Szczęśliwe wyspy Magdaleny Zawadzkiej, to wyspy wspomnień,
do których aktorka chętnie wraca. Wspomnień z podróży, z młodości, czy ze spotkań
z gwiazdami światowego kina. Jak pisze Zawadzka, wspomnienia są mostem
przerzuconym do przeszłości, co najpiękniej wyraża wers Konstantego Indefonsa
Gałczyńskiego – motto jej książki:
A ty mnie na wyspy
szczęśliwe zawieź
Wiatrem łagodnym włosy
jak kwiaty rozwiej, zacałuj.
Książka zaczyna się tekstem „Podwórko”, w którym Zawadzka
wspomina czasy dzieciństwa swojego oraz swojego syna. Pisze o tętniącym życiem
podwórku, międzyludzkiej solidarności, pomocy sąsiedzkiej, poczuciu
bezpieczeństwa, czy życiu toczącym się wokół trzepaka. Z kolejnych tekstów dowiadujemy się więcej o jej życiu w
Szczecinie, podejściu do mody, zawsze eleganckich rodzicach, czy zamiłowaniu
Gustawa Holubka do sportu. Pisząc o podróżach aktorka przywołuje swoje
wspomnienia m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Szkocji, Hiszpanii, Islandii i
Grecji. W książce nie zabrakło także akcentów filmowych. Zawadzka wspomina
współpracę oraz prywatne spotkania z ludźmi kina. Przywołuje sytuacje z planu. Wspomnieniom
towarzyszy bogaty materiał fotograficzny. Są to zarówno profesjonalne zdjęcia ze
sceny i innych oficjalnych wydarzeń, jak i z domowego archiwum – z dzieciństwa,
z podróży, bez makijażu i na luzie.
W niemal każdym fragmencie książki widać, że Zawadzka jest
optymistką. Lubi wracać do miłych wspomnieć i szczęśliwych lat. Te różowe
okulary sprawiają jednak, że książka jest właściwie nijaka. Odbieram obrazki
rysowane piórem aktorki, ale nie bardzo wiem, co mam z nimi zrobić. Mało w nich
informacji poruszających, dających do myślenia, intrygujących, nowych, czy w
ogóle coś wnoszących. Myślę, że jest to pozycja wyłącznie dla wielbicieli
Magdaleny Zawadzkiej. Dla pozostałych, z dużym prawdopodobieństwem, będzie po
prostu nudna.
Magdalena Zawadzka, „Moje szczęśliwe wyspy”, Wydawnictwo
Marginesy 2017