiosna, niedługo zakwitną wiśnie. Wracasz do domu
po pracy, szykujesz obiad. Kiedy nakrywasz do stołu, przeszywa cię ostry ból
brzucha. Myślisz: to przepracowanie, samo przejdzie. Ale kłucie w brzuchu
nie mija przez cały dzień. Źle śpisz. Umawiasz się na badania do szpitala. Czujesz,
że dzieje się coś złego. Otwórz oczy. Spójrz na swoje karty. Wybierz jedną. Zgnieć
ją i wyrzuć na ziemię. „Warsztaty umierania” to reportaż o stracie i o przygotowywaniu
się na nią. Kto lubi myśleć o stracie? Samo myślenie o niej boli...
Książka „Ganbare. Warsztaty
umierania” to książka, która zaboli wiele razy, ale na szczęście nie będzie
to ból ciągły. Autorka lituje się nad nami. Zmienia perspektywę, żebyśmy po
dramatycznych historiach konkretnych osób mogli złapać nieco tchu. Gdy pojawia
się szersze tło łapię powietrze tak zachłannie, jakbym zaraz miała zanurkować.
Bo gdy pojawi się woda, nie będzie jak oddychać...
W 2011 roku trzęsienie ziemi wywołało tsunami oraz awarię w elektrowni Fukushima. Zginęło
prawie 20 tysięcy Japończyków. Ile tysięcy straciło bliskich? Tych liczb nie da
się pojąć. Dlatego chętniej niż o liczbach Boni opowiada o jednostkach. O tych,
którzy ocaleli. O tych, którzy nurkują w poszukiwaniu kości swoich
najbliższych. I o tych, którzy chcieliby wyłącznie spać, żeby już nie myśleć o
stracie własnych dzieci. O tych, którzy uczą się narzekać, i tych, którzy uczą
się płakać. Tych, którzy stracili wszystko. Żyją w blaszanych kontenerach,
jeden obok drugiego. I tych którzy żyją samotnie, na terenie skażonym.
Oprócz historii poszczególnych ludzi
Boni przedstawia kulturę związaną ze śmiercią. Nie tylko popularne w Japonii warsztaty
umierania ale także np. świat duchów. Bo „w Japonii obok żywych żyją
zmarli”.
Waga tematu, który wzięła na
warsztat Katarzyna Boni, jest ogromna. Przy niektórych tekstach dosłownie
uginają się nogi. A jednak książkę czyta się dobrze. Każdy z reportaży został
napisany inaczej. Dzięki ciekawej formie ta książka, choć jest bardzo smutna,
jest też bardzo ciekawa. Zdecydowanie jedna z najlepszych, jakie przeczytałam w
tym roku.
Katarzyna Boni, "Ganbare! Warsztaty umierania", Wydawnictwo
Agora, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz