Aleksandra Zielińska pisze o tym, co może się stać, gdy zaszufladkujemy człowieka. Gdy jeszcze w
dzieciństwie przyszyjemy do niego metkę osoby nienormalnej. Gdy odmówimy mu
wsparcia i pozbawimy go poczucia bezpieczeństwa oraz prawa do decydowania o
sobie. To książka pokazująca jak okrutni mogą być najbliżsi. I jakie mogą być
konsekwencje tego okrucieństwa. Konsekwencje, których dałoby się uniknąć.
Bura to pseudonim.
Ksywka dziewczyny wychowanej w małej wiosce wciśniętej w widły Wisły i Sanu.
Wsi, na której od małego obserwowała dużo śmierci. Nie tylko kury, kaczki i
gęsi, ale także kocięta zanoszone przez ojca nad rzekę. Wsi, na której poznała
co to nierówne traktowanie, odtrącenie, samotność.
Na wsi wołali na nią
Bura lub ćma. Ćma, bo ciągnęło ją do ognia. Bura i ćma pojawiają się na
pierwszych stronach książki w gabinecie psychoterapeuty. Bura jako pacjentka,
ćma jako obraz na białej planszy.
- Ćma to wciąż motyl –
zauważa wówczas terapeuta M.
- Ale szary – odpowiada
mu Bura.
W szarościach Bura
widzi samą siebie. Szarą, burą. Byle jaką.
Bura jest inteligentna.
W swoich myślach odnosi się do kina, teatru i literatury. Ma wiele cennych
obserwacji dotyczących społeczeństwa, w tym przemocy wobec kobiet. Jest też
bardzo wrażliwa. Trudno jej jednak dostrzec własne atuty. Może dlatego, że
praktycznie nikt z jej najbliższych ich nie dostrzegał? Dlatego, że praktycznie nikt z jej
najbliższych nie traktował jej z szacunkiem?
Gdy Bura była mała, po
pracy w polu jej tata przynosił córkom jabłka. Czerwone i dorodne dla Lulu.
Obite i sparszywiałe dla Bury. Może rzeczywiście ojciec nigdy nie wybaczył jej,
że nie była synem. Jego synem pierworodnym. Ani nawet córką taką, która
sypałaby kwiatki w Boże Ciało. Bura była kimś innym. Ale czy rzeczywiście była
jedynie małym zwierzątkiem sterowanym kolorowymi tabletkami? Jednak nie.
Bura to wiatr, który
może być delikatny i mroczny, piękny i niebezpieczny. Bura jest piękna i
delikatna, ale w wyniku różnych doświadczeń zmienia się. Jedyną osobą, z którą
Bura naprawdę rozmawia jest jej terapeuta. Zwykle Bura poznaje innych ludzi po
tabletkach jakie łykają. Ocenia ich po zawartości apteczek. Spojrzy tylko i już
wie kto jest stary, gruby, samotny i niekochany. To dla niej dużo łatwiejsze
niż dialogi. Dlatego też i dla nas, czytelniczek książki, dużo łatwiejsze będzie
poznanie Bury poprzez jej myśli, a nie słowa, które wypowiada.
„Ojciec (…) krzywił się
z obrzydzeniem za każdym razem gdy musiał na mnie patrzeć. Może mam oczy tego
chłopca, może to tamten chłopiec sprowadził mnie na świat” – Zastanawia się
Bura. „Tatku, tatku, ty skurwysynu” – myśli patrząc na zdjęcie na nagrobku
chłopca.
Matce Bura była
właściwie obojętna. Z siostrą nigdy nie była blisko. Pewnego dnia Lulu
powiedziała jej, że kiedyś takie dzieci zostawiało się w lesie. Za duży ciężar.
Za ciężar dla rodziny
Bura została uznana zwłaszcza po tym gdy „zachorowała”. Gdy jej kolorowe
tabletki zdominowały łazienkowe półki. Wtedy ona sama wpadła w szufladę
szalonej, nieodpowiedzialnej, nie godnej zaufania, niebezpiecznej… W końcu sama
zaczęła o sobie źle myśleć. Jak czytamy w książce, każdemu da się wmówić
szaleństwo.
Kiedy rozpoczyna się
akcja właściwa opowieści, Bura jest dla Lulu zdecydowanie najpierw szaloną,
dopiero długo później siostrą. Akcja rozpoczyna się w burzową noc. Wiatr
rozbija główki ptaków o szybę. Staszek, mąż Lulu, nigdy wcześniej nie widział
takiego wiatru. Nigdy wcześniej nie widział tez Bury w takim stanie.
Dawniej Bura była
krągłą dziewczyną, u której nadwagę wywoływały leki. Szare (a może srebrne jak
mówił M.?) włosy nosiła zebrane w kucyk. Jej plecy były zgarbione od pracy w
polu i siedzenia nad książką. Dawniej Bura nosiła okulary w plastikowej
oprawie. Okulary te podkradali jej gdy była mała. Śmiali się i rzucali w nią
kamieniami. Obcy czy z rodziny, wszyscy krzywdzili tak samo, dlatego Bura bała
się wszystkich.
W burzową noc Bura
zjawia się jakby inna. Nie boi się. Jest opanowana. Wygląda inaczej. Teraz Bura
jest ogolona na łyso. Jest chuda a jej skóra jest zdarta i poorana. Brakuje
paznokci. Są za to pęcherze, ropa i żywe mięso. Jej powrót do rodzinnej wioski
jest prawdziwym zaskoczeniem. Lulu miała nadzieję, że Wisła wypluje zwłoki
siostry, ale nie siostrę żywą. Bura nie była chciana.
Niechęć do Bury owiana
jest tajemnicą. W miarę czytania książki poznajemy kolejne elementy historii
Bury. Dostajemy też od autorki rozmaite podpowiedzi, mające pomóc nam rozwikłać
zagadkę jej choroby.
Na czym właściwie ta
choroba polega? Co takiego się z nią stało? O co chodzi z niechęcią Bury do jajek?
Z sową i liczbą siedemnaście?
Szybko dowiadujemy się,
że Bura uciekła ze szpitala psychiatrycznego w Krakowie. Zanim jednak trafiła
do szpitala, została studentką. Tam, gdzie za oknem rośnie miasto, a autobusy
smarują ptasimi ciałami po asfalcie, Bura zamieszkała u rodziny kuzyna Darka.
Darek porzucił wieś kilka tygodni po tym jak Bura zachorowała. Teraz miał
pomóc, by dziewczyna miała możliwie normalny start w życiu. Za to jej ojciec
wręczał mu reklamówki z białym serem, orzechami, jajkami i mąką. W ratach, jako
opłata za opiekę nad Burą. Ojciec nienawidził Darka, Kondratowiczów i Krakowa.
Bura też nienawidziła Darka, a przyczyna tej nienawiści jest największą
tajemnicą książki. Jej odkrycie zbliża do Bury. Tajemnica nienawiści jest
bowiem jednocześnie tajemnicą niezwykłej wrażliwości dziewczyny.
„Czy kamień zdoła
zatrzymać wiatr idący z Burą? Czy ktoś zatrzyma rzekę w jej głowie”.
Recenzja ukazała się w najnowszym numerze kwartalnika ZADRA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz