kwietnia 29, 2019

Dla dzieci: „Marzycielki”

Dla dzieci: „Marzycielki”

„Marzycielki” Jessie Burton to reinterpretacja klasycznej baśni braci Grimm „Stańcowane pantofelki” - jednej z ulubionych z czasów dzieciństwa autorki. Po przeczytaniu jej jako dorosła kobieta, Burton uznała jednak, że wiele z zawartych w niej wątków właściwie jest nie do zaakceptowania. Postanowiła więc ją przepisać. Po swojemu. Dając bohaterkom odrębne pasje, charaktery i talenty. Najciekawszy zabieg, na jaki się zdecydowała dotyczy postaci mężczyzny, który w oryginale przybywa by ratować księżniczki. W opowieści Burton koniec jest zdecydowanie bardziej feministyczny.

Cała opowieść Burton została stworzona w duchu siostrzeństwa, kobiecej solidarności i poczucia siły. Nie ma tu bierności, z jaką zwykle mamy do czynienia w bajkach dla dziewczynek. Nie ma oczekiwania na księcia. Te księżniczki aktywnie działają na rzecz własnego szczęścia. Wiedzą czego chcą, mają swoje zainteresowania, są dobre w tym co robią i nie mają zamiaru z tego rezygnować tylko dlatego, że ich ojcu się to nie podoba. Walczą o siebie - solidarnie. Tworzą niezwykły zespół, cudowną dziewczyńską wspólnotę. „Marzycielki” to piękna historia dziewczęcej odwagi i walki o niezależność. Opowieść o sile wyobraźni, potędze umysłu i starciu między marzeniami a rzeczywistością.

Ciekawym wątkiem w opowieści jest sprzeciw wobec woli rodzica. Narratorka zdecydowanie wspiera czytelników w myśli o wytyczaniu własnych granic i bronieniu swojej niezależności. Nawet jeśli oznacza to bunt wobec ojca. Nawet rodzic nie ma bowiem prawa ograniczać naszych praw, kiedy nie ma ku temu  właściwych powodów. Nie ma prawa krzywdzić swoich dzieci, nawet wtedy, gdy pozornie robi to z powodu troski o ich bezpieczeństwo.

Podoba mi się podjęcie trudniejszych wątków, takich jak śmierć matki. Kobiety, która wolała żyć krócej, ale na własnych zasadach. Zrozumienie tego przez jej córki porusza. Uwielbiam także ilustracje Angeli Barret, które z jednej strony są po prostu baśniowe, a z drugiej zachwycają swoją różnorodnością. Znajdziemy na nich np. mężczyzn o bardzo różnym pochodzeniu etnicznym. Także nasze księżniczki nie są ślicznymi blondynkami o długich włosach, do jakich przyzwyczajały nas np. bajki Disneya. Jedna z nich postanowiła nawet zgolić głowę. I czuła się z tym świetnie przez całe lata.

Narracja Burton, jej sposób komunikowania się z czytelnikiem, nie przypadł mi jednak do gustu. Wtrącenia typu „Zostało jeszcze sześć dziewczyn! Przepraszam, ale muszę na moment oderwać palce od maszyny do pisania i pociągnąć łyk lemoniady” – zawsze mnie drażniły. Książkę jednak polecam.

„Marzycielki”, Jessie Burton, Wydawnictwo Literackie 2019

kwietnia 25, 2019

Booknet (99): Okołoliterackie materiały tygodnia

Booknet (99): Okołoliterackie materiały tygodnia

Mieszkanie Tadeusza Konwickiego wyremontowane. Pierwsi tłumacze literatury polskiej skorzystają z niego już w tym roku

Dobiegł końca remont mieszkania Tadeusza Konwickiego, zmarłego w 2015 roku pisarza i reżysera filmowego. Dzięki środkom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego udało się odrestaurować lokal będący obecnie własnością Instytutu Książki. Wkrótce skorzystają z niego pierwsi tłumacze literatury polskiej.

Książki w cieniu wojny

Choć tylko dwóch na pięciu mieszkańców kraju umie czytać i pisać, coraz więcej Afgańczyków zagląda do księgarń. Coraz więcej jest też autorów i wydawców. „Czytają głównie młodzi” – twierdzi księgarz Kasimi.

"Chyłka: Zaginięcie". Nie mam czasu dla bohaterki, która jest budzącym niechęć zlepkiem stereotypów o silnych kobietach

Nie ukrywam - oglądam głównie anglojęzyczne seriale. Postanowiłam zrobić przerwę i udać się na rodzime podwórko, ale niestety, nie zabawię na nim długo. Serial TVN z Magdaleną Cielecką skutecznie mnie zniechęcił

Daleko od raju

Zaglądamy do głowy przemocowego mizogina i co w niej znajdujemy? Kinga Dunin czyta „Zielone sari” Anandy Devi, „Zostań ze mną” Ayobami Adebayo, „Rani z Sigiriji” Doroty Sumińskiej i „Raj” Marty Guzowskiej.


Na łące pamięci

Mogę tu mieszkać, bo ich wszystkich nie ma – mówi Monika Sznajderman. Po czym sprawia, że zaczynają znowu być. I wraca spokój.

25% rabatu na książki o współczesnych USA!

Z okazji premiery książki Charliego LeDuffa "Shitshow" do 29 kwietnia kupicie wybrane tytuły o współczesnych Stanach Zjednoczonych Ameryki z 25% rabatem. Promocja trwa na stronie internetowej i w warszawskiej księgarni stacjonarnej.

Książki, przez które zarwaliśmy noc. Dlaczego były tego warte, piszą Nogaś, Szostak, Mrozek, Słodkowski

Książki jednocześnie przerażające i znakomite, inteligentne, mądre, cholernie dobre - autorzy "Wyborczej" w Światowym Dniu Książki (23 kwietnia) piszą o książkach, dla których zarwali noce.

"Mars Room" to książka, której dobrze sytuowany Amerykanin wolałby nie przeczytać

Niekochana przez połykającą tony leków, neurotyczną matkę, zgwałcona w wieku 11 lat, zarabiająca na życie w klubie ze striptizem i usługami seksualnymi, samotnie wychowująca dziecko i uzależniona od narkotyków Romy Hall postanowiła rozprawić się ze swoim prześladowcą.

Jerofiejew, Åsbrink, Tochman, Zagajewski, Rusinek, Winnicka i inni dołączają do grona gwiazd festiwalu Apostrof 2019

Kolejni autorzy dołączyli do puli gwiazd, które spotkają się z czytelnikami podczas Apostrofu. Międzynarodowego Festiwalu Literatury, który już po raz czwarty odbędzie się równocześnie w sześciu polskich miastach w dniach od 20 do 26 maja. Wydarzeniu towarzyszyć będą długo wyczekiwane premiery, dyskusje okołoliterackie oraz skupiona wokół literatury scena muzyczna.


Maria Sadowska: Trzeba pokazywać życiorysy wyjątkowych kobiet. Wiele ich osiągnięć przypisano mężczyznom, z którymi pracowały

Dinozaur, który stoi w warszawskim Muzeum Ewolucji, został wykopany właśnie przez nią. Zofia Kielan-Jaworowska musiała wciąż udowadniać swoją wartość jako naukowczyni. Rozmowa z Marią Sadowską, reżyserką.

Portrety audio niezwykłych Polek. Już w Storytel!

Każda z nich była inna – czasem szokowały, czasem budziły podziw. Zawsze inspirowały. Siedem kobiet, siedem niezwykłych Polek, o których nie zawsze pamiętamy, i siedem dobrze znanych ambasadorek, przypominających ich historie. Posłuchajcie niezwykłych portretów audio, przygotowanych przez Storytel na Dzień Kobiet.

Polscy fizycy opracowali metodę, która pozwala zidentyfikować autorstwo dzieł literackich już na podstawie powiązań między kilkoma wyrazami

Naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie opracowali nową metodę stylometrii do analizy tekstów literackich, która pozwala ustalić autorstwo już na podstawie powiązań między zaledwie kilkunastoma wyrazami tekstu angielskiego. W językach słowiańskich do identyfikacji twórcy wystarcza nawet mniejsza liczba wyrazów, a na dodatek wynik jest pewniejszy.

*****************
Chcesz być na bieżąco? Polub bloga na Facebooku!

Zdjęcie: Unsplash

kwietnia 22, 2019

Ekolektury: Katarzyna Wągrowska „Życie Zero Waste”

Ekolektury: Katarzyna Wągrowska „Życie Zero Waste”

„Projekt: książki” i „Ej, nie śmieć!” ogłaszają kolaborację!


Grażyna Latos: Od kilku lat się przyjaźnimy, mamy podobne wartości, oboje kochamy czytać i od jakiegoś czasu oboje interesujemy się ekologią. Grześ już właściwie jako ekspert, ja dopiero się uczę. Postanowiliśmy więc połączyć nasze siły i pasje, zewrzeć szyki i wspólnie stworzyć „ekolektury”, czyli cykl tekstów, w którym będziemy prezentować książki dotyczące szeroko rozumianej ekologii.

Grzegorz Lepianka: Z Grażyną uwielbiamy się inspirować. Ostatnio nie tylko chodzimy razem do kina, teatru i dyskutujemy o książkach, które zrobiły na nas wrażenie, ale chcemy także połączyć naszą fascynację do czytania i ekologii i zainspirować nią innych. Mamy poczucie, że każde najmniejsze działanie w różnych obszarach na rzecz ekologii ma sens i uruchomi ono w ludziach nareszcie słuszną i pożyteczną ekomodę. Zmiany postaw o szerokim zasięgu i skutecznie chroniące środowisko naturalne są konieczne i chcemy pomóc je kształtować. Inspirowanie do zmian to także ekologia w działaniu!

(właśnie się zorientowaliśmy, że mamy takie same inicjały ☺️)



Grzegorz: Książka „Życie zero waste. Żyj bez śmieci i żyj lepiej” Katarzyny Wągrowskiej z perspektywy osoby, która w temacie siedzi od jakiegoś czasu, przewertowała sporo artykułów, naczytała się portali i stron próbujących sił w DIY (z ang.: do it yourself) nie jest może pracą odkrywczą i prekursorską, ale na pewno zasługuje na uwagę i docenienie. Jest to pozycja raczej zbierająca doświadczenia innych, tłumacząca filozofię zero waste i zachęcająca do życia według jej reguł. Autorka w przystępny sposób zachęca do ograniczania się w produkcji śmieci i robi to nienachalnie – zupełnie jakby radziła dobrej znajomej, że znalazła znakomity sposób na lepsze życie. Pod tą swego rodzaju naiwnością kryje się cały arsenał korzyści, które w pakiecie dostaniemy my wszyscy i następne pokolenia, jeśli zaczniemy zastanawiać się, co zrobić, jak zmienić nasze nawyki - a co za tym idzie - jakie wprowadzać zmiany w naszym funkcjonowaniu, skutkujące ograniczaniem śladu węglowego, jaki zostawiamy na naszej planecie. Nie da się ukryć, że jesteśmy społeczeństwem nieustannie konsumującym, a w konsekwencji także społeczeństwem śmiecącym - i to na potęgę - góry odpadów i ogromne wyspy śmieciowe na oceanach to nie ekopropaganda, a przerażająca rzeczywistość. Ale przy odrobinie dobrej woli i świadomości, co nasze bezrefleksyjne kupowanie i śmiecenie powodują w ekosystemie, możemy wprowadzić istotne zmiany minimalizujące nasz negatywny wpływ na wszelkie życie na planecie i nasze wspólne bezpieczeństwo w przyszłości.

W „Życiu zero waste” znajdziemy nie tylko opis bezodpadowego projektu i jego motywy, ale także wiele porad, jak unikać dokładania się do góry śmieci, jaką produkuje współcześnie człowiek, skupiony na gromadzeniu i zaspokajaniu coraz to większych, a najczęściej wydumanych lub sztucznie wytworzonych przez przemysł reklamowy potrzeb. Autorka radzi, co możemy zrobić w kuchni, w łazience, w garderobie, w pokoju dziecka, w szkole, w biurze, podczas podroży, na spacerze etc., a wszystko to w zasadzie ogranicza do przewidywania i przygotowywania się oraz do świadomych zakupów i ograniczania się już na etapie planowania kupna, czyli tak naprawdę do eliminacji zaspokajania sztucznie wytworzonych potrzeb. Zachęca także do ponownego używania, przekazywania rzeczy, reperowania i czytania etykiet, a w efekcie niezadowolenia i tworzenia na przykład własnych kosmetyków. Skupiając się tylko na tym, co bezpośrednio i czysto fizycznie, trafia codziennie do domowego śmietnika, może za mało nacisku kładzie na to, co – co prawda w niezbyt oczywisty sposób, ale jednak - też powinno być elementem bezodpadowego życia, czyli oszczędzanie prądu, wody, zasobów mineralnych, paliw kopalnych.

Kolejne rozdziały książki przerywane są rozmowami z rożnymi osobami, które praktykują w różnych obszarach bezodpadowe życie, a sama autorka – co jest też jakoś urocze i ludzkie – pokazuje, że w swoich działaniach pozwala sobie na niedoskonałości i przyznaje się do niedociągnięć i pewnych niekonsekwencji, jak na przykład ciągłe jedzenie mięsa i nieprzejście na weganizm, który przecież powinien być nieodzownym elementem najbardziej restrykcyjnej formy życia zero waste. Współgra to z bardzo popularnym, często przekazywanym na portalach społecznościowych cytatem, że najważniejsze, aby jak najwięcej osób nieperfekcyjnie robiło cokolwiek w kierunku ograniczania odpadów, niż aby mała grupka była idealnie zero waste. I właśnie w tym tkwi siła – musimy zacząć wprowadzać zmiany skutkujące zmniejszaniem się produkowanych w naszych domach śmieci, a zobaczymy, że kolejne ekozmiany będą szły coraz bardziej naturalnie zgodnie z zasadą ekologicznej lawiny lub reakcji łańcuchowej.

Grażyna: Jako osoba, która dopiero zaczyna swoją przygodę - nawet nie tyle z zero waste, co po prostu z redukcją odpadów - znalazłam w książce Katarzyny Wągrowskiej mnóstwo inspiracji. Zanim po nią sięgnęłam, wprowadziłam do swojego życia sporo zmian. Bardzo mocno ograniczyłam kupowanie tanich, pełnych chemii kosmetyków pakowanych w plastik. Używam naturalnych mydeł w kostce i olejów – także do twarzy. Wybieram szklane opakowania i hoduję własne kiełki. Ale nadal śmieci muszę wyrzucać przynajmniej raz w tygodniu. I nie jest to słoik, ale dwa worki. W końcu poczułam, że nie wiem, od czego zacząć kolejne zmiany. Dzięki przejściu z autorką poprzez różne obszary życia i różne domowe pomieszczenia, także dzięki jej checklistom, wiem co robić dalej. Ale co ważniejsze, nie czuję już presji na to, żeby mój dom stał się ekologiczny już zaraz. Ta droga jest długa i trudna, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. Nikomu, kto na nią wchodzi, nie jest łatwo od samego początku. I jest to jakoś kojące i pocieszające. Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek będę zero waste, ale cieszy mnie perspektywa już tych drobnych kroków.

Wydaje mi się, że jest to książka dobra dla osób takich jak ja – nowicjuszy i nowicjuszek. Nie bardzo jeszcze wtajemniczonych. Katarzyna Wągrowska stworzyła praktyczny poradnik, w którym znajduje się sporo wskazówek, odpowiedzi na bardzo proste pytania i przepisów na kosmetyki czy środki czystości, z których możemy czerpać garściami. Jest też trochę zatrważających danych, np. o najwyższym szczycie województwa mazowieckiego, czyli zamkniętym w 2011 składowisku Łubna, gdzie góra śmieci zajmuje 20 hektarów i ma wysokość 112 metrów (170 m.n.pm). Rekultywacja tego miejsca potrwa około 30 lat, ale i tak nie pomoże przywrócić go naturze tak, by np. nadawało się pod uprawy. Toksyny pozostaną bowiem w ziemi jeszcze długo. To daje do myślenia! Tak samo jak fakt, że jako Polacy w ciągu roku zużywamy ponad 400 foliowych torebek na osobę, podczas gdy statystyczny Duńczyk zużywa ich 4. Zanim jednak przeczytałam to u Wągrowskiej, wiedziałam od Grzesia.

Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie miała do tej książki kilku zastrzeżeń. O ile podobała mi się jej poradnikowa, praktyczna część, to patrząc na całość mam wrażenie, że konstrukcyjnie coś tu zdecydowanie nie gra. Ja odnoszę wrażenie, że autorka i wydawnictwo chcieli stworzyć książkę nieco grubszą niż rzeczywiście byli w stanie, więc wrzucili sporo rzeczy do jednego  worka. Tu wywiad, tam porada, jakiś przepis i na koniec migawka z życia autorki. Do tego jeszcze powtórzenia. Jak na zero waste zapanował za duży bałagan.



 „Życie Zero Waste”, Katarzyna Wągrowska, Znak 2017

...


"Ej, nie śmieć" na Facebooku znajdziecie tu >>


A "Projekt: książki" tu >>

...

Zdjęcie na samej górze: Unsplash.com

kwietnia 16, 2019

Booknet (98): Okołoliterackie materiały tygodnia

Booknet (98): Okołoliterackie materiały tygodnia


O serialach na podstawie powieści, nominacjach, czytelnictwie w Polsce, domach bohaterów literackich i innych ciekawych sprawach. Dziesięć linków wartych kliknięcia :)

1. Jeszcze jedna nominacja dla Olgi Tokarczuk! "Bieguni" z szansą na Best Translated Book Award
Powieść "Bieguni" Olgi Tokarczuk w angielskim przekładzie Jennifer Croft dostała nominację do amerykańskiej nagrody dla najlepszego tłumaczenia.

2. Nosowska mnie zdradziła [WSZYSTKO W SAM RAZ]
Czy podoba mi się to, jak Kaśka wyśpiewuje historyjki o solidnych firmach w reklamie banku? Czy podobało mi się, jak wychwalała napój gazowany? Nie, bardzo nie. Przecież Katarzyna Nosowska to jej wielki wobec zbiorowości obowiązek i wszyscy doskonale wiemy, co powinna robić, a czego nie.

3. Graficzny komentarz odnośnie ewolucji czytelnictwa w Polsce

4. Katedra Notre Dame nie jest czystej krwi romańskiej ani arabskiej

Katedra Notre Dame nieustannie się zmienia. W 1831 r. Wiktor Hugo pisał: "A któż to wstawił zimne, białe szyby na miejsce tych jaskrawych witraży, które prowadziły zachwycone oczy naszych ojców od rozety nad wielkim portalem do ostrołukowych okien absydy? A co powiedziałby najlichszy kleryk z szesnastego wieku, widząc śliczne, żółte tynkowanie, którym usmarowali swoją katedrę nasi arcybiskupi-wandale?".

5. Mieszkanka Kanady znalazła w książce zapomniany kupon na loterię sprzed roku. Wygrała z mężem milion dolarów kanadyjskich
W książkach może kryć się nie tylko wiedza, ale też różne mniej lub bardziej cenne pamiątki. Wszystko zależy od tego, co w nich przechowujemy. Mieszkanka Kanady znalazła w jednej ze swoich książek kupon na loterię zakupiony ponad rok wcześniej. Okazało się, że razem z mężem wygrała milion dolarów kanadyjskich i był to ostatni moment, żeby odebrać nagrodę.

6. "Wielkie kłamstewka 2". Jest oficjalna data premiery i pierwszy zwiastun hitu HBO
To już pewne - "piątka z Monterey" powraca tego lata. HBO ujawniło właśnie datę premiery drugiego sezonu przebojowego serialu "Wielkie kłamstewka"

7. Na wózkach inwalidzkich przez obie Ameryki. Opowieść Michała Worocha w Radiu Książki
Dwóch chłopaków na wózkach inwalidzkich wybrało się w podróż. Bez pomocy opiekunów. Zawzięli się by przejechać obie Ameryki. I choć nie było łatwo - udało się. Jak to możliwe? O tym opowiada książka jednego z tych wspaniałych szaleńców - Michała Worocha cierpiącego na zanik mięśni. Jest to historia o realizacji marzeń i o walce z wszelkimi przeciwnościami losu. 

8. Frédéric Martel: Kościół jest homofobiczny właśnie dlatego, że w znacznej części jest gejowski
Ta książka mogła zostać napisana tylko przez kogoś takiego jak ja. By poznać funkcjonowanie tej instytucji od środka, musisz być gejem - mówi Frédéric Martel, autor właśnie wydanej w Polsce książki "Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie".

9. Zobacz domy znanych bohaterów literackich
Bohaterowie literaccy, podobnie jak prawdziwi ludzie, często są blisko związani ze swoim otoczeniem. Dobrym przykładem jest chociażby Bilbo Baggins i jego nora Bag End. Dom, w którym żyjemy, wiele mówi o nas samych, może być wyrazem naszej osobowości, jak również wpływać na charakter i wyobraźnię. To miejsce tajemne, magiczne, ale też twierdza, w której chronimy się przed światem.

10. "Król" Twardocha jako serial Canal+. Zdjęcia już się rozpoczęły, a stacja ujawnia kolejne nazwiska obsady
Przed kilkoma dniami Szczepan Twardoch ujawnił, że w serialu "Król" główną rolę boksera Jakuba Szapiro zagra Michał Żurawski. Znamy już więcej szczegółów dotyczących obsady.

*****************
Chcesz być na bieżąco? Polub bloga na Facebooku!

Zdjęcie: Unsplash

kwietnia 16, 2019

FRAGMENT KSIĄŻKI: „W co wierzą Polacy?”

FRAGMENT KSIĄŻKI: „W co wierzą Polacy?”

Tomasz Kwaśniewski, „W co wierzą Polacy?”, Wydawnictwo Znak 2019


Uwaga!
Achtung!
Attention!
!artsul ęnorts ągurd an zsizdohcezrP
Z notatnika reportera, 16 kwietnia 2017 roku,
Niedziela Wielkanocna

Jestem z rodziną u rodziców, jest też siostra z przyjacielem, brat z żoną i dzieciakami. Stoimy w kręgu, matka podaje kawałki jajka. Wczoraj była z tym jajkiem w kościele, zaniosła je w koszyku, postawiła na stole, mężczyzna w czarnej sutannie, z koloratką, wypowiedział odpowiednie formułki, pochlapał je wodą. I teraz matka je nam podaje, a ojciec mówi o nowym życiu, którego to jajko jest symbolem. A potem wszyscy te jajka zjadamy i zaczynamy się całować, składając sobie życzenia. A potem siadamy do przykrytego białym obrusem stołu. Jemy nóżki w galarecie, boczek, sałatkę warzywną z majonezem, do tego jajka faszerowane, kiełbasę też święconą.
Rodzice wierzą, że w taki dzień jak dziś, prawie dwa tysiące lat temu, człowiek imieniem Jezus pokonał śmierć. Po prostu powstał z grobu, to nazywa się zmartwychwstanie. Wiele milionów ludzi na świecie wierzy, że tak to właśnie było.
Mówię, że podpisałem umowę na książkę.
– O wróżkach, jasnowidzach, egzorcystach i tak dalej – wyjaśniam. I wtedy się okazuje, że wszyscy mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Na przykład przyjaciel siostry, lekarz, uosobienie siły i zdrowego rozsądku, oświadcza, że on nie wierzy w te wszystkie wróżby, ale w horoskopach to już coś jest. W sensie psychologicznym. No to mówimy sobie wszyscy, jakimi to jesteśmy znakami, on jest Rak, podobnie jak moja żona.
– No i co ty o tym znaku myślisz? – pyta.
– Bardzo go nie lubię – odpowiada ona.
A ja przecieram ze zdumienia oczy, bo nigdy, ale to przenigdy nie przestanie mnie dziwić: niby rozsądni, racjonalnie myślący ludzie, a tu nagle horoskopy albo splunięcie przez ramię, bo czarny kot przebiegł drogę.
Pamiętam, spotkaliśmy się kiedyś w knajpie ze znajomymi żony, rozmawialiśmy o Kościele, o religii w szkole. Byli oburzeni tym mieszaniem porządków: religijnego i racjonalnego. A potem gdy się już żegnaliśmy, gdy podawaliśmy sobie dłonie, nagle jedno z nich: „Tylko nie na krzyż!”.
Pamiętam też, jak raz, to było jeszcze wtedy, kiedy prowadziłem wieczorne audycje w Radiu TOK FM, była 23.00, zaprosiłem wróżkę. Opowiadała o tym, jak rozmawia z duchami, kontaktuje ich z bliskimi, pomaga im odejść. To było dość zwariowane, nawet ją zapytałem, czy nigdy nie pomyślała, że może mieć urojenia. A wtedy ona rezolutnie, że przecież ludzie z doświadczeniem psychozy mają problem z funkcjonowaniem w rzeczywistości: „A ja, proszę pana, radzę sobie świetnie”.
Dzwonili też ludzie.
Byłem przekonany, że podobnie jak ja będą mieli wrażenie, iż to, co opowiada, jest jednak ciut nierealne, jednak bardzo się zdziwiłem. Bo nikt, dokładnie nikt, nie miał wątpliwości, że ona faktycznie z duchami się kontaktuje. Jedyny zarzut był taki, że nie ma do tego uprawnień, tylko księża je mają.
No, ale wróćmy do stołu, bo moja siostra, która prawdopodobnie wierzy w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, mówi, że była kiedyś u wróżki. Bo potrzebowała. A potem jeszcze raz, i jeszcze:
– Przestałam, bo miałam wrażenie, że się uzależniam.
– Uważaj, jak będziesz penetrował te światy, synu – mówi ojciec, a głos ma poważny. – Uważaj, bo zło istnieje, nie tylko w etycznym sensie, ale też realnie. Jak je dopuścisz, to ono w ciebie wejdzie. – I powołuje się na egzorcystów, którzy przecież się na tym znają.
– Będę uważał – mówię równie poważnym tonem, choć chciałbym się roześmiać, powiedzieć: czyście powariowali? Ale też to wszystko, co mówią, we mnie rezonuje, w tym przecież żyję, w tym się wychowałem, wzrastałem.
W tej wierze w Boga, anioły i diabły.
Znam też mnóstwo opowieści, że ktoś coś widział, z czymś tam obcował. I to coś było dziwne, niezrozumiałe. Na przykład miałem dziewczynę, która z koleżankami wywoływała duchy, i raz jej się zdarzyło coś takiego, nigdy nie chciała o tym mówić, co spowodowało, że już nigdy więcej nie chciała się w to bawić. Z inną dziewczyną byłem kiedyś przez kilkanaście miesięcy w Anglii, wynajmowaliśmy małe mieszkanie na poddaszu, w którym kilka tygodni wcześniej zmarła matka właściciela. I którejś nocy, gdy wróciłem, zobaczyłem tę moją dziewczynę bladą i roztrzęsioną. Zapytałem, co się stało, i wtedy ona wskazała na popielniczkę, wielką, masywną pękniętą luksferę. I powiedziała, że poczuła zimno, później ciepło, coś jakby ruch, jakby ją musnęło, a potem trzasnęła ta popielniczka. Opowiadam to wszystko przy stole. A ojciec kiwa głową i mówi:
– Uważaj na siebie, synu.


001
W którym pierwszy raz w życiu wchodzę na stronę
internetową związaną z wróżką i ku mojemu zdumieniu
dowiaduję się, iż „to nie przypadek, że akurat teraz,
w tym momencie życia, wichry chaosu sprowadziły mnie
właśnie do niej”

I oto rozwarła się przede mną czeluść, bezdenna, i to nie tylko w pionie. A stało się to, kiedy chcąc zacząć pracę nad książką, siadłem przy komputerze, wszedłem w wyszukiwarkę i wpisałem słowo „wróżka”.
Dosłownie zawisłem wśród gwiazd. A w zasadzie milionów wyników. Wysyłających mnie w podróż w przestrzeni i w czasie: wszak wróżki, jasnowidze i tak dalej towarzyszą ludzkości od zarania, ewoluując, mutując swoje brzmienie i ton zależnie od miejsca i czasu.
Tysiące ujęć, biografii, wyznań, anonsów, doświadczeń, opracowań, analiz, opowieści – miliony zapisanych stron – i ja mam się przez to przedrzeć, to ogarnąć? Spojrzałem na buzie moich dzieci, na twarz żony. Czy widzę ich już ostatni raz?
Struchlałem. Zwłaszcza że mam kredyt.
A potem przypomniałem sobie zasadę mojego mistrza, która brzmi: możesz próbować ogarnąć wszystko i w rezultacie nie zrobić nic. Albo możesz nic nie ogarniać, tylko zacząć działać, i wtedy prawdopodobnie powstanie coś.
Zdałem się więc na los. Co, paradoksalnie, błyskawicznie zawęziło pole – jako Polak, wpisując w wyszukiwarkę słowo „wróżka”, siłą rzeczy ograniczyłem wyszukiwanie do stron w języku polskim. Nie bez znaczenia był również fakt, że wpisałem to słowo w konkretną wyszukiwarkę. Mam też jakąś swoją historię obecności w sieci, co zapewne uwzględnił obsługujący mnie algorytm. I wreszcie mam swoje konkretne preferencje, na przykład bardziej w kontekście wróżki podoba mi się imię Gildia niż – dajmy na to – Justyna. Można więc powiedzieć, że w ramach zdania się na los kliknąłem pierwszy lepszy link, ale można też powiedzieć, że przypadku było w tym tyle co kot napłakał. W każdym razie kliknąłem i tak znalazłem się pierwszy raz w życiu na stronie związanej z wróżką.
„Witaj, cieszę się, że zawitałeś na mojej stronie – ucieszyła się wróżka Gildia. – Widocznie masz problem albo wypełnia cię pustka, nie wiesz, dokąd idziesz, i niemoc dusi radość Twojego życia. Niezależnie od tego, czy jesteś stałą bywalczynią czy desperatką, która całe życie zarzekała się, że nigdy nie skorzysta z tego typu usługi. [Jestem facetem!] Myślę, że to nie przypadek, że akurat teraz, w tym momencie Twojego życia wichry chaosu sprowadziły Ciebie akurat do mnie.
Jestem wiatrem, który sprowadzi Twój okręt na spokojne wody” – o kurczaki!
„Zawodowo wróżę od dziesięciu lat, wierzę, że wróżką jest się całe życie. Większość ludzi uważa za wartość »sprawdzalność« przepowiedni, mnie to nie wystarczyło. Martwiło mnie, kiedy karty pokazywały »złą« przyszłość, chciałam mieć na to wpływ. Chciałam nauczyć się sterować losem tak, aby klient nawet z najgorszej teraźniejszości umiał odrodzić się jak Feniks z popiołów.
Pamiętasz, kiedy byłaś dzieckiem i szukałaś w lesie chatki czarownicy? GRATULUJĘ, już mnie znalazłaś – po tylu życiach w lesie trochę mi się las znudził, przeprowadziłam się na Saską Kępę. Pomogę Ci przejąć kontrolę nad otchłanią, która Cię pochłania. Przyjdź i daj się zaczarować, trochę się na tym znam… Przyjmuję w Warszawie na Saskiej Kępie. Do zobaczenia!”*
I to tyle tytułem wstępu.
Po lewej stronie strony – zakładki. Idąc od góry, najpierw „Cennik”: „Karty klasyczne + tarot, wizyta 30 minut – 200 zł. Medytacja z oczyszczaniem energetycznym i programowaniem podświadomości – 300 zł. Hipnoza, poprzednie wcielenia – 450 zł”.
Następna jest „Galeria”, w ramach której wróżka Gildia prezentuje siebie jako gościa w przeróżnych programach telewizyjnych, głównie TVN. Potem są „Szkolenia”: „Obudź w sobie czarownicę”, „Kocicę”, od 550 zł, I stopień, do 750 zł, III stopień. A potem jest „O mnie”, gdzie wróżka Gildia opowiada, że pochodzi z rodziny, w której dar dziedziczą kolejne pokolenia. „Od babci uczyłam się pierwszych interpretacji kart, a od prababci – jak prosić duchy o pomoc (…). Kiedy dotarłam do ściany i okazało się, że żadna ze znanych mi metod nie potrafi poradzić sobie z niektórymi, często bardzo trudnymi sytuacjami (…) podjęłam ryzyko i wyjechałam do Bahli, miejscowości w Omanie uważanej za najbardziej nawiedzone miejsce na ziemi (…). Z pomocą miejscowego czarownika-uzdrowiciela nauczyłam się, jak odpędzać obecność złego ducha tak, aby jego działania nie psuły nam już niczego (…). Wreszcie czarownik nauczył mnie, jak robi się wodę księżycową (…). Wodę tę można robić na miłość, pieniądze lub zdrowie i trzeba ją dolać do kąpieli przed kolejną pełnią”.
I w końcu zakładka „Kontakt”. A w niej mail i numer telefonu.
– Słucham? – Wróżka Gildia głos ma niepokojący.
– Piszę książkę o wróżkach, jasnowidzach i tak dalej, właśnie wpadłem na pani stronę, czy moglibyśmy się spotkać? – mówię i słyszę, że głos mi drży z przejęcia.
– Jasne, ale na razie jestem na wakacjach. – Rozłączyła się.
A ja, rozentuzjazmowany pierwszym w życiu kontaktem z wróżką, całą tę przygodę relacjonuję żonie. I wtedy ona: „A zapytałeś gdzie? Bo może na Łysej Górze?”.
Następna wróżka, na którą wpadłem, na imię ma Oriana.
– Słucham? – Jej głos w słuchawce jest, jak by to powiedzieć, lekko chuligański.
Wykładam sprawę. I wtedy ona, że jasne, nie ma problemu, możemy się spotkać.
– A może od razu zaproszę też panu jasnowidza?
– Nie, nie, dziękuję, na pierwszy raz spotkanie z wróżką w zupełności mi wystarczy.
Umawiamy się na za tydzień. A potem już z czystej ciekawości serfuję po necie, wpadając na coraz to lepsze rzeczy. Na przykład: „Rytuał na bogactwo – jeszcze nikt nie zgłaszał żadnych problemów, wszyscy się wzbogacili”.

002
W którym odwiedzam wróżkę Orianę, poznaję podstawy
kartomancji oraz dowiaduję się co nieco na temat
robaków astralnych
Wróżka Oriana urzęduje na warszawskiej Pradze, w samym jej sercu. Tam gdzie „Trójkąt Bermudzki”, miejsce ze strasznych najstraszniejsze.
Jadę.
Świeci mocne złote sierpniowe słońce, jest gorąco, aż drga powietrze.
Parkuję w uliczce, która jest tak mała, że można ją przejść w minutę.
Samochód mam czerwony, nie sposób więc w nią wjechać niezauważenie, a już tym bardziej zaparkować.
Nie podnosząc wzroku, najciszej, jak mogę, zamykam drzwi, a i tak mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią.
Przechodzę w cień, wyciągam telefon, jeszcze pięć minut do spotkania. Może nikt mnie nie zaczepi, nie zapyta: ej, co tu robisz? Bo jak zapyta, to co odpowiem? Że czekam na wróżkę?
Ale na razie czekam. Ogromnie przy tym się denerwując. Jakbym robił coś niestosownego.
Próbując się uspokoić, skupiam się na tym, co dookoła. A uliczka naprawdę jest niebywała. Z jednej strony blok, jakby nowszy, z drugiej – stare, zniszczone kamienice. O, akurat przez okno jednej z nich, to na parterze, wychodzi sobie dziecko. A za nim drugie.
Piętro wyżej jakiś chłopak w sportowych spodenkach i z gołym torsem zapala papierosa. W ogóle większość mężczyzn, chłopaków, którzy gdzieś tam stoją, świeci nagim torsem.
O, a teraz środkiem ulicy na rowerach jadą dzieciaki, takie dziesięcioletnie. Już mnie zauważyły, coś do mnie krzyczą, w stylu: „A ty to, kurwa, co?”.
Za minutę piętnasta. Dzwonię więc domofonem. Cisza. No to dzwonię na jej komórkę. Wróżka Oriana przeprasza, ale jest w sklepie, robi zakupy, trochę się zasiedziała, zaraz będzie. Wchodzę więc do sklepiku, kupuję wodę. A potem, dając sobie pretekst do tego stania, zapalam papierosa. I wtedy na drugim końcu uliczki pojawia się para. Słońce, kurz, a oni jak z włoskiego filmu z lat siedemdziesiątych. On w garniturze, ale właśnie takim jak wtedy, potężny i łysy. Ona wysoka, o kobiecych kształtach. W ogromnym kapeluszu, długiej sukni w kwiaty, z wycięciami odsłaniającymi nogi, biodra, i plecy.
Zabłąkani turyści?
– Pan do mnie? – pyta kobieta.
– Wróżka Oriana? – Rozdziawiam usta.
– Tak, a to mój przyjaciel, Włoch, ale mówi po angielsku – przedstawia łysego w marynarce. A potem naciska klamkę, wchodzimy do bloku.
Do windy.
I sytuacja przez chwilę robi się już zupełnie absurdalna, bo ani ja, ani Włoch nie mówimy zbyt dobrze po angielsku, a jednak mówimy. Trochę o pogodzie. Że ciepło. A nawet gorąco. No, a przecież zarówno on, jak i ja wiemy, że zaraz wejdę do mieszkania jego przyjaciółki, która wygląda jak jego kochanka, i ona będzie ze mną rozmawiać o energiach i duchach, bo jest… wróżką.
No właśnie, czy on w ogóle wie, że przyszedłem do niej, bo ona jest wróżką?
A jeśli tak, to co o mnie myśli?
Tymczasem Oriana przekręca klucz w zamku, dwa pokoje, z kuchnią. Do tego drugiego, należącego do jej córki, nie wejdę nigdy. Zatrzymam się w tym pierwszym, połączonym z kuchnią – zaraz go wam opiszę.
Zaraz, bo póki co ląduję na pufie, a Włoch na balkonie – przecież jest gorąco, a wróżka musi porozmawiać ze mną.
Kuchnia jest zwyczajna: szafki, kuchenka, lodówka, jak wszędzie. Tam też chwilowo krząta się wróżka. Bardzo energicznie. Mam więc czas i jej zgodę, żeby rozejrzeć się po pokoju. Jest kanapa, przed nią niski stolik, i puff, na którym siedzę. Pod oknem stół, drewniany, przykryty serwetą w zielone gwiazdki…
– Jesteśmy w miejscu, w którym pani przyjmuje? – pytam.
– Tak, tak, tu pracuję – odpowiada wróżka Oriana, wyjmując z lodówki białe wino. To dla Włocha. – Wcześniej miałam lokal na Ząbkowskiej, ale go zamknęłam. Potężne rachunki, bo tam ogrzewanie elektryczne, po prostu zabiły mnie w zimę.
– A jak przychodzi klient, klientka, to gdzie pani siada?
– Przy tamtym stole. – Wskazuje ten pod oknem. – Mam na nim karty, zapalam świece, kadzidła. Obok sadzam klienta, klientkę
– mówi, zalewając jakiś napar wrzątkiem. To dla mnie. Po prawej stronie stołu, w kącie, krzesło…
– To jest moje miejsce, na nim nikt nie siada. O, a tu pan widzi?
– Podchodzi, wskazuje palcem, wiszący na ścianie tuż za tym jej krzesłem mały rokokowy taborecik. – Jak ktoś mnie pyta, do czego służy, to mówię, że na nim siadam, gdy klientów przyjmuję.
– Wybucha perlistym śmiechem.
– Że niby na ścianie? – upewniam się, czy zrozumiałem.
– Właśnie.
Obok stołu, pod ścianą regał, a na nim książki. Na przykład Elektrotechnika ogólna i samochodowa…
– To po moim eks – rzuca wróżka Oriana. Są też Dzieje sztuki polskiej…
– Te moje książki, specjalistyczne, to niżej. Miłość i wolność poza ciałem, Energia planet, Czego nie powie psycholog, Feng shui, Podróże duszy, Wielki sennik…
Dzwoni telefon.
– Bardzo przepraszam, ale u mnie telefon dzwoni bez przerwy, niestety, nie mogę go wyłączyć… Halo? Beatka? Słuchaj… Wszystko już ogarnięte, więc wróżka może się skupić na mnie. Siada naprzeciwko, na kanapie, związuje czarne włosy w kucyk, zakłada nogę na nogę, zapala cienkiego papierosa.
– Na tym pani wróżebnym stoliku zauważyłem kryształową kulę. To jest ta kula? – pytam.
– Tak, ale ja akurat nie pracuję z kulą, ona jest tutaj jako dekoracja. Praca z kulą jest bardzo niebezpieczna. Są osoby silnie wyczuwające byty wysokie, ja bardzo mocno wyczuwam niskie, a przez pracę z kulą, tak samo jak z wahadłem, łatwo je ściągnąć.
– A co to są te byty niskie?
– Jak by to panu wyjaśnić… Jest coś takiego jak duch, jak demon, jak byt, jak wampir energetyczny. Po prostu są różne poziomy energetyczne, różne światy. No, a byty niskie nie są ani duchami, ani demonami, to jest coś pomiędzy… Kurczę, jak ktoś w tym nie jest, to nie zrozumie.
– To się jakoś widzi? – próbuję zbudować most.
– Nie, nie, to się czuje. Znaczy moja córka, piętnastolatka, na przykład widzi duchy.
– W sensie?
– No, duchy. Na przykład dzwoni do mnie i mówi: „Mamo, coś łazi po mieszkaniu”. I wtedy ja: „Dobra, zapal białą”. Białą świecę, białą szałwię, bo biel jest kolorem oczyszczenia.
– I wtedy to odchodzi?
– Zazwyczaj, bo czasami trzeba zrobić porządne oczyszczenie i to coś po prostu wyrzucić z chałupy. W każdym razie ona je widzi. Przez pół roku przychodził do niej chłopiec, siadał na łóżku, zaczepiał.
– To niedobrze?
– Oczywiście, przecież ona ma piętnaście lat, się rozwija, hormony, wszystko. A duchy bez względu na to, czy pozytywne czy negatywne, jednak w jakiś sposób, no, ciągną tę energię z ludzi. Znaczy do niej nie przychodzą byty złe, demony. Do niej przychodzą duchy. I zazwyczaj są to duchy młodych ludzi. Natomiast ja nie widzę. Ja wyczuwam, że jest coś w domu. I to nie jest duch, tylko byt niski, który chce się przyczepić, przykleić i żreć energię.
– Taka pchła? – próbuję to jakoś zwizualizować.
– O, właśnie – cieszy się wróżka Oriana. – Ja to nazywam robaki astralne, takie energetyczne.
– A te wysokie byty?
– To są anioły, dusze świetliste, przewodnicy duchowi. I je też wyczuwam. Poza tym musi pan wiedzieć, że wbrew temu, co się o wróżkach mówi, jestem bardzo wierząca. Tylko nie w Kościół!
Kościół jest dla mnie instytucją, nie znoszę Kościoła. Ale wierzę głęboko w Boga, w Jezusa, jak zresztą widać. O, tu, proszę, na ścianie jest Matka Boska, a tam Jezus.
– A ta wisząca obok mandala?
– Energetyczna, poprawiająca humor.
– Pani ją namalowała?
– Nie, ja malowałam te dwa anioły, co wiszą na ścianie w kuchni. I tego tu psa-anioła. – Wskazuje na obraz bulteriera ze skrzydłami i w aureoli. Oriana to jej pseudonim.
– W ogóle nie używam imienia z dowodu – mówi. – To imię sobie wyszukałam, jak zaczynałam karierę wróżki. Bo tego swojego, Kasia, to bardzo nie lubiłam. Kojarzyło mi się z taką wiejską Kaśką, z dwoma blond warkoczami. Oriana znaczy złota w sercu i obsypana złotem. Co absolutnie się potwierdza, bo u mnie całe życie jest tak, że zarabiam tylko wtedy, kiedy coś robię z dobroci serca.
– A teraz panu wytłumaczę, czym się różni wróżenie od rozkładania kart. Tylko gdzie są te moje karty klasyczne? Oj, niedobrze, niedobrze… Klasyczne, czyli takie zwyczajne, do gry. O, są. – Oddycha z ulgą. – I teraz jak ma pan karty, to pan je tasuje, tasuje, rozkłada… Ależ sobie wyciągnęłam. Najlepiej, jak można. – Na stole leży dziesiątka karo, siódemka kier, as karo, siódemka karo, dziewiątka karo. – To oznacza kasę. I to dobrą. Wypracowaną, ale dużą.
No więc tak: każda karta ma znaczenie. Dziesiątka karo: duże pieniądze albo majątek nieruchomy. Siódemka kier: szczęście, spełnienie. To jest w ogóle najlepsza karta w talii. Ale jeśli jest odwrócona, a tutaj jest, znaczy, że chwilę na to szczęście trzeba będzie poczekać. As karo: z jednej strony, dokumenty, papiery, ich podpisywanie, a z drugiej, to jest karta komunikacji. Czyli rozmowy, maile, telefony i tak dalej. Siódemka karo: karta hazardu. W pozycji prostej to jakby pan wygrał w totka. Dziewiątka karo: karta pracy, pieniędzy, ale nie takich, co spadają z nieba, tylko wypracowanych. No i teraz zna pan znaczenie kart, ale jeśli pan nie umie wróżyć, to nie potrafi pan połączyć ich w całość. A ja tu widzę po prostu historię.
– Jaką?
– Ale to nie było wypowiadane z intencją wróżby, więc się nie liczy.
 Jeśli chodzi o bezsprzeczne fakty, to one są takie, że Oriana ma lat trzydzieści pięć, z wykształcenia jest technikiem ekonomistą, specjalistką podatkową.
– Ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. – Wróżka Oriana aż dławi się od śmiechu. – Miałam dwadzieścia pięć, jak zaczęłam uczyć się na wróżkę. Bo nie wiedziałam, co dalej ze sobą zrobić. Znaczy wróżką się jest od urodzenia – reflektuje się Oriana. – I ja od dziecka się tym interesowałam. Czytałam książki o duchach, oglądałam filmy fantasy. Przeglądałam horoskopy. Ale wtedy to jeszcze nie było na zasadzie wróżenia, po prostu ciągnęło mnie w tę stronę. Zresztą w mojej rodzinie już wcześniej były wróżki. Dosłownie pięć lat temu się dowiedziałam, że prababcia wróżyła. Z kart klasycznych. Babcia mi w końcu opowiedziała tę historię. Jak to ludzie poszli do księdza, powiedzieli mu, ten zaprowadził prababcię do kościoła, kazał uklęknąć, przysięgać przed krzyżem, że nigdy więcej kart do ręki nie weźmie. Przysięgła i już nigdy nie wzięła.
– A pani rodzice to czym się zajmują?
– Ojciec jest stolarzem, mama z wykształcenia magister inżynier prowadzi agencję nieruchomości. I ja też miałam etap, że normalnie pracowałam. Jak każdy biały człowiek, jak to się mówi. Ciężko, po dwanaście godzin. W gastronomii. Zaczynałam jako kelnerka, potem byłam menadżerką w restauracji, a potem w restauracji i w klubie. To był jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Tylko ciężko było. A jednocześnie zgłębiałam wiedzę ezoteryczną. Aż przyszedł moment… Wie pan, praca w gastronomii wykańcza. Siada kręgosłup, kolana. Miałam już tego dosyć. To właśnie wtedy postawiłam wszystko na jedną kartę. Miałam wówczas partnera i pięcioletnie dziecko, ale on wiedział, że jestem zmęczona, zrozumiał to, zaakceptował. Najpierw wróżyłam po koleżankach, znajomych, przy okazji się ucząc; każdy tak zaczyna. A potem się zarejestrowałam na jednym z internetowych portali ezoterycznych. I pomału zdobywałam klientelę. Bo się sprawdzały te moje wróżby.
– Rozumiem, że na początku to w ogóle trzeba było zarejestrować działalność gospodarczą?
– Nie, no gdzie, na Boga! Zarejestrowałam się na portalu ezoterycznym, gdzie mi wystawili umowę o dzieło. Tam odbierałam telefony, te siedemsetki, czy esemesy i wróżyłam.
– Ktoś wcześniej jakoś panią sprawdził?
– No, pytali, z czego wróżę, ile czasu wróżę, więc można powiedzieć, że tak.
– A w sumie na czym polega to bycie wróżką? – pytam, biorąc łyk tego naparu, który mi przyrządziła.
– No, jak to na czym?! Człowiek się zaczyna rozwijać duchowo, gałęzi ezoterycznych jest kilkadziesiąt, każdy w końcu musi się określić. Jak zaczynałam, byłam przekonana, że będę kładła tarota, a dziś go nie dotykam. Natomiast jeśli chodzi o karty klasyczne, to jak tylko je wzięłam, powiedziałam: „Fuj”. Ale jak już je rozłożyłam, jak mi weszły w rękę, tak nigdy z niej nie zeszły. Idę więc drogą kartomancji.
– Kartomancji?!
– Wróżenia z kart, po prostu. A są osoby, które idą na przykład w jasnowidzenie. Rozwijanie intuicji. Bo można się urodzić z darem, ale można też go wypracować, otworzyć czakrę trzeciego oka. Absolutnie nie wyobrażam sobie być jasnowidzem. Dla mnie to jest okropne. Bo ja też miewam wizje, ale się poblokowałam, ja tego nie chcę.
– Żeby wróżyć, musi się pani wprowadzić w jakiś specjalny nastrój?
– Muszę być wypoczęta, nie mogę być zdenerwowana i nie mogę być na kacu. Karty po prostu wyciągają energię, więc do wróżenia są potrzebne spokój i naładowane baterie.
– A te wizje, które pani miewa?
– Jak na przykład poznaję kogoś, jakiegoś człowieka, to mi się czasem pojawia napis.
– Nad jego głową?
– Trudno to opisać… W czasie rozmowy taki jakby napis w 3D mi się wyświetla. Znaczy widzę pana, ale też ten napis, jedno, dwa słowa, rozumie pan?
– Nie bardzo.
– Kiedyś na przykład poznałam człowieka, zaczynamy rozmawiać, może z minutę, i nagle taki właśnie napis, pewnie mnie pan wyśmieje…
– Proszę się nie obawiać.
– To się pojawia w myślach, naprawdę trudno to określić, że on jest alkoholikiem. A po kilku minutach on już sam z siebie mi to powiedział.
– Że demony istnieją, to ja wiem – mówi wróżka Oriana w odpowiedzi na pytanie, co tu jest kwestią wiary.
– Spotkała pani?
– Miałam na przykład klientkę, która była opętana. Zresztą demona na własne oczy też widziałam, nie raz, nie dwa.
– Jak wygląda?
– Tego się nie da opisać.
– Przyszła ta klientka i co?
– Od razu wiedziałam, że z nią jest coś nie tak. Bo kładłam jej karty i nie mogłam. Czułam się źle. Aż mi się niedobrze zrobiło. Słabo. Poty jakieś. Mówię: „Dziewczyno, co z tobą?”. A ona, że jest świeżo po egzorcyzmie. „I ty do wróżki przyszłaś? Ty się puknij w głowę!”, strasznie się zdenerwowałam. „Zasuwaj z powrotem, bo tobie ten jeden egzorcyzm nie pomógł”.
– A to nie można po egzorcyzmie do wróżki?
– Osoby, które są opętane, i te, które mają problemy psychiczne, nie powinny sobie kłaść kart. W
każdym razie ja zawsze odmawiam. Bo z tego są kłopoty. Coś sobie ubzdurają, włożą do głowy słowa, których nigdy nie wypowiedziałam, a potem dzwonią, przyjeżdżają. Nie wiem czemu, ale do mnie schizofreników dużo pisze.
– A tego demona naprawdę pani widziała?
– Tak, pojawił się na ścianie jako ciemna plama w kapturze bez twarzy.
– Tutaj?
– Nie, tu jest czysto, ostatnio czyściłam, z koleżanką wiedźmą. W innym mieszkaniu.
– I co pani zrobiła, jak zobaczyła tego demona?
– No co miałam zrobić, przeraziłam się, a potem zaczęłam się modlić. Bo to tylko modlitwą. Ojcze nasz, Zdrowaś, Mario…. Mam też specjalną na to modlitwę, bardzo silną, do archanioła Michaela z Wielkiej księgi aniołów. Zaraz panu pokażę. – Bierze leżącą na półce białą kopertę, wyciąga z niej kartkę. – Proszę zobaczyć.
– „Święty, Święty, Święty. Pan Bóg Zastępów. Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej. Hosanna na wysokości. Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie…”, to jest to? – pytam, wróżka potakuje, więc czytam dalej. – „Niech będzie pozdrowiony wielki książę niebiańskiego wojska archanioł Michael, ustanowiony przez Boga na wodza armii, któremu jest dana siła, by walczyć ze złem i złu się sprzeciwiać…” – Wróżka zamyka oczy. – „Poprzez święte imię El Szaddaj, wzywam Cię, broń mnie…”, a ja to w ogóle tak mogę czytać czy to też zaraz jakoś zadziała?
– Jak jest tu jakiś demon, to zadziała.
– „Poprzez święte imię Adonai, wzywam cię, osłoń mnie. Poprzez święte imię Pana Zastępów, wzywam cię, walcz o mnie. Bo ty jesteś ten, któremu zaufałem, w tobie położyłem wszelkie nadzieje…”. No dobrze, a teraz…
– Co?! Niech pan czyta do końca!
– Ale…
– Nie ma: „Ale!”. Zaczął, trzeba skończyć!
– „Wielkie i święte jest imię Pana, ten, kto w jego imieniu prosi, dostanie, i dla jego imienia prośba będzie wysłuchana. Amen”. A dlaczego to trzeba skończyć?
– Bo często jest tak, że jak jest jakiś, nie mówię od razu demon, bo demony to są naprawdę potężne sprawy, ale takie właśnie ścierwo energetyczne, to klienci nie są w stanie tego doczytać do końca.
– Oczy im się wywracają, zaczynają rzęzić…
– Nie, no po prostu przerywają i nie mogą. Robi im się niedobrze. Słabo. Zaczynają się trząść. A co pan myślał! – Wróżka Oriana się śmieje. – Wszystkim się zdaje, że wróżka to ma high life. Przyjdzie, popieprzy, weźmie dwie stówy i już. My naprawdę ciężko pracujemy. My musimy wejść w energię życia klienta, poczuć wszystko to, co on czuje. Przyjmuję jednego, dwóch klientów dziennie, niech pan pomyśli, ile to historii. Ile problemów. Bo do nas nie przychodzą szczęśliwi ludzie; mam jedną klientkę, na tyle lat, która przychodzi ze mną pogadać, bo mnie po prostu lubi. A tak to są sprawy związane z dramatami życiowymi: ze śmiercią, z rozwodem…
– A konkretniej?
– Czy wygram sprawę? Czy mi zostawi mieszkanie? Co z pieniędzmi? Czy mi się uda? Czy matka wyzdrowieje? W jaki sposób naprawdę zmarła jakaś tam osoba? Czy zostanie znaleziony winny?
Stówa za pół godziny, dwieście za godzinę, takie stawki ma wróżka Oriana. I to bez względu na to, czy spotkanie odbywa się osobiście czy przez telefon. Wróży też przez Facebooka oraz maila. Tam stawki są ruchome.
– Wszystko zależy od pytania. Jak proste, to za jeden rozkład kart mogę wziąć trzydzieści złotych. Ale są też kwestie złożone, za które biorę dwieście pięćdziesiąt. Na przykład za pełną analizę partnerską plus rozkład na każdy miesiąc do końca roku.
– A co to jest ta pełna analiza partnerska?
– Na przykład pani poznała pana i chciałaby wiedzieć, czy w ogóle jest sens w to wchodzić. Bo kobiety, wiadomo, są poranione. Związki się zaczynają, a potem są rozwody, dramaty, dzielenie majątku. Z ludzi, jak się rozstają, wychodzą najobrzydliwsze rzeczy, proszę pana. Powstaje więc pytanie, czy jest sens znowu się angażować, czy to jest ten i tak dalej.
– I wtedy?
– Biorę datę urodzenia tej pani oraz tego pana, sprawdzam ich numerologicznie. Jak się do siebie mają. A potem zodiakalnie. I wreszcie rozkładam karty, sprawdzam, jakie są ich uczucia głębokie, prawdziwe z duszy. A potem patrzę, jaka jest prognoza. Bo ja zawsze mówię, że karty nie są wyrocznią. Nie są Bogiem. Tylko Bóg wie, co będzie. Karty są prognozą. I jeżeli pokazują jakieś trudne rzeczy, to nie po to, żeby człowiek je przeżył. Jak człowiek idzie i widzi kałużę, to może ją obejść. A jak nie widzi, to w nią wejdzie: karty otwierają oczy. Oczywiście pewne rzeczy są zapisane, muszą się wydarzyć, bo taki jest plan konkretnej duszy. Ale to, w jaki sposób człowiek do nich dojdzie, to już zależy od niego.
– Ludzie myślą, że jak przyjdą do wróżki, to dostaną błękitną pigułkę na całe zło tego świata – mówi wróżka Oriana. – Że im powiem, co mają robić. I jest zaskoczenie, bo ja nie każę, tylko rozmawiam. Sprawdzam prognozy i co najwyżej wskazuję kierunek. Ja widzę ból tego człowieka. Co robi źle, co dobrze, i mu tłumaczę jak krowie na rowie. Mam na przykład klientkę, która się pyta, dlaczego cały czas ściąga nie takich facetów. No to mówię: „Dziewczyno, a w jakim środowisku się obracasz? Kogo ty szukasz?” – absolutnie jej nie oceniam i nie generalizuję, ale jeżeli ona szuka chłopaka na dziwacznych forach, w internecie, na Facebooku i wybiera samych wielkich, wytatuowanych mięśniaków z łysymi głowami, co jeżdżą superfurami, a sama jest plastikową bananową blondyneczką, no to hola, hola, dziewczyno, przecież to gołym okiem widać, w którą ty zmierzasz stronę. Tu nie trzeba kart, żeby przewidzieć finał! Tak z nimi rozmawiam.
– A jak ktoś chciałby wiedzieć, czy będzie bogaty?
– To rozkładam karty i przede wszystkim patrzę, czy musi wypracować te pieniądze, czy coś mu z nieba spadnie, czy w ogóle będzie bieda do końca życia.
– Ale przecież jak pani mu powie, że spadną z nieba, to on się może tym zasugerować, zostawić pracę i już nic, tylko czekać.
– Nie, nie, to w ogóle tak nie działa. Ja, wbrew pozorom, jestem wróżką bardzo twardo stąpającą po ziemi. Jeżeli więc ktoś pyta, kiedy znajdzie nową pracę, i mi wychodzi w kartach, że na przykład za trzy miesiące, to mówię: „Tylko ty nie czekaj, Ziutek. Nie myśl, że przyjdzie pan prezes, zapuka do drzwi. Ty masz od dziś aktywnie zacząć szukać pracy! Wysyłać CV!”. I jeszcze w kartach sprawdzam, czy on ma tej pracy szukać raczej po znajomości czy przez ogłoszenia. I tu nie ma przebacz. Że będziesz siedział przez trzy miesiące na dupie i ostatniego dnia ci ta praca spadnie. Nie! Masz wysyłać, szukać, szkolić się i wtedy za trzy miesiące będziesz miał fantastyczną pracę.
– A jak on tego nie zrobi?
– To nie będzie! A co spada z nieba?
– Spadki.
– Mam taką historię. Pracowałam wówczas w telewizji, zadzwoniła kobieta, mówi: „Pani Oriano, rok temu pani mi powiedziała, że pieniądze mi z nieba spadną, że dostanę spadek”. Tak na antenie do mnie mówiła. „Odłożyłam słuchawkę, myślę: co za debilka, jaki spadek, nie mam od kogo. No i dwa miesiące temu dostałam”. Tak że wie pan, czasem się zdarza.
– Co rodzice na to, że pani jest wróżką?
– Akceptują, bo to fajni ludzie.
– A inni?
– Ale ja się tym nie chwalę, bo to jest bardzo intrygujący zawód. Znaczy zazwyczaj są trzy opcje. Pierwsza: wyciągają rękę, dosłownie podstawiają mi ją pod twarz i mówią: „Powróż!”. Druga: „Łał, opowiadaj”. I potem cały wieczór muszę gadać o swojej pracy, co dla mnie, jak pan rozumie, wcale nie jest fajne. No i trzecia: to są PiS-owcy i katole, którzy chcieliby mnie spalić na stosie. Nawet nie ma pan pojęcia, ile razy już usłyszałam, że jestem opętana przez szatana. No, ale to oni nie mają pojęcia, że na przykład wszystkie święta katolickie to są zaadoptowane przez Kościół święta pogańskie. Bo Kościół nie mógł ich wyplenić, więc przerobił na swoje. Matki Boskiej Zielnej, to co to jest za święto?! Albo Boże Narodzenie?! Wielkanoc?! No, troszeczkę mózgu!
– Psychologowie są dla was konkurencją? – pytam.
– Jest takie powiedzenie u nas w branży: „Co ma zrobić człowiek z dramatem? Jak psycholog nie pomoże, psychiatra, ksiądz, to zostaje wróżka”.
– Ale u nas chyba najpierw idzie się do wróżki?
– Nie, no bardzo dużo ludzi chodzi do psychologów. Ja to wiem. Bo ci, co do mnie przychodzą, albo mają terapię za sobą, albo są w trakcie. I ja też często sugeruję, żeby jednak pójść na terapię, bo nie jestem przecież terapeutką. Ja pomagam słowem, kartami, natomiast jeśli są jakieś naprawdę głębokie zaburzenia, poważne problemy typu alkoholizm, narkomania, uzależnienie od partnera, przemoc domowa, syndrom Dorosłych Dzieci Alkoholików, to zawsze wysyłam na terapię. Jest sporo wróżek, które uzależniają od siebie klientów, ja tego nie robię; jak widzę, że jest problem, to mówię: „Koniec! Dość!”.
Ciekawe jest to, że ludzie przychodzący do nas bardzo często już znają odpowiedź na te pytania, które nam zadają. Bo jak im mówię, że w kartach widzę to i to, to oni wtedy: „Dokładnie tak myślałam, ale chciałam, żeby mi to ktoś potwierdził z zewnątrz”.
– Co więc ta wróżka robi, czego nie robi psycholog?
– Jak panu powiem i pan to napisze, to psycholodzy mnie zeżrą. Nie mam nic przeciwko psychologom, ale większość z nich… To zresztą tak jak z wróżkami. Są dobre, ale są też kiepskie. No więc gros psychologów rozdłubie problem, rozbabrze, a potem zostawia człowieka z tym rozpieprzonym, rozgrzebanym życiem. I to nie jest mój wymysł, tylko słowa klientów. No, a my to potem zamykamy, kończymy.
– Jak?
– Wskazując konkretnie, co trzeba zrobić.
– A miała pani kiedyś tak, że pomyślała: „Zwariowałam, jestem wróżką”?
– Owszem. Jak widziałam te demony, te różne pierdoły, wtedy się zastanawiałam, czy nie powinnam pójść do psychiatry. Ale zwołałam moje czarownice, żeby sprawdziły, czy coś jest ze mną nie tak, czy nie jestem opętana, czy coś się do mnie nie przykleiło, czy przypadkiem nie czas iść na terapię; mam grono zaufanych czarownic i my się tak pilnujemy. Jak któraś za bardzo odjeżdża, to po prostu jej mówimy. Inna sprawa, że jesteśmy w branży ewenementem. Bo tu się ludzie nie trzymają razem.
– Konkurencja?
– Ale też ego. Wróżka to taki zawód, że każdy uważa się za guru. Oczywiście nie wszyscy są tacy, ale w większości. No, a ja uważam, że w kupie siła.
– A zły urok, klątwę też potrafiłaby pani rzucić? – pytam na koniec.
– Potrafiłabym, ale tego nie robię. Nie wolno tego robić!
– Bo?
– To zależy od klątwy, ale na przykład zacząłby pan chorować. Albo straciłby pan pracę.
– Zrobiła pani kiedyś coś takiego?
– Nigdy!
– To skąd pani wie, że to działa?
– Bo działa! Naprawdę nie trzeba mieć wielkich umiejętności, żeby rzucić klątwę. To jest po prostu rzucone złe słowo.
– „Ażeby cię posrało!”?
– Tak, to wystarczy. Energia słowa jest bardzo silna, ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Nie dalej jak tydzień temu jedna z moich klientek powiedziała mi o klątwie rzuconej w taki sposób, że kobieta tak nienawidziła drugiej, że jej pożyczyła: „Żeby umarło ci wszystko, co kochasz najbardziej”. W efekcie jakiś czas później zmarło jej dziecko.
– No, ale przecież Kaczyńskiemu tyle osób źle życzy i nic.
– Przyjdzie karma i do niego. Jak wybrali prezydenta Dudę, udzieliłam wywiadu dla TVP Info. Tutaj, w tym mieszkaniu. Pytali o przyszłość, co się będzie działo, jakie nastąpią zmiany. Bo ja się nie boję tematu polityki. Siedzieli chyba ze dwie godziny, powiedziałam, że będzie jakaś ustawa dotycząca kobiet i dzieci. Teraz już wiem, że antyaborcyjna. Powiedziałam, że ludzie będą wychodzić na ulice, że krew się poleje.
– Wciąż na szczęście się nie polała.
– Ale się poleje, wspomni pan moje słowa. Wie pan, ile z tego wyemitowali? Pół minuty. I nie pokazali nic z tych złych, ciężkich rzeczy, które im opowiedziałam. Pytali mnie też o Dudę i wtedy ja, że go nie widzę. „On jest, ale go nie ma. Jak duch. Jak ryba, która pływa w wodzie”. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak to w kartach widzę, no i się okazało: marionetka!
Umówiłem się z wróżką Orianą, że jeszcze raz do niej przyjdę, ale już jako klient, na karty.
Gdy wychodziłem, sama z siebie zaproponowała, że jak będzie organizować sabat, a robi to regularnie, to mnie zaprosi. Dostałem też numer telefonu do jasnowidza Pawła oraz do wróżki Barbary, która jest ponoć wróżką szczególną.
– Dlaczego?
– To już pan sam odkryje.

Z notatnika reportera, 6 sierpnia 2017 roku

Wróżka Barbara, jak każda porządna wróżka, w niedzielę nie wróży. Co nie znaczy, że nie można do niej dzwonić, żeby się umówić.
– Tylko nie na rano – mówi, gdy dzwonię. – Bo wróżki rano śpią. I nie wieczorem, bo akurat jutro wieczorem mam gości. „Rano” jest do dwunastej, „wieczór” od osiemnastej, umawiamy się na szesnastą. A jeśli chodzi o gości, to jest to grupa pań, z którymi wróżka Barbara przeprowadzi rytuał oczyszczania.
– To jest impreza komercyjna, ale zapytam i jak się zgodzą, to będzie pan mógł wpaść. Wysłałem też esemesa do jasnowidza Pawła, umówiliśmy się na spotkanie.


kwietnia 11, 2019

Booknet (97): Okołoliterackie materiały tygodnia

Booknet (97): Okołoliterackie materiały tygodnia


Informacja o tym, że Olga Tokarczuk drugi rok z rzędu znalazła się w ścisłym finale Bookera, przysłania wiele newsów. Nie jest to jednak jedyne warte odnotowania wydarzenie ostatniego tygodnia. W ciągu ostatnich dni nadal dość mocno pobrzmiewały także echa spalenia książek w Gdańsku. W przeglądzie znajdziecie także przyjemniejsze wieści. Na przykład ta dla wielbicielek „Grey’a” :)

Po erotykach dla matek przyszedł czas na te dla córek. Nowy „Grey” podbija serca dziewczyn na całym świecie. 12 kwietnia do polskich kin wchodzi „After”

Jaka jest ulubiona książka Anny Todd? Autorki bestsellerowej serii "After"? Oczywiście "Pięćdziesiąt twarzy Greya". E.L. James, nazywana autorką erotyków dla mam, niewątpliwie zainspirowała Todd. Nie bez powodu o autorce „After” mówimy dziś, jako o autorce erotyków dla córek. Zresztą, choć jedna z pisarek urodziła się w Wielkiej Brytanii a druga w USA, to rocznikowo mogłyby być właśnie matką i córką. Co ciekawe, autorki łączy wiele podobieństw w przebiegu ich karier.

Pociski przebijały stalowe ściany jak masło, czyli M.S. Moore w niewoli u somalijskich piratów [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Chciał napisać książkę o piractwie i jego podłożach, nie wiedział, że pozna je aż tak dobrze. Przeczytaj fragment książki Michaela Scotta Moore'a "Pustynia i morze" napisanej po 977 dniach w niewoli u piratów.

Olga Tokarczuk drugi rok z rzędu w ścisłym finale Bookera! Szansę na nagrodę ma jej książka "Prowadź swój pług przez kości umarłych"

Powieść "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk w tłumaczeniu Antonii Lloyd-Jones znalazła się w finale tegorocznej The Man Booker International Prize. Tokarczuk jest ubiegłoroczną laureatką tej nagrody za powieść "Bieguni" przełożoną przez Jennifer Croft.

Pisanie to była męka - wspomina debiut Olga Tokarczuk. Dziś po raz drugi z rzędu znalazła się w ścisłym finale międzynarodowego Bookera

- Z pisania pierwszej powieści pamiętam bolesne zmaganie się z formą, trudności w zapanowaniu nad postaciami, zmaganie z konsekwencją w narracji - mówiła Olga Tokarczuk o "Podróży ludzi Księgi". We wtorek 9 kwietnia, już jako jedna z najważniejszych pisarek świata, po raz drugi została finalistką międzynarodowego Bookera.

39% Polaków chwali się czytaniem książek w CV. Jak to się ma do rzeczywistości?

Z badania przeprowadzonego przez Grupę Progres na osobach aktywnych zawodowo wynika, że książki to – obok sportu i muzyki – jedno z najpopularniejszych zainteresowań, o których Polacy informują w swoich CV. Jak to się ma do rzeczywistości? Sprawdziliśmy, porównując dane z raportem o stanie czytelnictwa publikowanym co roku przez Bibliotekę Narodową.


Filmy o książkach, pisarzach i czytelnikach. Rusza cykl bezpłatnych pokazów

Najciekawsze zagraniczne fabuły i dokumenty o pisarzach, książkach i czytelnikach pokaże Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny. Projekcjom towarzyszyć będą spotkania z pisarzami, redaktorami i tłumaczami. 10 kwietnia cykl rozpocznie film o Colette, literackiej ikonie pierwszej fali feminizmu.

Dorota Brauntsch w Radiu Książki. Debiut, który zachwycił reporterów

Mariusz Szczygieł, reporter i wydawca, napisał, że "książek reporterskich powstaje w Polsce dużo, ale mało który reporter czy reporterka pisze językiem literatury. Dorota Brauntsch umie to już od debiutu. Sprawia, że niszowy temat nabiera waloru uniwersalnego. Bo dom to archetyp.

Martyna Wojciechowska o stawaniu się kobietą: Jeśli ktoś mówi mi, że coś jest niemożliwe, to wstaję i otrzepuję spodnie. To słowo działa na mnie jak wyzwanie

W eseju Virginia Woolf pisze, że to mężczyźni objaśniają nam świat. Kobietom przypisana jest inna rola. Martyna Wojciechowska myśli zupełnie inaczej. Przeczytaj fragment książki "Własny pokój", w którym oprócz eseju Wirginii Woolf znajdują się portrety sześciu Polek.

To najlepsza odpowiedź na spalenie książek. W Gdańsku odbyła się Wymiana Ksiąg Zakazanych

Gdańszczanie urządzili w niedzielę Wymianę Ksiąg Zakazanych. To akcja mająca wyrażać sprzeciw wobec ostatniej inicjatywy duchownych, którzy publicznie spalili książki. Spłonęły wtedy m.in. tytuły o Harrym Potterze i "Zmierzch" autorstwa Stephenie Meyer.

Holandia: na ścianie budynku w Utrechcie powstał mural z ulubionymi książkami mieszkańców. Wśród dzieł znalazł się „Pan Tadeusz”

Dwóch artystów graffiti – Jan Is De Man i Deef Feed – stworzyło mural na ścianie budynku w Utrechcie (Holandia), który przedstawia regał z ulubionymi książkami okolicznych mieszkańców. W sąsiedztwie najwyraźniej zamieszkuje też ktoś z Polski, ponieważ jednym z dzieł, które znalazły się na malowidle, jest „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza.

Komunikat Biblioteki Narodowej w sprawie publicznego spalenia książek

Dokonując aktów publicznych należy rozważyć ich konsekwencje i przewidzieć możliwe reakcje. Publiczne spalenie książek w Polsce budzi wyjątkowe skojarzenia. Odsłania historyczne konteksty, zwłaszcza tu – w kraju  dotkniętym w sposób wyjątkowo okrutny barbarzyństwem totalitaryzmów, które z palenia książek uczyniły symbol zniszczenia, w kraju, w którym w czasie drugiej wojny światowej zniszczono 70% zasobów bibliotek, którego Biblioteka Narodowa jako symbol niepodległości została świadomie podpalona przez niemieckich okupantów i w rezultacie niemal całkowicie unicestwiona – właśnie tu palenie książek, bez względu na pobudki i intencje, musi zostać uznane za nieodpowiednie i wzbudzić słuszny sprzeciw. To niebezpieczna forma działalności duszpasterskiej.

Matka ma być dziś i menedżerką, i psycholożką. To wyczerpujące

Dr Elżbieta Korolczuk o współczesnych relacjach między kobietami, o rodzinnych splątaniach, niezrozumieniu oraz przełamywaniu schematów macierzyństwa.

*****************
Chcesz być na bieżąco? Polub bloga na Facebooku!

Zdjęcie: Unsplash

kwietnia 09, 2019

Powieść: Bóg rzeczy małych

Powieść: Bóg rzeczy małych


Wielka literatura, mimo maleńkości w tytule. Pięknie napisane, wciągające, poruszające i tragiczne dzieje członków pewnej naznaczonej przez los rodziny. Historia straconego dzieciństwa, zakazanej miłości, społecznych uwikłań, samotności i więzów krwi, które zamiast łączyć, dzielą. Opowieść, która jest jak ćma rozkładająca skrzydła na sercu jednej z bohaterek. Budzi niepokój i zabiera lekkość oddechu.

„Bóg rzeczy małych” to debiut Arundhati Roy, która oprócz tworzenia literatury zajmuje się działalnością na rzecz praw człowieka i środowiska. Choć powieść dotyka ważnych społecznie kwestii, przede wszystkim nierówności, niesprawiedliwości i przemocy ze strony władzy, to w żadnym razie nie jest ona aktywistycznym manifestem. Jest literaturą przez wielkie „L”. O stylu porównywanym do realizmu magicznego Gabriela Garcii Márqueza. Napisana ponad dwadzieścia lat temu nadal porusza i nie daje o sobie zapomnieć.

Pisarka, która wychowała się w tradycyjnej społeczności syryjskich chrześcijan na wybrzeżu stanu Kerala, jako 17-latka uciekła z domu i zamieszkała z chłopakiem w slumsie w Delhi. Jej rodzice rozwiedli się, skazując młodą Roy na wykluczenie. W swojej książce, pisanej w tajemnicy przez cztery lata, Induska zamieściła przynajmniej kilka ważnych elementów autobiograficznych. Jej główni bohaterowie również wychowują się w Kerali, w podobnej do Roy rodzinie. Ich matka jest rozwódką i kocha pomimo społecznych zakazów. W pewnym momencie dzieci decydują się na ucieczkę. Choć Roy odniosła sukces, nad jej bohaterami niemal od pierwszych stron powieści wisi nieszczęście.

Dzieci są bliźniętami. Estha i Rahel czują się zrośnięci duszami. Wystarczy, żeby jedno stanęło pod drzwiami, a drugie nie potrzebuje nawet pukania. Wie, że ma te drzwi otworzyć. Choć wydają się nierozerwalni, nieszczęśliwy splot wydarzeń rozetnie ich drogę na dwie, idące w zupełnie innych kierunkach ścieżki. Na całe lata każe im żyć z dala od siebie. Wiemy jednak, że w końcu się spotkają. Co im się przydarzyło po drodze? Czemu jedno zostało „oddane”? Jaką rolę w tym wszystkim odegrała ich matka Ammu? 

Na szczęście, żeby poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, trzeba książkę przeczytać do końca. Autorka co rusz podrzuca nam różne tropy, wraca do historii rodziny, przywołuje wspomnienia dorosłej Rahel. Niezwykle umiejętnie pobudza ciekawość czytelników i czytelniczek. Ta książka jest nie tylko napisana kunsztownie, ale też strategicznie. Konstrukcja fabuły jest prawdziwym majstersztykiem.

"Bóg rzeczy małych", Arundhati Roy, Zysk i S-ka, 2017.

kwietnia 08, 2019

Książkowe nowości kwietnia – moje TOP 3

Książkowe nowości kwietnia – moje TOP 3


Z kwietniowych nowości wybrałam dla siebie jedynie trzy książki. Jeden komiks, jeden reportaż i jedną książkę o zdrowym jedzeniu. Oto one:

1. Nathalie Ferlut, Tamia Baudouin „Artemizja”

Opis wydawcy: Fascynująca historia jednej z pierwszych malarek Europy opowiedziana na kartach powieści graficznej.
W dniu, w którym Artemizja Gentileschi głośnym krzykiem oznajmia swoje przyjście na świat, Caravaggio zaczyna osiągać pozycję jednego z najważniejszych malarzy epoki. Orazio, ojciec dziewczynki, należy do grona jego uczniów. Nie osiągnie sławy swojego mentora, ale on i jego synowie będą utrzymywali się z malarstwa. Na początku XVII wieku było ono sztuką zarezerwowaną dla mężczyzn: kobieta nie mogła zostać członkiem Akademii ani podpisywać obrazów, nawet jeśli była ich autorką. Nie mogła także na nich zarabiać. A właśnie tym chce zajmować się Artemizja obserwująca ojca i braci, sprzątająca w ich pracowni, myjąca pędzle, którymi potrafi posługiwać się nie gorzej niż oni. Droga do spełnienia marzeń okaże się długa i niezwykle trudna. Artemizja będzie poniżana, wyśmiewana, gwałcona. W walce o sprawiedliwość i przełamywanie społecznych barier wykaże się jednak ogromną siłą i determinacją.
„Artemizja” Nathalie Ferlut i Tami Baudouin to świetnie udokumentowany i napisany portret niezależnej kobiety o wielkim talencie, wybitnej malarki epoki baroku. 

2. Kate Brown, „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania”, Czarne

Opis wydawcy: 26 kwietnia 1986 roku w Czarnobylu miała miejsce największa w dziejach katastrofa elektrowni jądrowej. Natychmiast rozpoczęła się gigantyczna akcja ratunkowa, a przez kolejne miesiące lekarze i niektórzy działacze partyjni z ogromnym poświęceniem walczyli o to, by zminimalizować wpływ eksplozji na zdrowie ludności zamieszkującej skażone tereny. Jednak równocześnie trwała inna akcja – propagandowa – której stawką były nie tylko interesy Związku Radzieckiego, lecz także wszystkich państw wykorzystujących energię jądrową.
Kate Brown spędziła lata, wertując dokumenty w archiwach, przeprowadziła setki wywiadów z mieszkańcami Strefy Wykluczenia, z politykami, radzieckimi i zagranicznymi specjalistami od atomu. W efekcie szczegółowo opisała wydarzenia, które nastąpiły po katastrofie, ale przede wszystkim przygotowała wstrząsającą relację z tego, jak (i dlaczego) rządzący, ludzie nauki i media całego świata wspólnie wykreowali tę opowieść o Czarnobylu, którą znamy do dziś.

3. Frida Duell, „Jedzenie, mity i nauka”, Marginesy

Opis wydawcy: Czy można przytyć od produktów light? Czy można się uzależnić od cukru? Czy któraś z substancji słodzących jest zdrowa? Czy tłuszcz zawsze jest zły? A czy czosnek może wyleczyć przeziębienie? Jak jeść, żeby nie tyć i nie skracać sobie życia, a jednocześnie dostarczać wszystkich potrzebnych substancji?
Jedzenie dotyczy każdego. Jest niezbędne do życia, może poprawić jego jakość, ale może też być traktowane jako zło konieczne i strata czasu. W kwestii tego, co powinno się jeść, aby zachować zdrowie, opinii jest nieskończenie wiele. Wielu jest też rzekomych ekspertów od zdrowia i żywienia, jednak duża część tego, co mówi się i pisze w mediach, nie jest oparta na badaniach naukowych. Skąd więc wiedzieć, co jest prawdą, a co nie? Bo to, że jedzenie wpływa na nasze zdrowie, nie jest żadna nowością, ale w dżungli zapatrywań na to, co należy, a czego nie należy jeść, trudno rozróżnić między prawdą a fałszem. W tej książce Frida Duell prowadzi nas przez takie właśnie fakty i pseudo-fakty, a także mity dotyczące żywności. Informacje popularnonaukowe łączy z przepisami na zdrowe dania, takie jak wegańskie pad thai czy prażone w miodzie brzoskwinie z mascarpone i tymiankiem. Wszystkie zaproponowane potrawy – od śniadań do słodkości – są łatwe w przygotowaniu i szybko mogą się pojawić na stole.
Copyright © 2016 Projekt: książki , Blogger