Tomasz Kwaśniewski, „W co wierzą Polacy?”, Wydawnictwo Znak 2019
Uwaga!
Achtung!
Attention!
!artsul ęnorts ągurd
an zsizdohcezrP
Z notatnika
reportera, 16 kwietnia 2017 roku,
Niedziela Wielkanocna
Jestem z rodziną u rodziców, jest też siostra z
przyjacielem, brat z żoną i dzieciakami. Stoimy w kręgu, matka podaje kawałki
jajka. Wczoraj była z tym jajkiem w kościele, zaniosła je w koszyku, postawiła na
stole, mężczyzna w czarnej sutannie, z koloratką, wypowiedział odpowiednie
formułki, pochlapał je wodą. I teraz matka je nam podaje, a ojciec mówi o nowym
życiu, którego to jajko jest symbolem. A potem wszyscy te jajka zjadamy i
zaczynamy się całować, składając sobie życzenia. A potem siadamy do przykrytego
białym obrusem stołu. Jemy nóżki w galarecie, boczek, sałatkę warzywną z
majonezem, do tego jajka faszerowane, kiełbasę też święconą.
Rodzice wierzą, że w taki dzień jak dziś, prawie dwa tysiące
lat temu, człowiek imieniem Jezus pokonał śmierć. Po prostu powstał z grobu, to
nazywa się zmartwychwstanie. Wiele milionów ludzi na świecie wierzy, że tak to
właśnie było.
Mówię, że podpisałem umowę na książkę.
– O wróżkach, jasnowidzach, egzorcystach i tak dalej –
wyjaśniam. I wtedy się okazuje, że wszyscy mają coś do powiedzenia w tej
sprawie. Na przykład przyjaciel siostry, lekarz, uosobienie siły i zdrowego
rozsądku, oświadcza, że on nie wierzy w te wszystkie wróżby, ale w horoskopach
to już coś jest. W sensie psychologicznym. No to mówimy sobie wszyscy, jakimi
to jesteśmy znakami, on jest Rak, podobnie jak moja żona.
– No i co ty o tym znaku myślisz? – pyta.
– Bardzo go nie lubię – odpowiada ona.
A ja przecieram ze zdumienia oczy, bo nigdy, ale to
przenigdy nie przestanie mnie dziwić: niby rozsądni, racjonalnie myślący
ludzie, a tu nagle horoskopy albo splunięcie przez ramię, bo czarny kot
przebiegł drogę.
Pamiętam, spotkaliśmy się kiedyś w knajpie ze znajomymi
żony, rozmawialiśmy o Kościele, o religii w szkole. Byli oburzeni tym
mieszaniem porządków: religijnego i racjonalnego. A potem gdy się już
żegnaliśmy, gdy podawaliśmy sobie dłonie, nagle jedno z nich: „Tylko nie na
krzyż!”.
Pamiętam też, jak raz, to było jeszcze wtedy, kiedy
prowadziłem wieczorne audycje w Radiu TOK FM, była 23.00, zaprosiłem wróżkę.
Opowiadała o tym, jak rozmawia z duchami, kontaktuje ich z bliskimi, pomaga im
odejść. To było dość zwariowane, nawet ją zapytałem, czy nigdy nie pomyślała,
że może mieć urojenia. A wtedy ona rezolutnie, że przecież ludzie z
doświadczeniem psychozy mają problem z funkcjonowaniem w rzeczywistości: „A ja,
proszę pana, radzę sobie świetnie”.
Dzwonili też ludzie.
Byłem przekonany, że podobnie jak ja będą mieli wrażenie, iż
to, co opowiada, jest jednak ciut nierealne, jednak bardzo się zdziwiłem. Bo
nikt, dokładnie nikt, nie miał wątpliwości, że ona faktycznie z duchami się
kontaktuje. Jedyny zarzut był taki, że nie ma do tego uprawnień, tylko księża
je mają.
No, ale wróćmy do stołu, bo moja siostra, która
prawdopodobnie wierzy w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, mówi, że była kiedyś
u wróżki. Bo potrzebowała. A potem jeszcze raz, i jeszcze:
– Przestałam, bo miałam wrażenie, że się uzależniam.
– Uważaj, jak będziesz penetrował te światy, synu – mówi ojciec,
a głos ma poważny. – Uważaj, bo zło istnieje, nie tylko w etycznym sensie, ale
też realnie. Jak je dopuścisz, to ono w ciebie wejdzie. – I powołuje się na
egzorcystów, którzy przecież się na tym znają.
– Będę uważał – mówię równie poważnym tonem, choć chciałbym się
roześmiać, powiedzieć: czyście powariowali? Ale też to wszystko, co mówią, we
mnie rezonuje, w tym przecież żyję, w tym się wychowałem, wzrastałem.
W tej wierze w Boga, anioły i diabły.
Znam też mnóstwo opowieści, że ktoś coś widział, z czymś tam
obcował. I to coś było dziwne, niezrozumiałe. Na przykład miałem dziewczynę,
która z koleżankami wywoływała duchy, i raz jej się zdarzyło coś takiego, nigdy
nie chciała o tym mówić, co spowodowało, że już nigdy więcej nie chciała się w
to bawić. Z inną dziewczyną byłem kiedyś przez kilkanaście miesięcy w Anglii,
wynajmowaliśmy małe mieszkanie na poddaszu, w którym kilka tygodni wcześniej
zmarła matka właściciela. I którejś nocy, gdy wróciłem, zobaczyłem tę moją dziewczynę
bladą i roztrzęsioną. Zapytałem, co się stało, i wtedy ona wskazała na
popielniczkę, wielką, masywną pękniętą luksferę. I powiedziała, że poczuła
zimno, później ciepło, coś jakby ruch, jakby ją musnęło, a potem trzasnęła ta
popielniczka. Opowiadam to wszystko przy stole. A ojciec kiwa głową i mówi:
– Uważaj na siebie, synu.
001
W którym pierwszy raz
w życiu wchodzę na stronę
internetową związaną
z wróżką i ku mojemu zdumieniu
dowiaduję się, iż „to
nie przypadek, że akurat teraz,
w tym momencie życia,
wichry chaosu sprowadziły mnie
właśnie do niej”
I oto rozwarła się przede mną czeluść, bezdenna, i to nie
tylko w pionie. A stało się to, kiedy chcąc zacząć pracę nad książką, siadłem
przy komputerze, wszedłem w wyszukiwarkę i wpisałem słowo „wróżka”.
Dosłownie zawisłem wśród gwiazd. A w zasadzie milionów wyników.
Wysyłających mnie w podróż w przestrzeni i w czasie: wszak wróżki, jasnowidze i
tak dalej towarzyszą ludzkości od zarania, ewoluując, mutując swoje brzmienie i
ton zależnie od miejsca i czasu.
Tysiące ujęć, biografii, wyznań, anonsów, doświadczeń,
opracowań, analiz, opowieści – miliony zapisanych stron – i ja mam się przez to
przedrzeć, to ogarnąć? Spojrzałem na buzie moich dzieci, na twarz żony. Czy
widzę ich już ostatni raz?
Struchlałem. Zwłaszcza że mam kredyt.
A potem przypomniałem sobie zasadę mojego mistrza, która brzmi:
możesz próbować ogarnąć wszystko i w rezultacie nie zrobić nic. Albo możesz nic
nie ogarniać, tylko zacząć działać, i wtedy prawdopodobnie powstanie coś.
Zdałem się więc na los. Co, paradoksalnie, błyskawicznie
zawęziło pole – jako Polak, wpisując w wyszukiwarkę słowo „wróżka”, siłą rzeczy
ograniczyłem wyszukiwanie do stron w języku polskim. Nie bez znaczenia był
również fakt, że wpisałem to słowo w konkretną wyszukiwarkę. Mam też jakąś
swoją historię obecności w sieci, co zapewne uwzględnił obsługujący mnie
algorytm. I wreszcie mam swoje konkretne preferencje, na przykład bardziej w
kontekście wróżki podoba mi się imię Gildia niż – dajmy na to – Justyna. Można
więc powiedzieć, że w ramach zdania się na los kliknąłem pierwszy lepszy link,
ale można też powiedzieć, że przypadku było w tym tyle co kot napłakał. W
każdym razie kliknąłem i tak znalazłem się pierwszy raz w życiu na stronie związanej
z wróżką.
„Witaj, cieszę się, że zawitałeś na mojej stronie – ucieszyła
się wróżka Gildia. – Widocznie masz problem albo wypełnia cię pustka, nie
wiesz, dokąd idziesz, i niemoc dusi radość Twojego życia. Niezależnie od tego,
czy jesteś stałą bywalczynią czy desperatką, która całe życie zarzekała się, że
nigdy nie skorzysta z tego typu usługi. [Jestem facetem!] Myślę, że to nie
przypadek, że akurat teraz, w tym momencie Twojego życia wichry chaosu
sprowadziły Ciebie akurat do mnie.
Jestem wiatrem, który sprowadzi Twój okręt na spokojne wody”
– o kurczaki!
„Zawodowo wróżę od dziesięciu lat, wierzę, że wróżką jest
się całe życie. Większość ludzi uważa za wartość »sprawdzalność« przepowiedni, mnie
to nie wystarczyło. Martwiło mnie, kiedy karty pokazywały »złą« przyszłość,
chciałam mieć na to wpływ. Chciałam nauczyć się sterować losem tak, aby klient
nawet z najgorszej teraźniejszości umiał odrodzić się jak Feniks z popiołów.
Pamiętasz, kiedy byłaś dzieckiem i szukałaś w lesie chatki
czarownicy? GRATULUJĘ, już mnie znalazłaś – po tylu życiach w lesie trochę mi
się las znudził, przeprowadziłam się na Saską Kępę. Pomogę Ci przejąć kontrolę
nad otchłanią, która Cię pochłania. Przyjdź i daj się zaczarować, trochę się na
tym znam… Przyjmuję w Warszawie na Saskiej Kępie. Do zobaczenia!”*
I to tyle tytułem wstępu.
Po lewej stronie strony – zakładki. Idąc od góry, najpierw „Cennik”:
„Karty klasyczne + tarot, wizyta 30 minut – 200 zł. Medytacja z oczyszczaniem
energetycznym i programowaniem podświadomości – 300 zł. Hipnoza, poprzednie
wcielenia – 450 zł”.
Następna jest „Galeria”, w ramach której wróżka Gildia
prezentuje siebie jako gościa w przeróżnych programach telewizyjnych, głównie TVN.
Potem są „Szkolenia”: „Obudź w sobie czarownicę”, „Kocicę”, od 550 zł, I stopień,
do 750 zł, III stopień. A potem jest „O mnie”, gdzie wróżka Gildia opowiada, że
pochodzi z rodziny, w której dar dziedziczą kolejne pokolenia. „Od babci uczyłam
się pierwszych interpretacji kart, a od prababci – jak prosić duchy o pomoc
(…). Kiedy dotarłam do ściany i okazało się, że żadna ze znanych mi metod nie
potrafi poradzić sobie z niektórymi, często bardzo trudnymi sytuacjami (…)
podjęłam ryzyko i wyjechałam do Bahli, miejscowości w Omanie uważanej za
najbardziej nawiedzone miejsce na ziemi (…). Z pomocą miejscowego
czarownika-uzdrowiciela nauczyłam się, jak odpędzać obecność złego ducha tak, aby
jego działania nie psuły nam już niczego (…). Wreszcie czarownik nauczył mnie,
jak robi się wodę księżycową (…). Wodę tę można robić na miłość, pieniądze lub
zdrowie i trzeba ją dolać do kąpieli przed kolejną pełnią”.
I w końcu zakładka „Kontakt”. A w niej mail i numer
telefonu.
– Słucham? – Wróżka Gildia głos ma niepokojący.
