Po świetnej książce „Jak pokochać
centra handlowe”, której główną bohaterką a zarazem narratorką jest matka, wydawnictwo
Wielka Litera w ręce czytelników i czytelniczek oddało opowieść ojca. Jak
wyszło?
„Zespół ojca” to historia Konrada -
mieszkającego w Irlandii Polaka, taty ukochanego Filutka. Dość przewrotny jest
tytuł książki. O ile jego drugi człon w oczywisty sposób wskazuje na ojcostwo,
o tyle słowo „zespół” można interpretować przynajmniej na dwa sposoby. Pierwszy
odsyła nas w stronę muzyki. Konrad kocha muzykę, która obok bycia rodzicem
wydaje się dawać mu najwięcej radości. W końcu tytułowemu ojcu udaje się nawet stworzyć
zespół. Szczęście nie trwa jednak długo. I tak dochodzimy do drugiego znaczenia,
wiążącego się z chorobą. W kontekście książki, za chory można uznać system, w
którym ojciec, nie będąc w związku małżeńskim z matką swojego dziecka, nie ma do
tego dziecka żadnych praw. Ponieważ Konrad nie jest żonaty, w momencie rozpadu relacji
z Belle jego sytuacja ojcowska zmienia się diametralnie.
Nagły zwrot w związku Konrada dzieli
książkę na dwie, zupełnie różne opowieści. W obu z nich głównym bohaterem a
zarazem narratorem jest ojciec. W pierwszej części jest on jednak absolutnie
nie budzącym mojej sympatii wulgarnym mizoginem, który nawet o seksie z
kobietą, którą kocha mówi „dupczenie”. W drugiej części mamy człowieka
przerażonego możliwością utraty syna, mężczyznę porzuconego, zagubionego ojca,
który cierpi. Ta druga część jest oczywiście dużo lepsza. Bohater nadal jest ograniczony
i antypatyczny, ale w obliczu nowej sytuacji przestaje to być już aż tak ważne.
Poruszająca i przerażająca jest
sytuacja człowieka, którego życie zmienia się z dnia na dzień. Któremu
rzeczywistość totalnie wymyka się spod kontroli, a on sam może stracić jeszcze
więcej – właściwie wszystko, na czym kiedykolwiek mu zależało. W kontekście
Konrada zastanawiam się jednak, czy naprawdę nic wcześniej nie zwiastowało
tragedii? Czy naprawdę kobieta jego życia w jeden dzień przeistoczyła się w
potwora? A może jednak zbyt skupiony na sobie zwyczajnie coś przegapił? Może
jakoś zawinił? Mimo różnych pytań i wątpliwości jego historia porusza mnie i
nie pozostawia obojętną. Jestem jednak daleka od przeistoczenia się w
bojowniczkę o prawa ojców. Choć książkę Czerwińskiego uznaję za dobry punkt
wyjścia do dyskusji o rodzicielstwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz