„Mężczyźni objaśniają mi świat” to zbiór esejów, w których Rebecca
Solnit pisze o męskiej przemocy wobec kobiet. O mężczyznach pragnących
kontrolować kobiety, oraz o kobietach, którym odbiera się głos. O genezie tego
stanu rzeczy, ale także o zmianach, jakie dokonały się dzięki feminizmowi.
Mimo ważnego i poważnego tematu, który niektórym może wydać się
wręcz nudny (choć takim nie jest!), książkę Solnit czyta się jednym tchem.
Cięte, ironiczne, humorystyczne, gorzkie i pełne konkretów teksty Solnit, nie
pozwalają oderwać się od lektury ani na chwilę.
Uwielbiam pierwszy, tytułowy esej „Mężczyźni objaśniają mi
świat”. Myślę, że absolutnie każdy powinien go przeczytać. Kobietom może dodać
odwagi, a mężczyznom przedstawić kawałek świata, którego na co dzień nie chcą
zobaczyć, bo zamiast patrzeć i słuchać wolą pokazywać i mówić. Niesamowite są
scenki z życia Solnit, które przywołuje autorka. Jak ta:
„Gospodarz przerwał mi, gdy tylko wymieniłam nazwisko
Muybridge’a. „Czy słyszała pani o bardzo ważnej książce na temat Muybridge’a,
która ukazała się w tym roku?”. Tak dalece weszłam w narzuconą mi rolę
debiutantki, że byłam gotowa wziąć pod uwagę ewentualność, że równocześnie z
moją ukazała się inna publikacja na ten sam temat, a ja jakimś cudem ją
przegapiłam. Gospodarz właśnie zaczął mi opowiadać o tej ważnej książce –
przybierając doskonale mi znaną pełną samozadowolenia pozę perorującego
mężczyzny: zapatrzony w odległy horyzont, na którym niewyraźnie majaczy odblask
jego własnego autorytetu. (…) Tak więc Pan Bardzo Ważny perorował pouczającym
tonem o książce, którą powinnam znać, aż wreszcie Sally przerwała mu i
powiedziała: „To jej książka”. No, w każdym razie próbowała mu przerwać.”
Takich scenek jest więcej! Jak wspomniałam, nie
tylko tytułowy esej traktuje o odbieraniu kobietom głosu. Problem ten jest
wspólny dla całego zbioru, podejmującego temat kultury patriarchatu i przemocy.
Nie chodzi przy tym oczywiście jedynie o przemoc mającą miejsce w domowym
zaciszu, ale o przemoc w sferze publicznej, w tym przemoc słowną. Solnit
świetnie pokazuje opresyjność języka, i to, w jaki sposób samymi słowami można marginalizować
cierpienie ofiar.
W zbiorze pojawiają się dwie bardzo ważne i znane kobiety –
jest to Virginia Woolf i Susan Sontag. Solnit czerpie z ich myśli, nieraz z
nimi polemizując. Z jednej strony pokazuje, jak trudne jest polepszenie
sytuacji kobiet, ale z drugiej strony przywołuje jednak pewne sukcesy.
Bardzo podoba mi się to, że Solnit identyfikuje się z ruchem
feministycznym i jest dumna z jego osiągnięć. Nie udaje stojącej z boku badaczki, która na chłodno relacjonuje nam pewne fakty obiektywne. Właśnie
dlatego jej książka, jest tak ciekawa. To książka buntowniczki, a kto nie lubi czytać
historii buntowników?