– Piszę książkę o wróżkach, jasnowidzach i tak dalej,
właśnie wpadłem na pani stronę, czy moglibyśmy się spotkać? – mówię i słyszę,
że głos mi drży z przejęcia.
– Jasne, ale na razie jestem na wakacjach. – Rozłączyła się.
A ja, rozentuzjazmowany pierwszym w życiu kontaktem z
wróżką, całą tę przygodę relacjonuję żonie. I wtedy ona: „A zapytałeś gdzie? Bo
może na Łysej Górze?”.
Następna wróżka, na którą wpadłem, na imię ma Oriana.
– Słucham? – Jej głos w słuchawce jest, jak by to
powiedzieć, lekko chuligański.
Wykładam sprawę. I wtedy ona, że jasne, nie ma problemu, możemy
się spotkać.
– A może od razu zaproszę też panu jasnowidza?
– Nie, nie, dziękuję, na pierwszy raz spotkanie z wróżką w
zupełności mi wystarczy.
Umawiamy się na za tydzień. A potem już z czystej ciekawości
serfuję po necie, wpadając na coraz to lepsze rzeczy. Na przykład: „Rytuał na
bogactwo – jeszcze nikt nie zgłaszał żadnych problemów, wszyscy się
wzbogacili”.
002
W którym odwiedzam wróżkę Orianę, poznaję podstawy
kartomancji oraz dowiaduję się co nieco na temat
robaków astralnych
Wróżka Oriana urzęduje na warszawskiej Pradze, w samym jej sercu.
Tam gdzie „Trójkąt Bermudzki”, miejsce ze strasznych najstraszniejsze.
Jadę.
Świeci mocne złote sierpniowe słońce, jest gorąco, aż drga powietrze.
Parkuję w uliczce, która jest tak mała, że można ją przejść w
minutę.
Samochód mam czerwony, nie sposób więc w nią wjechać niezauważenie,
a już tym bardziej zaparkować.
Nie podnosząc wzroku, najciszej, jak mogę, zamykam drzwi, a
i tak mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią.
Przechodzę w cień, wyciągam telefon, jeszcze pięć minut do spotkania.
Może nikt mnie nie zaczepi, nie zapyta: ej, co tu robisz? Bo jak zapyta, to co
odpowiem? Że czekam na wróżkę?
Ale na razie czekam. Ogromnie przy tym się denerwując.
Jakbym robił coś niestosownego.
Próbując się uspokoić, skupiam się na tym, co dookoła. A
uliczka naprawdę jest niebywała. Z jednej strony blok, jakby nowszy, z drugiej –
stare, zniszczone kamienice. O, akurat przez okno jednej z nich, to na
parterze, wychodzi sobie dziecko. A za nim drugie.
Piętro wyżej jakiś chłopak w sportowych spodenkach i z gołym
torsem zapala papierosa. W ogóle większość mężczyzn, chłopaków, którzy gdzieś
tam stoją, świeci nagim torsem.
O, a teraz środkiem ulicy na rowerach jadą dzieciaki, takie
dziesięcioletnie. Już mnie zauważyły, coś do mnie krzyczą, w stylu: „A ty to,
kurwa, co?”.
Za minutę piętnasta. Dzwonię więc domofonem. Cisza. No to
dzwonię na jej komórkę. Wróżka Oriana przeprasza, ale jest w sklepie, robi
zakupy, trochę się zasiedziała, zaraz będzie. Wchodzę więc do sklepiku, kupuję
wodę. A potem, dając sobie pretekst do tego stania, zapalam papierosa. I wtedy
na drugim końcu uliczki pojawia się para. Słońce, kurz, a oni jak z włoskiego
filmu z lat siedemdziesiątych. On w garniturze, ale właśnie takim jak wtedy, potężny
i łysy. Ona wysoka, o kobiecych kształtach. W ogromnym kapeluszu, długiej sukni
w kwiaty, z wycięciami odsłaniającymi nogi, biodra, i plecy.
Zabłąkani turyści?
– Pan do mnie? – pyta kobieta.
– Wróżka Oriana? – Rozdziawiam usta.
– Tak, a to mój przyjaciel, Włoch, ale mówi po angielsku –
przedstawia łysego w marynarce. A potem naciska klamkę, wchodzimy do bloku.
Do windy.
I sytuacja przez chwilę robi się już zupełnie absurdalna, bo
ani ja, ani Włoch nie mówimy zbyt dobrze po angielsku, a jednak mówimy. Trochę
o pogodzie. Że ciepło. A nawet gorąco. No, a przecież zarówno on, jak i ja
wiemy, że zaraz wejdę do mieszkania jego przyjaciółki, która wygląda jak jego
kochanka, i ona będzie ze mną rozmawiać o energiach i duchach, bo jest… wróżką.
No właśnie, czy on w ogóle wie, że przyszedłem do niej, bo ona
jest wróżką?
A jeśli tak, to co o mnie myśli?
Tymczasem Oriana przekręca klucz w zamku, dwa pokoje, z
kuchnią. Do tego drugiego, należącego do jej córki, nie wejdę nigdy. Zatrzymam
się w tym pierwszym, połączonym z kuchnią – zaraz go wam opiszę.
Zaraz, bo póki co ląduję na pufie, a Włoch na balkonie –
przecież jest gorąco, a wróżka musi porozmawiać ze mną.
Kuchnia jest zwyczajna: szafki, kuchenka, lodówka, jak
wszędzie. Tam też chwilowo krząta się wróżka. Bardzo energicznie. Mam więc czas
i jej zgodę, żeby rozejrzeć się po pokoju. Jest kanapa, przed nią niski stolik,
i puff, na którym siedzę. Pod oknem stół, drewniany, przykryty serwetą w
zielone gwiazdki…
– Jesteśmy w miejscu, w którym pani przyjmuje? – pytam.
– Tak, tak, tu pracuję – odpowiada wróżka Oriana, wyjmując z
lodówki białe wino. To dla Włocha. – Wcześniej miałam lokal na Ząbkowskiej, ale
go zamknęłam. Potężne rachunki, bo tam ogrzewanie elektryczne, po prostu zabiły
mnie w zimę.
– A jak przychodzi klient, klientka, to gdzie pani siada?
– Przy tamtym stole. – Wskazuje ten pod oknem. – Mam na nim
karty, zapalam świece, kadzidła. Obok sadzam klienta, klientkę
– mówi, zalewając jakiś napar wrzątkiem. To dla mnie. Po
prawej stronie stołu, w kącie, krzesło…
– To jest moje miejsce, na nim nikt nie siada. O, a tu pan
widzi?
– Podchodzi, wskazuje palcem, wiszący na ścianie tuż za tym jej
krzesłem mały rokokowy taborecik. – Jak ktoś mnie pyta, do czego służy, to
mówię, że na nim siadam, gdy klientów przyjmuję.
– Wybucha perlistym śmiechem.
– Że niby na ścianie? – upewniam się, czy zrozumiałem.
– Właśnie.
Obok stołu, pod ścianą regał, a na nim książki. Na przykład Elektrotechnika
ogólna i samochodowa…
– To po moim eks – rzuca wróżka Oriana. Są też Dzieje sztuki
polskiej…
– Te moje książki, specjalistyczne, to niżej. Miłość i
wolność poza ciałem, Energia planet, Czego nie powie psycholog, Feng shui, Podróże
duszy, Wielki sennik…
Dzwoni telefon.
– Bardzo przepraszam, ale u mnie telefon dzwoni bez przerwy,
niestety, nie mogę go wyłączyć… Halo? Beatka? Słuchaj… Wszystko już ogarnięte,
więc wróżka może się skupić na mnie. Siada naprzeciwko, na kanapie, związuje
czarne włosy w kucyk, zakłada nogę na nogę, zapala cienkiego papierosa.
– Na tym pani wróżebnym stoliku zauważyłem kryształową kulę.
To jest ta kula? – pytam.
– Tak, ale ja akurat nie pracuję z kulą, ona jest tutaj jako
dekoracja. Praca z kulą jest bardzo niebezpieczna. Są osoby silnie wyczuwające
byty wysokie, ja bardzo mocno wyczuwam niskie, a przez pracę z kulą, tak samo
jak z wahadłem, łatwo je ściągnąć.
– A co to są te byty niskie?
– Jak by to panu wyjaśnić… Jest coś takiego jak duch, jak
demon, jak byt, jak wampir energetyczny. Po prostu są różne poziomy energetyczne,
różne światy. No, a byty niskie nie są ani duchami, ani demonami, to jest coś
pomiędzy… Kurczę, jak ktoś w tym nie jest, to nie zrozumie.
– To się jakoś widzi? – próbuję zbudować most.
– Nie, nie, to się czuje. Znaczy moja córka, piętnastolatka,
na przykład widzi duchy.
– W sensie?
– No, duchy. Na przykład dzwoni do mnie i mówi: „Mamo, coś łazi
po mieszkaniu”. I wtedy ja: „Dobra, zapal białą”. Białą świecę, białą szałwię,
bo biel jest kolorem oczyszczenia.
– I wtedy to odchodzi?
– Zazwyczaj, bo czasami trzeba zrobić porządne oczyszczenie i
to coś po prostu wyrzucić z chałupy. W każdym razie ona je widzi. Przez pół
roku przychodził do niej chłopiec, siadał na łóżku, zaczepiał.
– To niedobrze?
– Oczywiście, przecież ona ma piętnaście lat, się rozwija,
hormony, wszystko. A duchy bez względu na to, czy pozytywne czy negatywne,
jednak w jakiś sposób, no, ciągną tę energię z ludzi. Znaczy do niej nie
przychodzą byty złe, demony. Do niej przychodzą duchy. I zazwyczaj są to duchy
młodych ludzi. Natomiast ja nie widzę. Ja wyczuwam, że jest coś w domu. I to
nie jest duch, tylko byt niski, który chce się przyczepić, przykleić i żreć
energię.
– Taka pchła? – próbuję to jakoś zwizualizować.
– O, właśnie – cieszy się wróżka Oriana. – Ja to nazywam robaki
astralne, takie energetyczne.
– A te wysokie byty?
– To są anioły, dusze świetliste, przewodnicy duchowi. I je
też wyczuwam. Poza tym musi pan wiedzieć, że wbrew temu, co się o wróżkach
mówi, jestem bardzo wierząca. Tylko nie w Kościół!
Kościół jest dla mnie instytucją, nie znoszę Kościoła. Ale
wierzę głęboko w Boga, w Jezusa, jak zresztą widać. O, tu, proszę, na ścianie
jest Matka Boska, a tam Jezus.
– A ta wisząca obok mandala?
– Energetyczna, poprawiająca humor.
– Pani ją namalowała?
– Nie, ja malowałam te dwa anioły, co wiszą na ścianie w
kuchni. I tego tu psa-anioła. – Wskazuje na obraz bulteriera ze skrzydłami i w
aureoli. Oriana to jej pseudonim.
– W ogóle nie używam imienia z dowodu – mówi. – To imię sobie
wyszukałam, jak zaczynałam karierę wróżki. Bo tego swojego, Kasia, to bardzo
nie lubiłam. Kojarzyło mi się z taką wiejską Kaśką, z dwoma blond warkoczami.
Oriana znaczy złota w sercu i obsypana złotem. Co absolutnie się potwierdza, bo
u mnie całe życie jest tak, że zarabiam tylko wtedy, kiedy coś robię z dobroci serca.
– A teraz panu wytłumaczę, czym się różni wróżenie od
rozkładania kart. Tylko gdzie są te moje karty klasyczne? Oj, niedobrze, niedobrze…
Klasyczne, czyli takie zwyczajne, do gry. O, są. – Oddycha z ulgą. – I teraz
jak ma pan karty, to pan je tasuje, tasuje, rozkłada… Ależ sobie wyciągnęłam.
Najlepiej, jak można. – Na stole leży dziesiątka karo, siódemka kier, as karo, siódemka
karo, dziewiątka karo. – To oznacza kasę. I to dobrą. Wypracowaną, ale dużą.
No więc tak: każda karta ma znaczenie. Dziesiątka karo: duże
pieniądze albo majątek nieruchomy. Siódemka kier: szczęście, spełnienie. To
jest w ogóle najlepsza karta w talii. Ale jeśli jest odwrócona, a tutaj jest,
znaczy, że chwilę na to szczęście trzeba będzie poczekać. As karo: z jednej strony,
dokumenty, papiery, ich podpisywanie, a z drugiej, to jest karta komunikacji.
Czyli rozmowy, maile, telefony i tak dalej. Siódemka karo: karta hazardu. W
pozycji prostej to jakby pan wygrał w totka. Dziewiątka karo: karta pracy,
pieniędzy, ale nie takich, co spadają z nieba, tylko wypracowanych. No i teraz
zna pan znaczenie kart, ale jeśli pan nie umie wróżyć, to nie potrafi pan
połączyć ich w całość. A ja tu widzę po prostu historię.
– Jaką?
– Ale to nie było wypowiadane z intencją wróżby, więc się nie
liczy.
Jeśli chodzi o
bezsprzeczne fakty, to one są takie, że Oriana ma lat trzydzieści pięć, z
wykształcenia jest technikiem ekonomistą, specjalistką podatkową.
– Ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. – Wróżka Oriana aż dławi
się od śmiechu. – Miałam dwadzieścia pięć, jak zaczęłam uczyć się na wróżkę. Bo
nie wiedziałam, co dalej ze sobą zrobić. Znaczy wróżką się jest od urodzenia –
reflektuje się Oriana. – I ja od dziecka się tym interesowałam. Czytałam
książki o duchach, oglądałam filmy fantasy. Przeglądałam horoskopy. Ale wtedy
to jeszcze nie było na zasadzie wróżenia, po prostu ciągnęło mnie w tę stronę.
Zresztą w mojej rodzinie już wcześniej były wróżki. Dosłownie pięć lat temu się
dowiedziałam, że prababcia wróżyła. Z kart klasycznych. Babcia mi w końcu
opowiedziała tę historię. Jak to ludzie poszli do księdza, powiedzieli mu, ten
zaprowadził prababcię do kościoła, kazał uklęknąć, przysięgać przed krzyżem, że
nigdy więcej kart do ręki nie weźmie. Przysięgła i już nigdy nie wzięła.
– A pani rodzice to czym się zajmują?
– Ojciec jest stolarzem, mama z wykształcenia magister
inżynier prowadzi agencję nieruchomości. I ja też miałam etap, że normalnie
pracowałam. Jak każdy biały człowiek, jak to się mówi. Ciężko, po dwanaście godzin.
W gastronomii. Zaczynałam jako kelnerka, potem byłam menadżerką w restauracji, a
potem w restauracji i w klubie. To był jeden z najpiękniejszych okresów w moim
życiu. Tylko ciężko było. A jednocześnie zgłębiałam wiedzę ezoteryczną. Aż
przyszedł moment… Wie pan, praca w gastronomii wykańcza. Siada kręgosłup,
kolana. Miałam już tego dosyć. To właśnie wtedy postawiłam wszystko na jedną
kartę. Miałam wówczas partnera i pięcioletnie dziecko, ale on wiedział, że
jestem zmęczona, zrozumiał to, zaakceptował. Najpierw wróżyłam po koleżankach, znajomych,
przy okazji się ucząc; każdy tak zaczyna. A potem się zarejestrowałam na jednym
z internetowych portali ezoterycznych. I pomału zdobywałam klientelę. Bo się
sprawdzały te moje wróżby.
– Rozumiem, że na początku to w ogóle trzeba było
zarejestrować działalność gospodarczą?
– Nie, no gdzie, na Boga! Zarejestrowałam się na portalu
ezoterycznym, gdzie mi wystawili umowę o dzieło. Tam odbierałam telefony, te
siedemsetki, czy esemesy i wróżyłam.
– Ktoś wcześniej jakoś panią sprawdził?
– No, pytali, z czego wróżę, ile czasu wróżę, więc można
powiedzieć, że tak.
– A w sumie na czym polega to bycie wróżką? – pytam, biorąc
łyk tego naparu, który mi przyrządziła.
– No, jak to na czym?! Człowiek się zaczyna rozwijać
duchowo, gałęzi ezoterycznych jest kilkadziesiąt, każdy w końcu musi się
określić. Jak zaczynałam, byłam przekonana, że będę kładła tarota, a dziś go
nie dotykam. Natomiast jeśli chodzi o karty klasyczne, to jak tylko je wzięłam,
powiedziałam: „Fuj”. Ale jak już je rozłożyłam, jak mi weszły w rękę, tak nigdy
z niej nie zeszły. Idę więc drogą kartomancji.
– Kartomancji?!
– Wróżenia z kart, po prostu. A są osoby, które idą na
przykład w jasnowidzenie. Rozwijanie intuicji. Bo można się urodzić z darem,
ale można też go wypracować, otworzyć czakrę trzeciego oka. Absolutnie nie
wyobrażam sobie być jasnowidzem. Dla mnie to jest okropne. Bo ja też miewam
wizje, ale się poblokowałam, ja tego nie chcę.
– Żeby wróżyć, musi się pani wprowadzić w jakiś specjalny nastrój?
– Muszę być wypoczęta, nie mogę być zdenerwowana i nie mogę
być na kacu. Karty po prostu wyciągają energię, więc do wróżenia są potrzebne
spokój i naładowane baterie.
– A te wizje, które pani miewa?
– Jak na przykład poznaję kogoś, jakiegoś człowieka, to mi
się czasem pojawia napis.
– Nad jego głową?
– Trudno to opisać… W czasie rozmowy taki jakby napis w 3D mi
się wyświetla. Znaczy widzę pana, ale też ten napis, jedno, dwa słowa, rozumie
pan?
– Nie bardzo.
– Kiedyś na przykład poznałam człowieka, zaczynamy
rozmawiać, może z minutę, i nagle taki właśnie napis, pewnie mnie pan wyśmieje…
– Proszę się nie obawiać.
– To się pojawia w myślach, naprawdę trudno to określić, że on
jest alkoholikiem. A po kilku minutach on już sam z siebie mi to powiedział.
– Że demony istnieją, to ja wiem – mówi wróżka Oriana w
odpowiedzi na pytanie, co tu jest kwestią wiary.
– Spotkała pani?
– Miałam na przykład klientkę, która była opętana. Zresztą demona
na własne oczy też widziałam, nie raz, nie dwa.
– Jak wygląda?
– Tego się nie da opisać.
– Przyszła ta klientka i co?
– Od razu wiedziałam, że z nią jest coś nie tak. Bo kładłam jej
karty i nie mogłam. Czułam się źle. Aż mi się niedobrze zrobiło. Słabo. Poty
jakieś. Mówię: „Dziewczyno, co z tobą?”. A ona, że jest świeżo po egzorcyzmie.
„I ty do wróżki przyszłaś? Ty się puknij w głowę!”, strasznie się zdenerwowałam.
„Zasuwaj z powrotem, bo tobie ten jeden egzorcyzm nie pomógł”.
– A to nie można po egzorcyzmie do wróżki?
– Osoby, które są opętane, i te, które mają problemy
psychiczne, nie powinny sobie kłaść kart. W
każdym razie ja zawsze odmawiam. Bo z tego są kłopoty. Coś
sobie ubzdurają, włożą do głowy słowa, których nigdy nie wypowiedziałam, a
potem dzwonią, przyjeżdżają. Nie wiem czemu, ale do mnie schizofreników dużo
pisze.
– A tego demona naprawdę pani widziała?
– Tak, pojawił się na ścianie jako ciemna plama w kapturze bez
twarzy.
– Tutaj?
– Nie, tu jest czysto, ostatnio czyściłam, z koleżanką
wiedźmą. W innym mieszkaniu.
– I co pani zrobiła, jak zobaczyła tego demona?
– No co miałam zrobić, przeraziłam się, a potem zaczęłam się
modlić. Bo to tylko modlitwą. Ojcze nasz, Zdrowaś, Mario…. Mam też specjalną na
to modlitwę, bardzo silną, do archanioła Michaela z Wielkiej księgi aniołów. Zaraz
panu pokażę. – Bierze leżącą na półce białą kopertę, wyciąga z niej kartkę. –
Proszę zobaczyć.
– „Święty, Święty, Święty. Pan Bóg Zastępów. Pełne są
niebiosa i ziemia chwały Twojej. Hosanna na wysokości. Błogosławiony, który
idzie w imię Pańskie…”, to jest to? – pytam, wróżka potakuje, więc czytam
dalej. – „Niech będzie pozdrowiony wielki książę niebiańskiego wojska archanioł
Michael, ustanowiony przez Boga na wodza armii, któremu jest dana siła, by
walczyć ze złem i złu się sprzeciwiać…” – Wróżka zamyka oczy. – „Poprzez święte
imię El Szaddaj, wzywam Cię, broń mnie…”, a ja to w ogóle tak mogę czytać czy
to też zaraz jakoś zadziała?
– Jak jest tu jakiś demon, to zadziała.
– „Poprzez święte imię Adonai, wzywam cię, osłoń mnie.
Poprzez święte imię Pana Zastępów, wzywam cię, walcz o mnie. Bo ty jesteś ten,
któremu zaufałem, w tobie położyłem wszelkie nadzieje…”. No dobrze, a teraz…
– Co?! Niech pan czyta do końca!
– Ale…
– Nie ma: „Ale!”. Zaczął, trzeba skończyć!
– „Wielkie i święte jest imię Pana, ten, kto w jego imieniu
prosi, dostanie, i dla jego imienia prośba będzie wysłuchana. Amen”. A dlaczego
to trzeba skończyć?
– Bo często jest tak, że jak jest jakiś, nie mówię od razu
demon, bo demony to są naprawdę potężne sprawy, ale takie właśnie ścierwo
energetyczne, to klienci nie są w stanie tego doczytać do końca.
– Oczy im się wywracają, zaczynają rzęzić…
– Nie, no po prostu przerywają i nie mogą. Robi im się
niedobrze. Słabo. Zaczynają się trząść. A co pan myślał! – Wróżka Oriana się
śmieje. – Wszystkim się zdaje, że wróżka to ma high life. Przyjdzie, popieprzy,
weźmie dwie stówy i już. My naprawdę ciężko pracujemy. My musimy wejść w
energię życia klienta, poczuć wszystko to, co on czuje. Przyjmuję jednego,
dwóch klientów dziennie, niech pan pomyśli, ile to historii. Ile problemów. Bo do
nas nie przychodzą szczęśliwi ludzie; mam jedną klientkę, na tyle lat, która
przychodzi ze mną pogadać, bo mnie po prostu lubi. A tak to są sprawy związane
z dramatami życiowymi: ze śmiercią, z rozwodem…
– A konkretniej?
– Czy wygram sprawę? Czy mi zostawi mieszkanie? Co z
pieniędzmi? Czy mi się uda? Czy matka wyzdrowieje? W jaki sposób naprawdę
zmarła jakaś tam osoba? Czy zostanie znaleziony winny?
Stówa za pół godziny, dwieście za godzinę, takie stawki ma
wróżka Oriana. I to bez względu na to, czy spotkanie odbywa się osobiście czy
przez telefon. Wróży też przez Facebooka oraz maila. Tam stawki są ruchome.
– Wszystko zależy od pytania. Jak proste, to za jeden
rozkład kart mogę wziąć trzydzieści złotych. Ale są też kwestie złożone, za które
biorę dwieście pięćdziesiąt. Na przykład za pełną analizę partnerską plus
rozkład na każdy miesiąc do końca roku.
– A co to jest ta pełna analiza partnerska?
– Na przykład pani poznała pana i chciałaby wiedzieć, czy w
ogóle jest sens w to wchodzić. Bo kobiety, wiadomo, są poranione. Związki się
zaczynają, a potem są rozwody, dramaty, dzielenie majątku. Z ludzi, jak się rozstają,
wychodzą najobrzydliwsze rzeczy, proszę pana. Powstaje więc pytanie, czy jest
sens znowu się angażować, czy to jest ten i tak dalej.
– I wtedy?
– Biorę datę urodzenia tej pani oraz tego pana, sprawdzam ich
numerologicznie. Jak się do siebie mają. A potem zodiakalnie. I wreszcie
rozkładam karty, sprawdzam, jakie są ich uczucia głębokie, prawdziwe z duszy. A
potem patrzę, jaka jest prognoza. Bo ja zawsze mówię, że karty nie są
wyrocznią. Nie są Bogiem. Tylko Bóg wie, co będzie. Karty są prognozą. I jeżeli
pokazują jakieś trudne rzeczy, to nie po to, żeby człowiek je przeżył. Jak
człowiek idzie i widzi kałużę, to może ją obejść. A jak nie widzi, to w nią
wejdzie: karty otwierają oczy. Oczywiście pewne rzeczy są zapisane, muszą się
wydarzyć, bo taki jest plan konkretnej duszy. Ale to, w jaki sposób człowiek do
nich dojdzie, to już zależy od niego.
– Ludzie myślą, że jak przyjdą do wróżki, to dostaną
błękitną pigułkę na całe zło tego świata – mówi wróżka Oriana. – Że im powiem,
co mają robić. I jest zaskoczenie, bo ja nie każę, tylko rozmawiam. Sprawdzam prognozy
i co najwyżej wskazuję kierunek. Ja widzę ból tego człowieka. Co robi źle, co
dobrze, i mu tłumaczę jak krowie na rowie. Mam na przykład klientkę, która się
pyta, dlaczego cały czas ściąga nie takich facetów. No to mówię: „Dziewczyno, a
w jakim środowisku się obracasz? Kogo ty szukasz?” – absolutnie jej nie oceniam
i nie generalizuję, ale jeżeli ona szuka chłopaka na dziwacznych forach, w
internecie, na Facebooku i wybiera samych wielkich, wytatuowanych mięśniaków z
łysymi głowami, co jeżdżą superfurami, a sama jest plastikową bananową
blondyneczką, no to hola, hola, dziewczyno, przecież to gołym okiem widać, w
którą ty zmierzasz stronę. Tu nie trzeba kart, żeby przewidzieć finał! Tak z
nimi rozmawiam.
– A jak ktoś chciałby wiedzieć, czy będzie bogaty?
– To rozkładam karty i przede wszystkim patrzę, czy musi
wypracować te pieniądze, czy coś mu z nieba spadnie, czy w ogóle będzie bieda
do końca życia.
– Ale przecież jak pani mu powie, że spadną z nieba, to on się
może tym zasugerować, zostawić pracę i już nic, tylko czekać.
– Nie, nie, to w ogóle tak nie działa. Ja, wbrew pozorom,
jestem wróżką bardzo twardo stąpającą po ziemi. Jeżeli więc ktoś pyta, kiedy
znajdzie nową pracę, i mi wychodzi w kartach, że na przykład za trzy miesiące,
to mówię: „Tylko ty nie czekaj, Ziutek. Nie myśl, że przyjdzie pan prezes,
zapuka do drzwi. Ty masz od dziś aktywnie zacząć szukać pracy! Wysyłać CV!”. I
jeszcze w kartach sprawdzam, czy on ma tej pracy szukać raczej po znajomości czy
przez ogłoszenia. I tu nie ma przebacz. Że będziesz siedział przez trzy
miesiące na dupie i ostatniego dnia ci ta praca spadnie. Nie! Masz wysyłać,
szukać, szkolić się i wtedy za trzy miesiące będziesz miał fantastyczną pracę.
– A jak on tego nie zrobi?
– To nie będzie! A co spada z nieba?
– Spadki.
– Mam taką historię. Pracowałam wówczas w telewizji,
zadzwoniła kobieta, mówi: „Pani Oriano, rok temu pani mi powiedziała, że
pieniądze mi z nieba spadną, że dostanę spadek”. Tak na antenie do mnie mówiła.
„Odłożyłam słuchawkę, myślę: co za debilka, jaki spadek, nie mam od kogo. No i
dwa miesiące temu dostałam”. Tak że wie pan, czasem się zdarza.
– Co rodzice na to, że pani jest wróżką?
– Akceptują, bo to fajni ludzie.
– A inni?
– Ale ja się tym nie chwalę, bo to jest bardzo intrygujący
zawód. Znaczy zazwyczaj są trzy opcje. Pierwsza: wyciągają rękę, dosłownie
podstawiają mi ją pod twarz i mówią: „Powróż!”. Druga: „Łał, opowiadaj”. I
potem cały wieczór muszę gadać o swojej pracy, co dla mnie, jak pan rozumie,
wcale nie jest fajne. No i trzecia: to są PiS-owcy i katole, którzy chcieliby
mnie spalić na stosie. Nawet nie ma pan pojęcia, ile razy już usłyszałam, że
jestem opętana przez szatana. No, ale to oni nie mają pojęcia, że na przykład
wszystkie święta katolickie to są zaadoptowane przez Kościół święta pogańskie.
Bo Kościół nie mógł ich wyplenić, więc przerobił na swoje. Matki Boskiej
Zielnej, to co to jest za święto?! Albo Boże Narodzenie?! Wielkanoc?! No,
troszeczkę mózgu!
– Psychologowie są dla was konkurencją? – pytam.
– Jest takie powiedzenie u nas w branży: „Co ma zrobić
człowiek z dramatem? Jak psycholog nie pomoże, psychiatra, ksiądz, to zostaje
wróżka”.
– Ale u nas chyba najpierw idzie się do wróżki?
– Nie, no bardzo dużo ludzi chodzi do psychologów. Ja to wiem.
Bo ci, co do mnie przychodzą, albo mają terapię za sobą, albo są w trakcie. I
ja też często sugeruję, żeby jednak pójść na terapię, bo nie jestem przecież
terapeutką. Ja pomagam słowem, kartami, natomiast jeśli są jakieś naprawdę
głębokie zaburzenia, poważne problemy typu alkoholizm, narkomania, uzależnienie
od partnera, przemoc domowa, syndrom Dorosłych Dzieci Alkoholików, to zawsze
wysyłam na terapię. Jest sporo wróżek, które uzależniają od siebie klientów, ja
tego nie robię; jak widzę, że jest problem, to mówię: „Koniec! Dość!”.
Ciekawe jest to, że ludzie przychodzący do nas bardzo często
już znają odpowiedź na te pytania, które nam zadają. Bo jak im mówię, że w
kartach widzę to i to, to oni wtedy: „Dokładnie tak myślałam, ale chciałam,
żeby mi to ktoś potwierdził z zewnątrz”.
– Co więc ta wróżka robi, czego nie robi psycholog?
– Jak panu powiem i pan to napisze, to psycholodzy mnie
zeżrą. Nie mam nic przeciwko psychologom, ale większość z nich… To zresztą tak
jak z wróżkami. Są dobre, ale są też kiepskie. No więc gros psychologów rozdłubie
problem, rozbabrze, a potem zostawia człowieka z tym rozpieprzonym,
rozgrzebanym życiem. I to nie jest mój wymysł, tylko słowa klientów. No, a my
to potem zamykamy, kończymy.
– Jak?
– Wskazując konkretnie, co trzeba zrobić.
– A miała pani kiedyś tak, że pomyślała: „Zwariowałam,
jestem wróżką”?
– Owszem. Jak widziałam te demony, te różne pierdoły, wtedy się
zastanawiałam, czy nie powinnam pójść do psychiatry. Ale zwołałam moje
czarownice, żeby sprawdziły, czy coś jest ze mną nie tak, czy nie jestem
opętana, czy coś się do mnie nie przykleiło, czy przypadkiem nie czas iść na
terapię; mam grono zaufanych czarownic i my się tak pilnujemy. Jak któraś za bardzo
odjeżdża, to po prostu jej mówimy. Inna sprawa, że jesteśmy w branży
ewenementem. Bo tu się ludzie nie trzymają razem.
– Konkurencja?
– Ale też ego. Wróżka to taki zawód, że każdy uważa się za guru.
Oczywiście nie wszyscy są tacy, ale w większości. No, a ja uważam, że w kupie
siła.
– A zły urok, klątwę też potrafiłaby pani rzucić? – pytam na
koniec.
– Potrafiłabym, ale tego nie robię. Nie wolno tego robić!
– Bo?
– To zależy od klątwy, ale na przykład zacząłby pan
chorować. Albo straciłby pan pracę.
– Zrobiła pani kiedyś coś takiego?
– Nigdy!
– To skąd pani wie, że to działa?
– Bo działa! Naprawdę nie trzeba mieć wielkich umiejętności,
żeby rzucić klątwę. To jest po prostu rzucone złe słowo.
– „Ażeby cię posrało!”?
– Tak, to wystarczy. Energia słowa jest bardzo silna, ludzie
nie zdają sobie z tego sprawy. Nie dalej jak tydzień temu jedna z moich klientek
powiedziała mi o klątwie rzuconej w taki sposób, że kobieta tak nienawidziła
drugiej, że jej pożyczyła: „Żeby umarło ci wszystko, co kochasz najbardziej”. W
efekcie jakiś czas później zmarło jej dziecko.
– No, ale przecież Kaczyńskiemu tyle osób źle życzy i nic.
– Przyjdzie karma i do niego. Jak wybrali prezydenta Dudę, udzieliłam
wywiadu dla TVP Info. Tutaj, w tym mieszkaniu. Pytali o przyszłość, co się
będzie działo, jakie nastąpią zmiany. Bo ja się nie boję tematu polityki. Siedzieli
chyba ze dwie godziny, powiedziałam, że będzie jakaś ustawa dotycząca kobiet i
dzieci. Teraz już wiem, że antyaborcyjna. Powiedziałam, że ludzie będą wychodzić
na ulice, że krew się poleje.
– Wciąż na szczęście się nie polała.
– Ale się poleje, wspomni pan moje słowa. Wie pan, ile z
tego wyemitowali? Pół minuty. I nie pokazali nic z tych złych, ciężkich rzeczy,
które im opowiedziałam. Pytali mnie też o Dudę i wtedy ja, że go nie widzę. „On
jest, ale go nie ma. Jak duch. Jak ryba, która pływa w wodzie”. Wtedy nie
rozumiałam, dlaczego tak to w kartach widzę, no i się okazało: marionetka!
Umówiłem się z wróżką Orianą, że jeszcze raz do niej
przyjdę, ale już jako klient, na karty.
Gdy wychodziłem, sama z siebie zaproponowała, że jak będzie organizować
sabat, a robi to regularnie, to mnie zaprosi. Dostałem też numer telefonu do
jasnowidza Pawła oraz do wróżki Barbary, która jest ponoć wróżką szczególną.
– Dlaczego?
– To już pan sam odkryje.
Z notatnika reportera, 6 sierpnia 2017 roku
Wróżka Barbara, jak każda porządna wróżka, w niedzielę nie
wróży. Co nie znaczy, że nie można do niej dzwonić, żeby się umówić.
– Tylko nie na rano – mówi, gdy dzwonię. – Bo wróżki rano śpią.
I nie wieczorem, bo akurat jutro wieczorem mam gości. „Rano” jest do dwunastej,
„wieczór” od osiemnastej, umawiamy się na szesnastą. A jeśli chodzi o gości, to
jest to grupa pań, z którymi wróżka Barbara przeprowadzi rytuał oczyszczania.
– To jest impreza komercyjna, ale zapytam i jak się zgodzą,
to będzie pan mógł wpaść. Wysłałem też esemesa do jasnowidza Pawła, umówiliśmy
się na spotkanie.