Z ogromną pasją, ze znawstwem, z
miłością do swojego zawodu, ale także ze zrozumieniem i akceptacją dla drugiego
człowieka. Z chęci pomocy ludziom. Tak właśnie powstała „Sztuka kochania”. I
czuje się to w niemal każdym akapicie.
Po raz pierwszy książka ukazała się
czterdzieści jeden lat temu. Dawno. Mimo to, jeśli kiedykolwiek będę miała
córkę, chciałabym, żeby ją przeczytała. Wisłocka jest bowiem niczym niezwykle
mądra babcia. Posiada wiedzę o życiu i dystans, właściwy osobom dojrzałym. Jednocześnie
jako babcia-ginekolożka łączy w sobie eksperckość z ciepłem, które może dać nam
ktoś bliski. Wisłocka rzadko ocenia, zwykle akceptuje. Radzi, uświadamia,
tłumaczy.
Oczywiście, od czasu powstania tej
książki wiele się zmieniło. Część informacji, oraz sposób mówienia o nich jest
nieco archaiczny. To kolejna z przyczyn porównania Wisłockiej do babci (mam
nadzieję, że nie miałaby mi tego za złe). Obraz babci nasunął mi się również ze
względu na specyficzny ton, w jakim została napisana książka. Znów, jakkolwiek
bogata w specjalistyczną wiedzę, innowatorska na swoje czasy, napisana jest
lekko. Jej treść i styl świetnie pasują do „babskiego” spotkania przy kawie i
pączku. Pełno tu anegdot, przytoczeń z klasyki literatury, opowieści z gabinetu,
rozmaitych dygresji. Książkę czyta się nie tylko jako źródło bardziej lub mniej
praktycznych informacji, ale przede wszystkim jako pewien obraz epoki. Również
styl samej autorki świetnie oddaje klimat Polski sprzed lat.
Ze względu na wspomniany postęp,
książka posiada dwa rozdziały dotyczące antykoncepcji. Jeden napisany ponad
czterdzieści lat temu przez Michalinę Wisłocką. Drugi, współczesny, napisany
przez lekarzy praktykujących w zakresie ginekologii, położnictwa i seksuologii.
Dr n. med. Beata Wróbel i Prof. Dr hab. n. med. Mirosław Wielgoś odnoszą się do
informacji podanych przez Wisłocką aktualizując je w odniesieniu do najnowszych
badań. W konsekwencji rozwoju nauki, np. do informacji o pigułce
antykoncepcyjnej, podanych przez Wisłocką, zalecają podejść jak do historii
medycyny. Generalnie z książki można dość dużo dowiedzieć się o historii nauki
oraz obyczajowości. Również Wróbel i Wielgoś przypominają różne fakty z
przeszłości. Na przykład, że seksu bardzo długo nie łączono z zachodzeniem w
ciążę, ale też ze zdrowiem. Dopiero w 2002 roku Światowa Organizacja Zdrowia
(WHO) przyjęła i zarekomendowała Deklarację Praw Seksualnych.
Ponieważ książkę czytałam po raz pierwszy, a więc nie znałam jej wcześniej, zaskoczyła mnie i ucieszyła wielość wątków psychologicznych. Poruszył mnie m.in. temat dotyczący miłości matki – „witaminy M”. Czytając o miłości, a Wisłocka pisze o niej naprawdę pięknie, trochę trudno zrozumieć zgorszenie, jakie książka ta wywoływała lata temu. Nie mówiąc już o jej „aresztowaniu”. Oczywiście, Wisłocka pisze także o pozycjach seksualnych i orgazmie, ale w każdym temacie, który podejmuje, jest tyle ciepła (samo słowo „kochanie”, którego używa jest świetnym na to przykładem), tyle akceptacji dla naturalnych ludzkich potrzeb, że wydawałoby się, iż musi się to udzielić. Kiedy pisze o tym, że to nie my jesteśmy konstruktorami naszych organizmów i powinniśmy pogodzić się z tym jakie są i jakie mają potrzeby, trudno odmówić jej słuszności.
Stałe
usiłowania dorosłych zmierzające do rozładowania w najrozmaitszy sposób
napięcia seksualnego młodzieży, wydają się trochę nielogiczne w wyborze metod.
