sierpnia 30, 2018

FRAGMENT KSIĄŻKI: "Manhattan Beach" Jennifer Egan

FRAGMENT KSIĄŻKI: "Manhattan Beach" Jennifer Egan


Premiera książki: 17.09.2018r

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zanim Anna zdała sobie sprawę, że ojciec się denerwuje, zdą- żyli dojechać do domu pana Stylesa. Jej uwagę pochłaniała, po pierwsze, sama podróż, żeglowanie po Ocean Parkway, jak- by zmierzali na Coney Island, choć od Bożego Narodzenia minęły już cztery dni i na plaży było nieznośnie zimno. Po drugie, pochłaniał ją sam dom: trzypiętrowy pałac ze złotej cegły, z oknami ze wszystkich stron, głośne łopotanie markiz w zielono-żółte pasy. Był to ostatni dom przy ulicy kończącej się ślepo nad brzegiem morza.
Ojciec z wprawą zaparkował duesenberga model j przy krawężniku i wyłączył silnik.
Skarbie – powiedział – nie gap się na dom pana Stylesa.
Oczywiście, że nie będę się gapiła na jego dom.
Właśnie to robisz.
Nie – odparła. – Ja tylko na niego patrzę.
Czyli się gapisz – stwierdził. – Właśnie to nazywają gapieniem się.
Wcale nie.
Odwrócił się do niej gwałtownie.
Nie gap się.
Właśnie wtedy to zauważyła. Usłyszała, jak ojciec głoś- no przełyka ślinę, i poczuła w żołądku świergot niepokoju. Nie przywykła do widoku zdenerwowanego ojca. Rozkoja- rzonego – a i owszem. Zatroskanego – tym bardziej.
Dlaczego pan Styles nie lubi, kiedy ktoś się gapi? – spytała.
Nikt tego nie lubi.
Nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś.
Chciałabyś wrócić do domu?
Nie, dziękuję.
Mogę cię odwieźć.
Jeśli zacznę się gapić?
Jeśli przyprawisz mnie o ból głowy, który właśnie za- czyna mi dokuczać.
Jeśli odwieziesz mnie do domu – powiedziała Anna – okropnie się spóźnisz.
Myślała, że ją uderzy. Raz to zrobił – gdy puściła wiązan- kę przekleństw zasłyszanych w dokach, jego dłoń odnalazła jej twarz niepostrzeżenie niczym bat. Widmo tego policzka nadal prześladowało Annę, przynosząc dziwny skutek w po- staci jeszcze większej zuchwałości na znak sprzeciwu.
Ojciec potarł ręką czoło, a następnie znów spojrzał na cór- kę. Jego zdenerwowanie minęło. Wyleczyła go.
Anno – zwrócił się do córki – wiesz, czego teraz od cie- bie oczekuję.
Oczywiście.
Kiedy będę rozmawiał z panem Stylesem, bądź czaru- jąca dla jego dzieci.
Wiedziałam, tato.
Jasne, że wiedziałaś.
Wysiadła z duesenberga, otwierając szeroko załzawione od słońca oczy. Samochód należał do nich, dopóki nie na- stąpił krach na giełdzie. Teraz był własnością związku, który wypożyczał go jej ojcu, gdy ten załatwiał związkowe sprawy. Anna lubiła towarzyszyć tacie w dni wolne od szkoły – jeź- dzili na tory wyścigowe, na śniadania komunijne i kościelne imprezy, do biurowców, w których windy unosiły ich na naj- wyższe piętra, czasami nawet do jakiejś restauracji. Ale jesz- cze nigdy nie byli w takim domu jak ten.
Drzwi otworzyła pani Styles. Miała wyregulowane brwi gwiazdy filmowej i szerokie usta umalowane lśniącą, czer- woną szminką. Ewidentna uroda gospodyni rozbroiła Annę, przyzwyczajoną do uznawania swojej matki za ładniejszą od wszystkich spotykanych kobiet.
Miałam nadzieję, że poznam panią Kerrigan – powie- działa pani Styles chropawym głosem, ujmując rękę ojca Anny w obie dłonie. Odpowiedział jej, że rano rozchorowała się jego młodsza córka i żona została w domu, żeby się nią opiekować.
Nigdzie nie było widać pana Stylesa.
Anna uprzejmie, ale (miała nadzieję) bez widocznego onie- śmielenia, przyjęła szklankę lemoniady ze srebrnej tacy przy- niesionej przez czarną służącą w błękitnym uniformie. W wy- polerowanej na wysoki połysk drewnianej podłodze w holu zauważyła odbicie swojej czerwonej sukienki uszytej przez matkę. Za oknami sąsiadującego z holem salonu morze po- łyskiwało w słabym zimowym słońcu.
Córka pana Stylesa, Tabatha, miała zaledwie osiem lat – o trzy mniej niż Anna. Mimo to Anna pozwoliła młodszej dziewczynce zaprowadzić się za rękę do znajdującego się piętro niżej „pokoju dziecięcego” przeznaczonego wyłącznie do zabawy, wypełnionego porażającą rozmaitością zabawek. Szybki przegląd zaowocował odkryciem lalki Flossie Flirt, kilku olbrzymich misiów i konika na biegunach. W poko- ju dziecięcym była także „niania” – piegowata, zachrypnięta kobieta w wełnianej, powściągającej masywny biust sukien- ce napiętej jak przeładowany regał. Widząc jej szeroką twarz i wesoło rozbiegane oczy, Anna domyśliła się, że niania jest Irlandką, i poczuła strach, że kobieta ją przejrzy. Postanowi- ła zachować dystans.
Dwaj mali chłopcy – bliźniacy albo przynajmniej uderza- jąco do siebie podobni – biedzili się nad torem kolejki elek- trycznej. Częściowo po to, by uniknąć niani, która odrzuci- ła prośby podopiecznych o pomoc, Anna przykucnęła obok niepołączonych jeszcze elementów i zaoferowała swoje usługi. Pod opuszkami czuła logikę mechanizmu. Przychodziło jej to tak naturalnie, że mogła jedynie wysnuć wniosek, iż inni lu- dzie po prostu za słabo się starają. Zawsze patrzyli, a podczas składania czegoś z części patrzenie było równie bezużyteczne jak studiowanie obrazu dotykiem. Anna przymocowała ele- ment, który sprawiał chłopcom kłopot, i z otwartego niedawno pudła wyjęła kolejne. Był to pociąg firmy Lionel, jakość toru wyczuwało się w stanowczości, z jaką łączyły się poszczegól- ne elementy. Składając je w całość, Anna spoglądała co jakiś czas na lalkę Flossie Flirt wepchniętą na koniec półki. Dwa lata temu tak strasznie takiej pragnęła, że najwyraźniej pozo- stały w niej resztki tamtej desperacji. Dziwnie i nieprzyjemnie było odkryć to dawne pragnienie właśnie teraz, w tym miejscu. Tabatha kołysała swoją nową bożonarodzeniową lalkę, Shirley Temple w futrze z lisów. Jak urzeczona patrzyła na
Annę, która budowała tor kolejowy dla jej braci.
Gdzie mieszkasz? – spytała.
Niedaleko.
Przy plaży?
Blisko plaży.
Mogę do ciebie przyjść?
Oczywiście – odpowiedziała Anna, łącząc części rów- nie szybko, jak chłopcy je podawali. Ósemka była już pra- wie gotowa.
Masz braci? – spytała Tabatha.
Mam siostrę – odparła Anna. – Ma osiem lat, tak jak ty, ale jest podła. Dlatego że jest bardzo ładna.
Tabatha wyglądała na zaniepokojoną.
Jak bardzo?
Niesamowicie ładna – mruknęła ponuro Anna, a na- stępnie dodała: – Wygląda jak nasza matka, która tańczy-  ła w Follies. – Po  chwili uświadomiła sobie błąd związany  z tą przechwałką. „Nigdy nie podawaj faktów, chyba że nie masz innego wyjścia”. Głos ojca w jej uszach.
Ta sama czarna służąca co wcześniej podała lunch na sto- le w pokoju zabaw. Siedzieli na małych krzesłach jak dorośli, rozłożywszy na kolanach materiałowe serwetki. Anna spoj- rzała kilka razy na lalkę Flossie Flirt. Szukała pretekstu, by ją potrzymać, a jednocześnie nie zdradzić, że jest nią zainte- resowana. Wystarczyłoby, gdyby mogła ją po prostu poczuć w ramionach.
Po lunchu, w nagrodę za dobre sprawowanie, niania po- zwoliła dzieciom włożyć płaszcze i czapki, wybiec tylnymi drzwiami i popędzić ścieżką, która wiodła za domem pana Stylesa, ku prywatnej plaży. Długi łuk przyprószonego śnie- giem piasku chylił się ku morzu. Anna bywała zimą w dokach, wiele razy, ale nigdy nie była na plaży. Maleńkie fale wznosiły się pod skorupką lodu, która pękała pod jej stopami. Mewy krzyczały i nurkowały w porywistym wietrze; miały śnież- nobiałe brzuchy. Bliźniacy zabrali ze sobą pistolety lasero- we w stylu Bucka Rogersa, lecz wiatr zmienił ich strzelaninę i przedśmiertne drgawki w pantomimę.
Anna wpatrywała się w morze. Stojąc nad jego brze- giem, czuła coś dziwnego: elektryzującą mieszaninę fascynacji i strachu. Co by się ukazało, gdyby cała ta woda nagle znik- nęła? Krajobraz zgubionych przedmiotów: zatopione statki, ukryty skarb, złoto, drogie kamienie i bransoletka z zawiesz- kami, która zsunęła jej się z nadgarstka i wpadła do kana-  łu burzowego. Zwłoki, dodawał zawsze ojciec ze śmiechem. Według niego ocean był pustkowiem.
Anna spojrzała na Tabby (bo tak ją nazywano), która drża- ła z zimna, stojąc obok niej, i zapragnęła jej powiedzieć, co czuje. Często łatwiej mówi się różne rzeczy obcym. Zamiast tego powtórzyła jednak zdanie, które zawsze wypowiadał jej ojciec, patrząc na pusty horyzont:
Jak okiem sięgnąć ani jednego statku.
Chłopcy ciągnęli pistolety po piasku, kierując się w stro- nę fal uderzających o brzeg, a za nimi szła zasapana niania.
Phillipie, Johnie-Martinie, nie wolno się zbliżać do wody – wychrypiała zdumiewająco donośnym głosem. – Czy wyrażam się jasno? – Rzuciła surowe spojrzenie Annie, któ- ra ich tam zaprowadziła, po czym zagoniła bliźniaków do domu.
Masz coraz bardziej mokre buty – powiedziała Tabby, szczękając zębami.
Zdejmiemy je? – spytała Anna. – Żeby poczuć zimno?
Ale ja nie chcę czuć zimna!
A ja chcę.
Tabby patrzyła, jak Anna odpina sprzączki czarnych la- kierków, którymi dzieliła się z Zarą Klein z dołu. Anna zsu- nęła wełniane pończochy i włożyła białe, kościste, długie jak na jej wiek stopy do lodowatej wody. Każda z nich przekazała sercu rozdzierające doznanie, składające się po części z pło- mienia bólu, który okazał się niespodziewanie przyjemny.
I jak? – pisnęła Tabby.
Zimno – powiedziała Anna. – Okropnie, okropnie zim- no. – Musiała zebrać wszystkie siły, żeby się nie wzdrygnąć, a ten opór tylko spotęgował dziwną ekscytację. Spojrzała    w stronę domu i daleko od piasku zobaczyła dwóch męż- czyzn w ciemnych płaszczach idących utwardzoną ścieżką. Przytrzymywali kapelusze na wietrze i wyglądali jak aktorzy w niemym filmie.
To nasi tatusiowie?
Tata lubi rozmawiać o interesach poza domem – powie- działa Tabby. – Z dala od wścibskich uszu.
Anna poczuła dobrotliwe współczucie dla małej Tabathy, wykluczonej z interesów ojca, podczas gdy Annie wolno było się przysłuchiwać, gdy tylko miała ochotę. To, co słyszała, było niezbyt interesujące. Praca jej ojca polegała na przekazy- waniu pozdrowień i życzeń między ludźmi ze związku a ich przyjaciółmi. W skład tych pozdrowień wchodziły koperty, czasami jakaś paczka, którą jej ojciec dostarczał albo odbie- rał jak gdyby nigdy nic – umknęłoby to każdemu, kto nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Przez te wszystkie lata często mówił do Anny, nie wiedząc, że mówi, a ona słuchała, nie wiedząc, co słyszy.
Zaskoczył ją znajomy, ożywiony ton ojca rozmawiającego z panem Stylesem. Najwyraźniej byli przyjaciółmi. Pomimo tego wszystkiego.
Mężczyźni zmienili kurs i ruszyli po piasku w stronę Anny i Tabby. Anna pospiesznie wyszła z wody, ale buty zostawi- ła zbyt daleko, by na czas włożyć je z powrotem. Pan Styles był barczystym, imponującym mężczyzną z czarnymi, po- ciągniętymi brylantyną włosami, które wymykały się spod ronda kapelusza.
To pana córka? – spytał. – Wytrzymuje arktyczne tem- peratury i to nawet bez pończoch?
Anna wyczuła niezadowolenie ojca.
Na to wygląda – powiedział. – Anno, przywitaj się z pa- nem Stylesem.
Bardzo mi miło pana poznać. – Mocno ścisnęła męż- czyźnie dłoń, tak jak ją nauczył ojciec. Pamiętała o tym, żeby się na niego nie gapić, a jedynie spoglądać, zadzierając głowę. Pan Styles wydawał się młodszy od jej ojca, nie miał na twarzy cieni ani zmarszczek. Dostrzegła jego czujność, skwierczące napięcie, które przenikało nawet przez wydymający się na wie- trze płaszcz. Sprawiał wrażenie kogoś, kto tylko czeka, aż coś go zmusi do reakcji albo rozbawi. Teraz tym czymś była Anna.
Pan Styles przykucnął obok niej na piasku i spojrzał jej prosto w oczy.
Dlaczego zdjęłaś buty? – spytał. – Nie czujesz zimna czy się popisujesz?
Nie miała gotowej  odpowiedzi. Nie  chodziło  o  żadną z tych rzeczy, był to raczej impuls nakazujący jej podtrzymywać fascynację i niepewność Tabby. Nawet tego nie potrafiła jednak wyartykułować.
Po co miałabym się popisywać? – odparła. – Mam pra- wie dwanaście lat.
Więc jakie to uczucie?
Mimo wiatru wyczuła w jego oddechu miętę i alkohol. Nagle uświadomiła sobie, że ojciec nie słyszy ich rozmowy.
Boli tylko na początku – powiedziała. – Po chwili nic się nie czuje.
Pan Styles uśmiechnął się, jakby jej odpowiedź była piłką, której złapanie sprawiło mu wyraźną przyjemność.
Słowa, według których warto żyć – odrzekł, po czym wstał, znów prezentując swą olbrzymią sylwetkę. – Silna    z niej dziewczyna – zwrócił się do ojca Anny.
Na to wygląda. – Ojciec unikał jej wzroku.
Pan Styles strzepnął piasek ze spodni i odwrócił się, jak- by zamierzał odejść. Wyczerpał możliwości, jakie oferowała ta chwila, i już szukał następnej.
Są silniejsze od nas – powiedział do ojca Anny. – Mamy szczęście, że o tym nie wiedzą.
Myślała, że się odwróci, żeby na nią spojrzeć, ale widocz- nie zapomniał.
Dexter Styles czuł piasek wdzierający się do jego oksfor- dów, gdy mozolnie wracał na ścieżkę. Tak jak się spodzie- wał, uśpiona twardość, którą wyczuwał w Edzie Kerriganie, wspaniale rozkwitła w jego ciemnookiej córce. Dowód na to, w co zawsze wierzył: mężczyzn zdradzają ich dzieci. To dlatego Dexter rzadko robił z kimś interesy, zanim poznał jego rodzinę. Żałował, że jego Tabby także nie zdjęła butów. Kerrigan jeździł modelem j duesenberga z dwudziestego ósmego roku w kolorze Niagara blue, co świadczyło zarówno o dobrym guście, jak i o świetlanych perspektywach przed krachem. Miał znakomitego krawca. Było w nim jednak coś mrocznego, niepasującego do tych ubrań, samochodu, a nawet do szczerej, potoczystej mowy. Jakiś cień, jakiś smutek. Choć z drugiej strony kto ich nie miał? Albo i kilku?
Nim dotarli do ścieżki, Dexter postanowił zatrudnić Ker- rigana, pod warunkiem że uda im się uzgodnić korzystne warunki.
Ma pan czas, żeby pojechać na spotkanie z moim sta- rym przyjacielem? – spytał.
Oczywiście – powiedział Kerrigan.
Żona na pana nie czeka?
Dopiero w porze kolacji.
A córka? Będzie się niepokoiła? Kerrigan się roześmiał.
Anna? Jej główne zajęcie to niepokojenie mnie.
Anna myślała, że ojciec lada chwila ją zawoła i będzie musiała zejść z plaży, ale ostatecznie przyszła po nie niania i psiocząc z oburzeniem, kazała im wracać do ciepłego domu. Światło się zmieniło, pokój zabaw wydawał się teraz ciężki i mroczny. Ogrzewał go osobny piecyk na drewno. Jedli ciastka z orze- chami włoskimi i patrzyli, jak kolejka elektryczna pędzi po zbudowanym przez Annę torze w kształcie ósemki, a z minia- turowego komina bucha prawdziwa para. Dziewczyna nigdy nie widziała takiej zabawki, nie wyobrażała sobie, ile to mogło kosztować. Miała już dość tej przygody. Trwała o wiele dłużej niż ich zwykłe wizyty towarzyskie i odgrywanie roli przed resz- tą dzieci zdążyło wyczerpać Annę. Miała wrażenie, że upłynęły całe godziny, odkąd widziała ojca. W końcu chłopcy zostawili jeżdżącą kolejkę i poszli przeglądać książki z obrazkami. Nia- nia zasnęła w fotelu na biegunach. Tabby leżała na plecionym dywanie, kierując swój nowy kalejdoskop w stronę lampy.
Mogę potrzymać twoją Flossie Flirt? – spytała Anna jak gdyby nigdy nic.
Tabby mruknęła przyzwalająco i Anna ostrożnie zdjęła lalkę z półki. Flossie Flirts występowały w czterech rozmia- rach, ta była prawie najmniejsza – nie noworodek, lecz trochę większe niemowlę o zdumionych błękitnych oczach. Anna przewróciła lalkę na bok. I rzeczywiście, tak jak obiecywa- ły reklamy w gazetach, błękitne tęczówki przesunęły się ku kącikom, jakby lalka nie chciała spuścić Anny z oczu. Anna poczuła przypływ czystej radości i o mało się nie roześmiała. Usta lalki były ściągnięte w idealne „O”. Pod górną wargą zauważyła dwa namalowane białe ząbki.
Tabby zerwała się na równe nogi, jakby zwabiła ją woń zachwytu Anny.
Możesz ją sobie wziąć – zawołała. – Już się nią nie bawię. Anna chłonęła moc tej propozycji. W Boże Narodzenie dwa lata temu, gdy tak bardzo pragnęła mieć Flossie Flirt, nie odważyła się o nią poprosić – statki przestały przypływać i nie mieli pieniędzy. Przemożne fizyczne pragnienie posia- dania tej lalki, które wtedy czuła, przedarło się teraz przez nią i osłabiło głęboko zakorzenioną świadomość, że oczywi-
ście musi odmówić.
Nie, dziękuję – powiedziała w końcu. – W domu mam większą. Chciałam tylko sprawdzić, jaka jest ta mała. – Nad- ludzkim wysiłkiem zmusiła się do odłożenia Flossie Flirt na półkę, lecz nadal trzymała ją za gumową nóżkę, dopóki nie po- czuła na sobie wzroku niani. Odwróciła się, udając obojętność.

Za późno. Niania zobaczyła – i już wiedziała. Gdy Tabby wyszła z pokoju, zawołana przez matkę, niania wzięła Flos- sie Flirt i niemal rzuciła ją Annie.
Weź ją, kochanie – szepnęła z przejęciem. – Dla niej to bez znaczenia. Ma więcej zabawek, niż jej potrzeba. Jak oni wszyscy.
Anna się zawahała, już prawie wierząc, że istnieje spo- sób, by niepostrzeżenie zabrać lalkę do domu. Na samą myśl o reakcji ojca utwierdziła się jednak w przekonaniu, że to niemożliwe.
Nie, dziękuję – odrzekła chłodno. – Zresztą jestem za duża na lalki.
Nie oglądając się za siebie, wyszła z pokoju zabaw. Ale współczucie niani ją osłabiło i gdy wspinała się po schodach, drżały jej kolana.
Gdy zobaczyła ojca czekającego w holu, z trudem po- wstrzymała się od tego, by jak dawniej podbiec i objąć go za nogi. Miał na sobie płaszcz. Pani Styles przyszła się pożegnać.
Następnym razem musisz przyprowadzić siostrę – po- wiedziała do Anny, całując ją w policzek i muskając piżmo- wym zapachem perfum. Anna obiecała, że przyprowadzi. Na zewnątrz model j pobłyskiwał słabo w słońcu późnego po- południa. Kiedy należał do nich, lśnił bardziej. Chłopcy ze związku rzadziej go polerowali.
Gdy wracali od pana Stylesa, Anna szukała odpowiedniej błyskotliwej uwagi, żeby rozbroić ojca – takiej, jakie rzucała bez zastanowienia, kiedy była młodsza, a jego zdumiony śmiech jako pierwszy uświadamiał jej, że jest zabawna. Ostatnio czę- sto przyłapywała się na tym, że próbuje odtworzyć jakiś wcześ- niejszy stan, jakby utraciła pewną świeżość lub niewinność.
Zdaje się, że pan Styles nie inwestował w akcje – po- wiedziała wreszcie.
Zaśmiał się i ją przytulił.
Pan Styles nie potrzebuje akcji. Ma nocne kluby. I inne rzeczy.
Jest w związku?
O, nie. Nie ma ze związkiem nic wspólnego.
To ją zaskoczyło. Z grubsza biorąc, związkowcy nosili ka- pelusze, a dokerzy czapki. Niektórzy, na przykład jej ojciec, mogli nosić jedne i drugie, w zależności od dnia. Anna nie wy- obrażała sobie ojca z dokerskim hakiem, gdy był ładnie ubra- ny, na przykład teraz. Jej matka zachowała egzotyczne pióra z występów i ozdabiała nimi jego kapelusze. Przerabiała gar- nitury, by nie wychodziły z mody i pasowały do jego żylastej sylwetki – schudł, odkąd przestały przypływać statki, i rzadziej ćwiczył.
Ojciec prowadził jedną ręką, z papierosem wetkniętym między dwa palce spoczywające na kierownicy, a drugą obej- mował Annę. Przytuliła się do niego. W końcu zawsze byli tylko we dwoje, w ruchu; Anna unosiła się na fali sennego zadowolenia. Oprócz papierosowego dymu wyczuła w samo- chodzie coś nowego, jakiś ilasty, znajomy zapach, którego nie mogła do końca skojarzyć.
Dlaczego zdjęłaś buty, skarbie? – spytał tak, jak wie- działa, że spyta.
Żeby poczuć wodę.
Tak robią tylko małe dziewczynki.
Tabatha ma osiem lat, a nie zrobiła.
Ma więcej rozumu.
Panu Stylesowi się podobało.
Nie masz pojęcia, co myśli pan Styles.
Mam. Rozmawiał ze mną, kiedy nie słyszałeś.
Zauważyłem – powiedział, zerkając na nią. – Co mówił? Jej umysł wrócił do piasku, zimna, bólu stóp i kucającego obok, zaciekawionego mężczyzny – to wszystko połączyło
się z jej tęsknotą za Flossie Flirt.
Powiedział, że jestem silna – odrzekła, czując, jak gula w gardle zniekształca jej głos. Rozmazał jej się obraz przed oczami.
Bo jesteś, skarbie – powiedział, całując ją w czoło. – Każdy to widzi.
Na światłach wytrząsnął następnego papierosa z paczki raleighów. Anna zajrzała do środka, ale kupon zabrała już wcześniej. Żałowała, że ojciec nie pali więcej. Zebrała siedem- dziesiąt osiem kuponów, lecz kuszące przedmioty w katalogu zaczynały się dopiero od stu dwudziestu pięciu. Za osiemset można było zdobyć srebrną zastawę dla sześciu osób w spe- cjalnej skrzyneczce, a za siedemset automatyczny toster. Te liczby wydawały się jednak nieosiągalne. Katalog B&W Pre- miums zawierał niewiele zabawek: jedynie pluszową pandę Frank Buck albo lalkę Betsy Wetsy z kompletną wyprawką za dwieście pięćdziesiąt, lecz te przedmioty jej nie intereso- wały. Marzyła o tarczy do gry w rzutki „dla starszych dzie- ci i dorosłych”, ale nie wyobrażała sobie rzucania ostrymi strzałkami w ich małym mieszkaniu. Co by było, gdyby któ- raś trafiła w Lydię?
Nad obozowiskami w Prospect Parku unosił się dym. Byli już prawie w domu.
Byłbym zapomniał – powiedział ojciec. – Spójrz, co tu mam. – Wyjął zza poły płaszcza papierową torbę i podał ją Annie. W środku czerwieniły się pomidory. To właśnie ich świeży, ziemisty zapach wcześniej wyczuła.
Jak to? – zdziwiła się. – Zimą?
Pan Styles ma przyjaciela, który uprawia je w domku ze szkła. Pokazał mi ten domek. Zrobimy mamie niespo- dziankę, dobrze?
Pojechaliście gdzieś? Kiedy ja byłam w domu pana Style- sa? – Poczuła urazę zmieszaną ze zdumieniem. Przez te wszystkie lata, kiedy towarzyszyła ojcu podczas załatwiania spraw, nigdy jej nigdzie nie zostawiał. Zawsze był w zasię- gu wzroku.
Tylko na chwilę, skarbie. Nawet nie zdążyłaś za mną zatęsknić.
Daleko?
Niedaleko.
Tęskniłam za tobą. – Wydało jej się teraz, że zauważyła jego zniknięcie, że czuła pustkę wywołaną jego nieobecnością.
Bzdury – odrzekł, jeszcze raz ją całując. – W życiu się lepiej nie bawiłaś.
Copyright © 2016 Projekt: książki , Blogger