Jung Chang
"Dzikie łabędzie. Trzy córy Chin"
Tłumaczenie: Bożena Umińska-Keff
(s. 19 – 32)
„MAŁE ZŁOTE LILIE” – KONKUBINA GENERAŁA
(1909–1933)
Moja babcia w wieku piętnastu lat została konkubiną
generała, szefa policji w słabym i chwiejnym chińskim rządzie. Był rok 1924 i w
kraju panował chaos. Na przeważającym obszarze, łącznie z Mandżurią, gdzie
mieszkała moja babka, władzę sprawowali wojskowi. Związek został zaaranżowany
przez jej ojca, urzędnika policji w prowincjonalnym mieście Yixian w
południowo-zachodniej Mandżurii, leżącym sto sześćdziesiąt kilometrów od
Wielkiego Muru i czterysta kilometrów na północny wschód od Pekinu.
Jak większość miast w Chinach, Yixian został zbudowany jako
forteca. Mury, które go otaczały, pochodziły z czasów dynastii Tang (618–907
naszej ery). Miały dziewięć metrów wysokości, trzy metry sześćdziesiąt
centymetrów szerokości i wieńczyły je blanki dźwigające szesnaście fortów
rozstawionych w regularnych odstępach. Mury były na tyle szerokie, że można
było swobodnie przejechać po nich konno. Do miasta prowadziły cztery bramy,
których usytuowanie odpowiadało czterem położeniom igły kompasu, każda z
zewnętrzną ubezpieczającą bramą, a całą fortyfikację otaczała głęboka fosa.
W mieście najbardziej rzucała się w oczy wysoka, bogato zdobiona
dzwonnica z ciemnobrązowego kamienia, która została zbudowana w VI wieku, kiedy
przyjęto tu buddyzm. Każdej nocy uderzano w dzwon, aby oznajmić godzinę,
używano go również jako alarmu w razie pożaru albo powodzi. Yixian był dobrze
prosperującym miastem handlowym. Na równinach wokół uprawiano
bawełnę, kukurydzę, sorgo, soję, sezam, brzoskwinie, jabłka i winogrona. Na
łąkach i na wzgórzach leżących na zachód od miasta rolnicy hodowali owce i
bydło.
Mój pradziadek, Yang Rushan, urodził się w 1894 roku, kiedy
jeszcze całymi Chinami rządził cesarz rezydujący w Pekinie. Członkowie rodziny
panującej byli Mandżurami, którzy podbili Chiny w 1644 roku. Rodzina Yang
należała do chińskiej grupy etnicznej Han i powędrowała na północ od Wielkiego
Muru, szukając szczęśliwszego losu.
Pradziadek jako jedyny syn swoich rodziców był najważniejszą
osobą w całej rodzinie. Tylko dzięki synowi może przetrwać nazwisko rodu – bez
niego linia rodzinna wygaśnie, co dla Chińczyków było równoznaczne z
najstraszliwszą zdradą, jaką można popełnić wobec własnych przodków. Posłano
go do dobrej szkoły. Miał zdać egzaminy, aby zostać mandarynem – urzędnikiem.
Było to ambicją większości mężczyzn w tym czasie. Żaden Chińczyk nie czuł się
bezpiecznie bez władzy lub pieniędzy, bo nic go wtedy nie chroniło przed
urzędniczym rozbojem lub nieprzewidzianą przemocą. W Chinach nigdy nie istniał
oficjalnie zatwierdzony system prawny. Wymiar sprawiedliwości był
niepodważalny, a okrucieństwo wpisano w działanie wszystkich instytucji, ale
mogło ono także wynikać z kaprysu urzędnika, który, jeśli miał władzę, sam był
prawem. Dla dziecka z niearystokratycznej rodziny zostanie mandarynem było
jedynym sposobem wymknięcia się z obrotów wiecznie kręcącego się koła
niesprawiedliwości i własnego strachu. Yang zdecydował, że jego syn nie zajmie
się tradycyjnym rodzinnym rzemiosłem – wyrabianiem filcu – i poświęcił siebie
i całą swoją rodzinę, aby go wykształcić. Kobiety szyły dla okolicznych
zakładów krawieckich, pracując do późna w nocy. Żeby zaoszczędzić pieniądze,
przykręcały lampki oliwne do minimum i psuły sobie wzrok. Od ciężkiej,
wielogodzinnej pracy puchły im palce.
Zgodnie z obyczajem mój pradziadek został ożeniony bardzo
młodo, w wieku czternastu lat, z dziewczyną starszą od niego o sześć lat.
Uważano wtedy, że jednym z obowiązków żony jest pomoc w wychowywaniu męża.
Historia jego żony, mojej prababki, jest typową historią
milionów chińskich kobiet z tamtych czasów. Pochodziła z rodziny garbarzy o
nazwisku Wu. Ponieważ jej rodzina nie należała do inteligencji ani nikt z niej
nie piastował urzędniczego stanowiska, a w dodatku była dziewczynką, w ogóle
nie dano jej imienia. Urodziła się jako druga córka i nazwano ją po prostu
„Dziewczyną numer dwa” (Eryatou). Jej ojciec umarł, kiedy była niemowlęciem, i
wychowywał ją wuj. Pewnego dnia, gdy miała sześć lat, wuj jadł obiad z
przyjacielem, którego żona była w ciąży. Podczas obiadu obaj mężczyźni
ustalili, że jeśli dziecko będzie chłopcem, poślubi sześcioletnią siostrzenicę
wuja. Dwoje młodych nigdy nie spotkało się przed ślubem. Poza tym miłość
traktowano jako coś wstydliwego, coś, co naruszało honor rodziny. Nie dlatego,
żeby stanowiła tabu – w Chinach istniała pradawna tradycja romantycznej
miłości – ale dlatego, że uważano, iż młodzi ludzie nie powinni znaleźć się w
sytuacji, w której coś takiego może się przytrafić, ponieważ małżeństwo było
sprawą zwykłego obowiązku, umowy pomiędzy dwiema rodzinami. Jeśli miało się
dużo szczęścia, można się było zakochać po ślubie.
W momencie ślubu, który mój pradziadek zawarł w wieku lat
czternastu, biorąc pod uwagę, że chowano go pod kloszem, nadal był jeszcze
właściwie dzieckiem. Pierwszej nocy nie chciał spać w pokoju ślubnym. Zasnął na
łóżku w pokoju matki i przeniesiono go, kiedy spał, do sypialni, w której była
panna młoda. Ale chociaż był rozpieszczonym i zepsutym chłopcem i ciągle
jeszcze potrzebował pomocy przy ubieraniu, wiedział dobrze, jak się „robi
dzieci”, jak to ujęła jego żona. Moja babka urodziła się pierwszego roku po
ślubie rodziców, piątego dnia piątego księżyca, wczesnym latem 1909 roku. Była
w lepszej sytuacji od swojej matki, bo jednak nadano jej imię, które brzmiało
Yufang. Yu oznacza „jadeit” i było to imię nadawane całemu potomstwu tej
generacji, fang zaś oznacza „pachnące kwiaty”.
Świat, na którym się pojawiła, był absolutnie
nieprzewidywalny. Imperium mandżurskie, które trwało przez dwieście
sześćdziesiąt lat, rozpadło się. W latach 1894–1895 Japonia zaatakowała Chiny
w Mandżurii. Chiny poniosły ciężkie straty i utraciły część terytoriów.
Powstanie bokserów w 1900 roku zostało stłumione przez osiem obcych armii,
których kontyngenty stacjonowały potem w Mandżurii, niektóre z nich rozlokowano
wzdłuż Wielkiego Muru. W latach 1904–1905 Rosja i Japonia stoczyły wojnę na
równinach Mandżurii, a zwycięstwo Japonii sprawiło, że stała się tam dominującą
siłą. W 1911 roku pięcioletniego cesarza Chin Pu Yi obalono i ustanowiono
republikę, na której czele stanął charyzmatyczny przywódca Sun Jat-sen.
Nowy rząd republiki wkrótce upadł i kraj podzielił się na
rządzone przez lokalnych watażków terytoria. Szczególnie Mandżuria była źle
nastawiona do republiki, ponieważ właśnie z niej wywodziła się panująca
dynastia. Zewnętrzne siły, zwłaszcza Japonia, pomnożyły wysiłki, aby zapanować
nad Chinami. Wobec tych wszystkich nacisków stare instytucje załamały się i w
efekcie powstała pustka w sferze władzy, moralności i autorytetów. Wielu ludzi
dążyło na szczyty, przekupując lokalnych potentatów kosztownymi podarunkami:
złotem, srebrem i innymi kosztownościami. Pradziadek – nie na tyle bogaty, by
kupić sobie wysoką pozycję w dużym mieście – gdy dobiegał trzydziestki, był
zaledwie urzędnikiem policji w rodzinnym Yixianie, prowincjonalnej dziurze.
Ale miał wielkie plany. I miał wartościowe aktywa – swoją córkę.
Babcia była pięknością. Miała owalną twarz z różowymi
policzkami i alabastrową cerę. Długie, lśniące czarne włosy splatała w gruby
warkocz, który sięgał talii. Jeśli okoliczności tego wymagały, była skromna i
poważna – a przeważnie wymagały. Ale pod stateczną powierzchownością kryła się
tłumiona energia. Była niewysoka, miała ponad metr pięćdziesiąt, drobną figurę
i spadziste ramiona, uznawane wtedy za idealne.
Jej największym majątkiem były jednak krępowane stopy, zwane
po chińsku siedmiocentymetrowymi złotymi liliami (sancun jinlian). Oznaczało
to, że jej chód był jak „kołysanie się młodych
pędów wierzby w wiosennych powiewach”, jak to ujmowali chińscy
znawcy kobiecej urody. Widok kobiety kołyszącej się na krępowanych stopach
miał działać na mężczyznę erotycznie, ponieważ jej bezradność budziła
opiekuńcze uczucia w patrzącym.
Babcia miała dwa lata, kiedy zaczęto jej bandażować stopy.
Jej matka, która sama miała krępowane stopy, najpierw kawałkiem białego
materiału o długości sześciu metrów przywiązała jej palce, oprócz dużego, do
podeszwy stopy. Potem na wierzchu położyła duży kamień i zgruchotała kości.
Babcia krzyczała w potwornym bólu, ale matka wetknęła jej między zęby złożony
kawałek materiału, żeby nie było słychać wrzasków. Ten ból babcia znosiła
wielokrotnie.
Trwało to dobrych kilka lat. Nawet kiedy kości już połamano,
stopę krępowano bandażem z grubego materiału w dzień i w nocy, bo gdyby ją
uwolniono, mogłoby się zdarzyć, że kości zaczną się zrastać. Przez lata moja
babka żyła w nieustannym bólu. Kiedy prosiła, żeby rozwiązać bandaże, matka
szlochała i mówiła, że to by zrujnowało całe jej życie i że robi to dla jej
szczęścia.
W tamtych czasach, gdy kobieta wychodziła za mąż, rodzina
pana młodego zaczynała od obejrzenia jej stóp. Uważano, że duże, normalne,
przynoszą wstyd domowi męża. Teściowa unosiła brzeg długiej spódnicy panny
młodej i jeśli jej stopy miały więcej niż dwadzieścia centymetrów,
demonstracyjnie, z potępieniem, opuszczała spódnicę i wycofywała się,
zostawiając pannę młodą pod krytycznymi spojrzeniami gości weselnych, którzy
przyglądali się jej stopom i w obraźliwy sposób wyrażali pogardę. Czasem matka
litowała się nad córką i rozluźniała bandaże, ale kiedy dziewczyna podrosła i
musiała znosić pogardę rodziny męża i ogólną dezaprobatę, sama winiła swoją
matkę za to, że okazała wcześniej słabość.
Tradycja krępowania stóp została wprowadzona ponad tysiąc
lat temu, podobno przez jedną z konkubin cesarza. Uważano, że widok kobiety
kuśtykającej na malusieńkich stópkach pobudza erotycznie, a mężczyźni, bawiąc
się tymi stópkami, zawsze schowanymi w jedwabnych haftowanych bucikach,
podniecają się. Kobiety nie zdejmowały bandaży nawet wtedy, gdy już były
zupełnie
dorosłe, jakby ich stopy mogły znowu urosnąć. Rozluźniały
więzy tylko czasami w nocy, w łóżku, kiedy wkładały buciki na miękkiej
podeszwie. Mężczyźni rzadko widywali ich stopy gołe – zazwyczaj były pokryte
gnijącą skórą i cuchnęły, kiedy zmieniano bandaże. Z dzieciństwa pamiętam, że
babcię stale bolały stopy. Kiedy wracałyśmy z zakupów do domu, pierwszą rzeczą,
jaką robiła po powrocie, było zanurzenie nóg w misce z gorącą wodą – i wtedy
wzdychała z ulgą. Potem obcinała kawałki martwej skóry. Bolały ją połamane
kości i paznokcie, które wrastały w poduszki pod palcami.
Babci zaczęto krępować stopy w tym czasie, gdy już przestano
uważać to za rzecz pożądaną. Gdy w 1917 roku urodziła się młodsza siostra
babci, zaniechano już tego zwyczaju i szczęśliwie uniknęła tej tortury.
Ale gdy moja babcia dorastała, w tak niedużym mieście jak
Yixian nadal powszechnie uważano, że małe stopy są podstawowym warunkiem
dobrego małżeństwa. Jednak w tym wypadku stanowiły one tylko zadatek. Dziadek
zamierzał zrobić ze swojej córki albo doskonałą damę, albo najwyższej klasy
kurtyzanę. Lekceważąc powszechną mądrość swoich czasów, według której analfabetyzm
kobiety z niskiej klasy społecznej był jej cnotą, posłał ją do szkoły dla
dziewcząt, którą otworzono w mieście w 1905 roku. Poza tym uczyła się grać w
chińskie szachy, w madżonga i w go. Posiadła też sztukę rysowania wzorów
hafciarskich. Jej ulubionym wzorem były mandaryńskie kaczki (symbolizowały
miłość, bo zawsze pływały w parach) i wyszywała je na małych bucikach, które
dla siebie robiła. Oprócz tego wynajęty nauczyciel udzielał jej lekcji gry na qin,
instrumencie podobnym do cytry.
Babcia była uznawana za lokalną piękność. Miejscowi mówili,
że stoi „jak żuraw między kurami”. W 1924 roku miała piętnaście lat i jej
ojciec zaczął się niepokoić, że dla jego jedynej lokaty może minąć najlepszy
termin realizacji – i tym samym minie jego szansa na wygodne życie. Ale tego
roku generał Xue Zhiheng, inspektor Centralnej Policji w Pekinie, miał
wizytować miasto.
Xue Zhiheng urodził się w 1876 roku w okręgu Lulong,
położonym około stu sześćdziesięciu kilometrów na wschód od Pekinu i na południe
od Wielkiego Muru, gdzie bezmiar równin północy wznosi się ku górom. Był
najstarszym z czterech synów wiejskiego nauczyciela.
Jego prezencja robiła silne wrażenie na każdym, kto go
spotkał. Kilku niewidomych wróżbitów, którzy dotykali jego twarzy, przepowiedziało
mu, że zyska władzę i wysoką pozycję. Był uzdolnionym kaligrafem – ten talent
wysoko wtedy ceniono. W 1908 roku Wang Huaiqing, wizytując Lulong, zauważył
piękne, kaligraficzne pismo na tablicy nad bramą głównej świątyni i wezwał
człowieka, który to napisał, a potem zaproponował trzydziestodwuletniemu Xue,
żeby został jego adiutantem.
Ze względu na niezwykłą operatywność Xue szybko został
awansowany na kwatermistrza. Ta funkcja pociągała za sobą dalekie i częste
podróże i Xue zaczął nabywać na własność sklepy spożywcze w okolicach Lulongu i
po drugiej stronie Wielkiego Muru, w Mandżurii. Wychwalano jego błyskawiczną
karierę, kiedy pomógł generałowi Wang stłumić powstanie w Mongolii Wewnętrznej.
Zgromadził wtedy olbrzymi majątek. Sam zaprojektował i wybudował dla siebie
osiemdziesięciojednopokojową rezydencję w Lulongu.
W ciągu dziesięciolecia po upadku imperium żaden rząd nie
był w stanie ustanowić i utrzymać władzy. Potężni warlordowie rychło zaczęli
walczyć ze sobą o kontrolę nad rządem centralnym w Pekinie. Frakcja Xue, na
czele której stał generał Wu Peifu, zdominowała we wczesnych latach
dwudziestych ten tytularny rząd. W 1922 roku Xue został generalnym inspektorem
Centralnej Policji oraz szefem Ministerstwa Spraw Publicznych w Pekinie. Zarządzał
dwudziestoma regionami po obu stronach Wielkiego Muru i
ponaddziesięciotysięcznym oddziałem policji konnej i piechoty. Stanowisko w
policji dawało mu władzę, a to drugie – poparcie społeczne.
Przymierza wojskowe były jednak niestałe. W maju 1923 roku
frakcja generała Xue zdecydowała, że nie będzie dłużej popierać
prezydenta Li Yuanhonga, którego wyniosła na to stanowisko
rok wcześniej. W sojuszu z generałem Feng Yuxiangiem, przywódcą chrześcijańskiego
ugrupowania, który przeszedł do legendy, kiedy en masse ochrzcił swoje
oddziały, używając węża strażackiego, Xue zmobilizował dziesięć tysięcy ludzi i
otoczył budynki rządu w Pekinie, żądając, żeby zbankrutowany rząd wypłacił
żołnierzom zaległy żołd. Ale jego rzeczywistym celem było poniżenie prezydenta
Li i zmuszenie go do ustąpienia. Li jednak odmówił złożenia rezygnacji, wobec
czego Xue kazał swoim ludziom, żeby odcięli dopływ wody i prądu do pałacu
prezydenckiego. Po kilku dniach, kiedy warunki w pałacu stały się nie do
zniesienia, w nocy trzynastego czerwca prezydent Li opuścił rezydencję oraz jej
niepiękne zapachy i umknął ze stolicy do portowego miasta Tianjin, sto
dwanaście kilometrów na południowy wschód.
W Chinach autorytet i znaczenie władzy to nie tylko osoba,
która ją sprawuje, ale także urzędowe pieczęcie. Żaden dokument nie miał
znaczenia, nawet gdy podpisał go prezydent, jeśli nie figurowała na nim
pieczęć. Wiedząc, że nie można sprawować prezydentury bez pieczęci, prezydent
Li zostawił je u jednej ze swoich konkubin, która właśnie przebywała na
rekonwalescencji w Pekinie, w szpitalu prowadzonym przez francuskich
misjonarzy.
Kiedy był w pobliżu Tianjinu, pociąg zatrzymała uzbrojona
policja i poproszono go, by oddał pieczęcie. Najpierw odmówił podania miejsca,
gdzie je ukrył, ale po kilku godzinach zmiękł. O trzeciej nad ranem generał Xue
wkroczył do francuskiego szpitala, aby odebrać pieczęcie od konkubiny. Kiedy
stanął przy jej łóżku, nie chciała nawet na niego patrzeć. „Mam oddać pieczęcie
zwykłemu policjantowi?” – spytała hardo. Generał Xue wyglądał jednak tak
groźnie i władczo w swoim galowym uniformie, że wkrótce potulnie mu je
wręczyła.
Przez następne cztery miesiące Xue używał policji do tego,
by kandydat na prezydenta jego frakcji, Cao Kun, na pewno wygrał szeroko
rozgłaszane pierwsze chińskie „wolne” wybory. Ośmiuset czterdziestu członków
parlamentu miało być przekupionych. Xue i generał Feng rozstawili warty w budynku
parlamentu i dali do
zrozumienia, że każdy, kto będzie głosował we właściwy
sposób, może liczyć na znaczne korzyści. Na tę wieść powróciło z prowincji
wielu posłów. Kiedy wszystko było już gotowe, w Pekinie zebrało się pięciuset
pięćdziesięciu posłów. Cztery dni przed wyborami, po wielu przetargach, każdy z
nich dostał pięćdziesiąt juanów w srebrze, co stanowiło znaczną sumę. Piątego
października 1923 roku Cao Kun został wybrany na prezydenta czterysta
osiemdziesięcioma głosami, a Xue wynagrodzono kolejną generalską gwiazdką.
Nagrodzonych zostało również siedemnastu „specjalnych doradców” – czyli
wszystkie kochanki i konkubiny wodzów i generałów. Ten epizod wszedł do
historii Chin jako klasyczny przykład tego, jak można manipulować wyborami.
Przywołuje się go jako argument, że demokracja nie sprawdza się w Chinach.
Wczesnym latem następnego roku generał Xue wizytował Yixian.
Nie było to duże miasto, ale miało znaczenie strategiczne. To właśnie z tych
okolic rozchodziły się rozporządzenia pekińskiego rządu. Poza tym władza
leżała wtedy w rękach warlorda północnego wschodu, Zhang Zuolina, zwanego także
Starym Marszałkiem. Oficjalnie generał Xue odbywał tam inspekcję, ale miał
także pewne osobiste interesy w tych okolicach. Był tu właścicielem
centralnych magazynów zbożowych i sieci największych sklepów, łącznie z
lombardami, które działały podobnie jak banki i wypuszczały własne pieniądze,
krążące po mieście i okolicach.
Dla mojego pradziadka była to najprawdziwsza życiowa szansa,
zbliżająca go do możliwości zostania kimś. Zaplanował, że będzie pracował w
eskorcie generała Xue, i powiedział swojej żonie, że zamierza wydać za niego
córkę. Nie pytał jej o zgodę, ale po prostu ją o tym poinformował. Mój
pradziadek pogardzał swoją żoną – co nie leżało w obyczaju tamtego czasu. Żona
szlochała, ale nic nie mówiła, bo zakazał pisnąć córce choćby słówko. To, żeby
zapytać samą córkę, nie wchodziło w ogóle w grę. Małżeństwo było transakcją, a
nie sprawą uczuć. Powie się jej, kiedy ślub będzie umówiony.
Pradziadek wiedział, że musi jakoś podejść generała Xue.
Otwarte zaoferowanie córki obniżyłoby jej cenę, poza tym istniała
możliwość, że propozycja nie zostanie przyjęta. Generał powinien
mieć szansę zobaczenia tego, co mu miano zaproponować. W tamtych czasach szanujące
się kobiety nie mogły być przedstawiane obcym mężczyznom, należało więc
stworzyć okoliczności, w których generał mógłby zobaczyć córkę Yanga, a
spotkanie powinno wyglądać na przypadkowe.
W Yixianie była wtedy wspaniała dziewięćsetletnia buddyjska
świątynia, z rzadkiego drogocennego drewna, o wysokości około trzydziestu
metrów. Znajdowała się w pięknym otoczeniu, wśród rzędów drzew cyprysowych,
które rosły na obszarze mili kwadratowej. W środku znajdowała się
dziesięciometrowej wysokości drewniana statua Buddy, a ściany pokrywały
delikatne w tonacji freski ilustrujące jego życie. Do takiego miejsca Yang na
pewno powinien zabrać wizytującą miasto osobistość. Poza tym świątynie były
jedynym miejscem, do którego kobiety z dobrych domów mogły chodzić same.
Mojej babce powiedziano, by tego a tego dnia poszła do
świątyni. By okazać Buddzie najgłębszy szacunek, wzięła kąpiel w pachnącej
wodzie, a potem spędziła długie godziny na medytacji w domowej kapliczce, przy
palącym się kadzidle. Aby móc modlić się w świątyni, powinna być najzupełniej
spokojna, wolna od wszelkich emocji. Wsiadła do powozu w towarzystwie służącej.
Miała na sobie żakiecik w kolorze błękitu kaczego jajka, z brzegami haftowanymi
złotą nicią dla podkreślenia prostoty jego kroju, z guziczkami w kształcie
kokardek po prawej stronie, do tego różową plisowaną spódniczkę, haftowaną w
delikatne kwiaty. Włosy zaplotła w warkocz, w który wpięła jedwabną
zielonoczarną peonię. Nie miała makijażu, ale była uperfumowana, bo tak było
przyjęte, kiedy się szło do świątyni. Po wejściu uklękła przed wielką statuą
Buddy, złożyła kilka koutou * i klęcząc, wzniosła dłonie do modlitwy.
Kiedy się modliła, przybył jej ojciec z generałem Xue.
Spoglądali na nią z ciemnej bocznej nawy. Mój pradziadek dobrze wszystko zaplanował.
W klęczącej pozycji było widać nie tylko jedwabne spodnie, zakończone podobnie
jak żakiet złotą nicią, ale także małe stopy jego córki w satynowych
haftowanych bucikach.
Skończyła modlitwy, pokłoniła się Buddzie trzy razy i
wstając, zachwiała się, o co było nietrudno przy skrępowanych stopach. Próbując
zachować równowagę, chwyciła za ramię służącą. Generał Xue i ojciec ruszyli w
jej stronę; zaczerwieniła się, schyliła głowę i chciała odejść, ale ojciec
podszedł do niej i przedstawił ją generałowi. Złożyła ukłon, nie podnosząc
nisko opuszczonej głowy.
Jak to było przyjęte w przypadku człowieka o takiej pozycji,
Xue nie rozmawiał wiele z Yangiem o tym spotkaniu, zwłaszcza że Yang miał niską
rangę, ale mój pradziadek zauważył, że generał był zafascynowany. Następnym
krokiem było zaaranżowanie bliższego spotkania. Kilka dni później Yang,
ryzykując bankructwo, wynajął najlepszy teatr w mieście i zespół miejscowej
opery i zaprosił generała Xue jako honorowego gościa. Teatr, jak większość teatrów
chińskich, znajdował się na otwartej przestrzeni i był zabudowany drewnianymi
ławkami wokół prostokątnej sceny bez kurtyny i dekoracji. Przestrzeń dla widzów
bardziej przypominała kawiarnię niż zachodni teatr. Mężczyźni siedzieli przy
stołach, jedli, pili i rozmawiali głośno, chociaż trwało przedstawienie. Z
boku, wyżej, był balkon, gdzie skromnie siedziały kobiety, a za nimi stały ich
służące. Mój pradziadek zaaranżował wszystko tak, żeby generał Xue mógł dobrze
widzieć jego córkę.
Tym razem była ubrana bardziej bogato i elegancko niż w świątyni.
Miała na sobie gęsto haftowaną satynową suknię i kosztowne ozdoby we włosach.
Kiedy się śmiała i rozmawiała ze swoimi przyjaciółkami, dało się zauważyć jej
żywy temperament i energię. Generał Xue z rzadka spoglądał na scenę.
Po przedstawieniu odbyła się tradycyjna chińska gra zwana
zgadywankami z lampionu. Grało się w dwóch osobnych salach – w jednej
mężczyźni, w drugiej kobiety. W każdej sali było kilkanaście kunsztownie
zrobionych papierowych lampionów, w które wkładano kartki z wierszowanymi
zagadkami. Osoba, która rozwiązała najwięcej zagadek, wygrywała i dostawała
nagrodę.
Wśród mężczyzn zwycięzcą był naturalnie generał. Wśród kobiet
– moja babcia.
Yang umyślnie stworzył generałowi okazję podziwiania urody i
inteligencji swojej córki. Na koniec należało jeszcze przedstawić jej
artystyczne talenty. Dwa dni później mój pradziadek zaprosił generała do domu
na kolację. Była jasna, ciepła noc z pełnią księżyca – znakomita do słuchania
gry na instrumencie zwanym qin. Po kolacji mężczyźni zasiedli na werandzie i
zawołano moją babkę, żeby zagrała na dziedzińcu. Jej występ, gdy grała w
altance, a wokół unosił się zapach syringi, oczarował generała. Później powiedział,
że jej gra tego wieczoru w świetle księżyca zniewoliła jego serce. Gdy urodziła
się moja matka, nazwał ją Baoqin, co znaczy Cudowna Cytra.
Zanim wieczór się skończył, oświadczył się – nie mojej babce
naturalnie, ale jej ojcu. Nie proponował małżeństwa; chciał, żeby moja babka
została jego kochanką. Yang wcale nie oczekiwał więcej. Rodzina Xue
zaaranżowała małżeństwo generała już dawno temu, a kryterium wyboru była
pozycja społeczna rodziny żony. Rodzina Yang miała zbyt niską pozycję, by mógł
ożenić się z ich córką. Żony nie brało się dla przyjemności – od tego były
konkubiny, które mogły nawet dojść do istotnej władzy w rodzinie, zajmowały
jednak zupełnie inną pozycję niż żony. Konkubina była jakby
zinstytucjonalizowaną kochanką, którą się brało lub oddalało, wedle woli.
Moja babcia po raz pierwszy dowiedziała się o planowanym
związku, kiedy na kilka dni przed zaślubinami matka wyjawiła jej tę nowinę.
Pochyliła wtedy głowę i rozpłakała się. Nie chciała zostać konkubiną. Ale jej
ojciec już postanowił, a było nie do pomyślenia, żeby sprzeciwiać się woli
rodziców. Kwestionowanie ich decyzji uważano za „niegodne córki”, a okazanie
się niegodną córką było równoznaczne ze zdradą. Nawet jeśli dziewczyna
odmawiała spełnienia woli ojca, nie traktowano tego poważnie; jej postawę
interpretowano jako wyraz chęci zostania z rodzicami. Jedynym sposobem, żeby
„nie” dziewczyny zostało potraktowane poważnie, było samobójstwo. Babcia
zagryzła usta i nic nie powiedziała,
bo też i nie miała nic do powiedzenia. Gdyby się zgodziła,
uznano by to z kolei za niegodne dobrze wychowanej kobiety i zinterpretowano
jako wyraz gorącej chęci opuszczenia rodziców.
Widząc, iż córka jest nieszczęśliwa, matka tłumaczyła jej,
że to najlepsza z wszelkich możliwości. Ojciec powiedział: „W Pekinie mówi
się, że kiedy generał Xue tupnie, całe miasto drży”. Mojej babce podobała się
wojskowa postawa generała. Pochlebiały jej też słowa zachwytu i uznania pod
jej adresem, które potem jeszcze upiększono i wygładzono. Poza tym żaden mężczyzna
w Yixianie nie robił tak imponującego wrażenia jak generał. Moja babka miała
piętnaście lat i nie bardzo wiedziała, co to znaczy być konkubiną. Sądziła, że
generał Xue ją pokocha i będzie wiodła szczęśliwe życie.
Generał powiedział jej, że może zostać w Yixianie, w domu,
który zamierza kupić specjalnie dla niej. Znaczyło to, że pozostanie w pobliżu
rodziny i nie będzie musiała mieszkać w jego rezydencji, podporządkowując się
władzy jego żony i innych konkubin – a wszystkie one miałyby przed nią
pierwszeństwo. W domu takiego potentata jak generał Xue kobiety żyły niczym
więźniarki. Prowadziły ustawiczne kłótnie i podgryzały się nawzajem, w dużej
mierze z braku poczucia bezpieczeństwa. Jedyną jego gwarancją była łaska ich
męża. Propozycja, że będzie miała własny dom, dużo znaczyła dla mojej babki,
podobnie jak obietnica nadania związkowi powagi i znaczenia przez odbycie
pełnej ceremonii ślubnej. To z kolei oznaczało, że i ją, i jej rodzinę
potraktowano z szacunkiem. I w końcu ostatni aspekt sprawy, także bardzo dla
niej ważny: teraz, kiedy ojciec był usatysfakcjonowany, miała nadzieję, że
lepiej będzie traktował jej matkę.
Pani Yang chorowała na epilepsję i z tego powodu czuła się
niegodna swojego męża. Zawsze była mu podporządkowana i posłuszna, a on miał
ją za nic. W ogóle nie okazywał troski o jej zdrowie. Przez całe lata żyła z
poczuciem winy, ponieważ nie urodziła syna. Po urodzeniu babci moja prababka
miała całą serię poronień, aż urodziła następne dziecko w 1917 roku – ale
znowu była to dziewczynka.
Pradziadek pragnął mieć tyle pieniędzy, żeby go było stać na
konkubiny, była to prawie jego obsesja. „Ślub” córki pozwolił mu zrealizować to
pragnienie, bo generał szczodrze szafował podarunkami dla całej rodziny, a
najhojniej obdarowany został pradziadek. Dary były wspaniałe, zgodnie z pozycją
generała.
W dniu zaślubin pod domem Yanga pojawiła się lektyka z zasłonami
z wyszywanego jedwabiu i satyny. Przed nią szedł orszak z tabliczkami,
chorągwiami i jedwabnymi lampionami z wizerunkiem złotego feniksa, symbolem
kobiety. Zgodnie z tradycją ceremonia odbywała się wieczorem i światło z
dużych czerwonych lampionów błyskało w ciemniejącym zmroku. Orkiestra z bębnami,
cymbałami, fujarkami i piszczałkami grała wesołe melodie – przy okazji ślubu
koniecznie należało robić dużo hałasu, bo gdyby było cicho, uznano by, że w tym
wydarzeniu jest coś przynoszącego wstyd. Moja babcia była ubrana we wspaniały,
kolorowo haftowany strój, a jej głowę i twarz zakrywał czerwony jedwabny
welon. Ośmiu mężczyzn niosło ją do nowego domu. W lektyce było potwornie
duszno i gorąco, więc dyskretnie uniosła zasłonkę i zerkała spod swojego
welonu – cieszyła się, widząc na ulicach ludzi obserwujących jej orszak. To
było naprawdę coś innego, niż mogła mieć zwykła konkubina, której zazwyczaj
przypadała mała lektyka z zasłonkami z bawełny w niezbyt imponującym kolorze
indygo, niesiona przez dwóch lub najwyżej czterech ludzi, bez orszaku i muzyki.
Obniesiono ją dookoła miasta, odwiedzając wszystkie cztery bramy miejskie, jak
wymagał tego ceremoniał, a przed lektyką na wozie i w koszach wystawiono na
widok publiczny kosztowne ślubne podarunki, jakie otrzymała. Gdy już pokazano
moją babkę całemu miastu, zaniesiono ją do jej nowego domu, dużej stylowej
rezydencji. Była usatysfakcjonowana. Dzięki wystawnej ceremonii poczuła, że
zyskała prestiż i szacunek. Kto żyw, nie pamiętał w Yixianie takiego ślubu.