Z zainteresowaniem czytuję w prasie oraz niektórych wydawnictwach poważne
rozważania na temat: co by tu dać młodzieży zamiast? Padają propozycje: sport,
gimnastykę, naukę itp. A więc rzecz stawia się na głowie! Trudno przecież
zaproponować człowiekowi sen zamiast picia, a oddychanie zamiast jedzenia –
pisze we właściwym sobie stylu Wisłocka. I jak jej nie uwielbiać? Oczywiście, jak
pewnie w przypadku każdego człowieka, można znaleźć pewne powody.
Miałam podczas lektury książki takie
momenty, w których ciśnienie dość gwałtownie mi rosło. Jednym z nich jest, najsłabszy
moim zdaniem fragment książki, dotyczący gwałtów. Wisłocka pisze: Oglądając sprawozdania filmowe dotyczące
gwałtów, zastanawiałam się, czy w wielu wypadkach „ofiary” gwałtu indywidualnego
lub zbiorowego nie są tak samo winne zaistniałej sytuacji, jak gwałciciele, a w
ostatecznym efekcie tylko bardziej pokrzywdzone?
Pierwsze co przykuwa uwagę, to oczywiście
cudzysłów, w jakim Wisłocka zapisuje słowo „ofiara”, niejako podważając jego słuszność
w kontekście gwałtu. Co prawda w kolejnym zdaniu pisze, że słowo „winna” w
stosunku do dziewczyny być może nie jest jednak słuszne i należy się raczej
rodzicom i wychowawcom, ale nie decyduje się przeredagować poprzedniej
wypowiedzi. Pozostawiając nieszczęsny zapis Wisłocka niestety wpisuje się w tendencję
podwójnej stygmatyzacji ofiar gwałtów. Zamiast zastanawiać się nad tym, co
takiego robić z chłopakami, żeby nie gwałcili, Wisłocka przedstawia swoje
refleksje dotyczące zachowań dziewczyn. Co jeszcze powinny zrobić, żeby nie
narażać się na przemoc? Np. unikać samotności i samodzielności. Według
Wisłockiej rezygnacja z „przyzwoitek”, mających zapobiegać nieoczekiwanym
agresjom fizycznym ze strony mężczyzn, jest raczej wynikiem lekkomyślności niż
postępu i nowoczesności. Te i podobne opinie Wisłockiej zdają się być
konsekwencją jej bardzo stereotypowego spojrzenia na mężczyzn.
Według Wisłockiej mężczyzna jest
zwierzęciem seksualnym, które nie jest w stanie zapanować nad swoimi popędami.
A trudno przecież winić człowieka za coś, nad czym tak naprawdę nie ma kontroli.
Dlatego właśnie Wisłocka winę za przemoc seksualną w dużej mierze przerzuca na
kobiety. Podobnie jak odpowiedzialność za miłość.
W odróżnieniu od mężczyzn kobiety
są według Wisłockiej istotami przede wszystkim emocjonalnymi. Pisząc o wczesnym
okresie miłości Wisłocka twierdzi, że rolą kobiety jest budowanie przyjaźni i wspólnego świata uczuciowego, wzbogacanie
prostych dotąd odruchów seksualnych ukochanego o całą komponentę uczuciową.
Kobieta jest w świecie uczuć przewodnikiem i nauczycielem. Miłość ich będzie
taka, jaką ona zbuduje dla obojga. Pytanie jakie się nasuwa brzmi, czy
rzeczywiście jedna osoba jest w stanie zbudować miłość dla dwojga? Zdecydowanie
nie.
Nie uważam, żeby Wisłocka była
osobą genialną. W wielu miejscach jej książka jest świadectwem ówczesnego, czasem
nawet dość ograniczonego myślenia, które Wisłocka niestety powiela. W
większości tematów widzę jednak jej ogromna wiedzę a koniec końców cenię ją ogromnie.
Przede wszystkim za oddanie pracy i odwagę w podejmowaniu tematów tabu. Ale
także za wspomniane już ciepło z jakim pisze o miłości, za akceptację dla
drugiego człowieka, oraz za mówienie o seksie wśród młodzieży i seniorów. A
książkę serdecznie polecam. Ze względu na czas jej powstania nie może być jednak
czytana bezkrytycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz