Już po przeczytaniu pierwszych
stron „Marlene” Angeliki Kuźniak widać, że książka została napisana przez świetną
reporterkę. W posiadanie czytelniczej wyobraźni oddana zostaje bowiem nie
kobieta-zjawa, odległa gwiazda, kobieta-tajemnica, a kobieta z krwi i kości, niemal
namacalna, niemal obecna tu i teraz…
Marlena Dietrich była
perfekcjonistką zjawiającą się na dwie godziny przed planowanym koncertem
(„gdyby pierwszy artysta nawalił, to ja muszę być gotowa”). Była
zdyscyplinowana – „Jestem córką żołnierza. Dyscyplina jest najważniejsza” -
mówiła. Była obdarzona niesamowitą siłą, która sprawiała, że gdy zaczynała
mówić wszyscy milkli, gdy się ruszyła patrzyli w jej stronę, gdy szła,
rozstępowali się, a gdy twierdziła, że niebo jest zielone, było zielone. Świetnie
znała powiedzenie: „jeśli chcesz być piękną musisz cierpieć”. Przed koncertem
zaplatała kosmyki włosów na sterylne igły, które wbijała w skórę głowy, aby jej
twarz wyglądała młodziej, gładziej, bardziej atrakcyjne… Ona po prostu musiała
być piękna. Na zdjęciach zakreślała miejsca, które miały zostać wyretuszowane.
Była wielką gwiazdą, kobietą o dużej klasie. Kobietą podziwianą. Ale nie
wszędzie. Nie w Niemczech. „Wiele osób myśli, że podczas wojny zdradziłam
Niemcy i dlatego nie mogłam wrócić do ojczyzny. Jednak ci ludzie zapominają, że
nigdy nie byłam przeciwko Niemcom. Byłam przeciwko nazistom” – mówiła. Zapytana
w 1971 roku o ewentualne tourne po Niemczech odpowiedziała: „Nie jestem
masochistką”.
„Dodawała Pani otuchy naszym mężom
i synom walczącym za naszą wolność w śniegach i piaskach pustyni. Dodawała Pani
otuchy sercem i pieśnią, przyjmowaną z tym większą wdzięcznością, że śpiewaną
przez Niemkę, która otwarcie przyznała, że władcy jej kraju postępują
tchórzliwie i niegodnie” – pisała do Marleny jedna z jej polskich fanek. Na
polskie koncerty Marleny Dietrich rozprzedawano wszystkie bilety. Publiczność
witała ją niezwykle serdecznie. Sympatia, jaką artystka cieszyła się w Polsce była
odwzajemniona. „Chciałam państwu powiedzieć, że wzruszyliście mnie do łez. Tak
bardzo was podziwiam. Podziwiam waszą odwagę podczas wojny – i kocham was” –
powiedziała podczas ostatniego koncertu w 1964 roku w Warszawie. Szczerą wydaje
się również jej sympatia do poszczególnych Polaków, na przykład do Zbigniewa
Cybulskiego, którego talent aktorski i wdzięk osobisty uwodził tłumy.
W 1964 roku, poza Polską, Marlena
Dietrich wystąpiła także w Szwajcarii, Danii, Szwecji, Francji, Szkocji,
Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Anglii i we Włoszech. Dwa lata później znów
przyjechała do Polski. Przed polskim koncertem śpiewała w kibucu Ein Gev, Tel
Awiwie-Jafie, Jerozolimie i Hajfie. Kiedy organizator koncertu powiedział jej,
że nie może zaśpiewać nawet jednej piosenki po niemiecku, odpowiedziała, że nie
zaśpiewa jednej, zaśpiewa dziewięć.
Marlena z książki Angeliki Kuźniak była
nie tylko piękną, ale przede wszystkim odważną, inteligentną i pracowitą
kobietą. Wiedziała czego chciała. Wiedziała kiedy miała to dostać i jak miało
to wyglądać. Była uparta, czasem (a może często) apodyktyczna, nieznośna,
kapryśna, bardzo wymagająca. Możemy ją wychwalać i krytykować. Jest mnóstwo
rzeczy, które mogły w niej zachwycać i uwodzić, jak również bardzo do niej
zniechęcać. I to właśnie, to ludzkie oblicze legendy, urzekło mnie w jej
portrecie najbardziej. Dla mnie Marlena Dietrich nie była ani świętą ani
przeklętą. W żadnym razie nie była jednak „po środku”. Nie była zwyczajna. Była
fenomenalna.
Książka Angeliki Kuźniak świetnie tłumaczy, czy raczej namacalnie pokazuje ten fenomen. Sprawia, że jego poznanie staje się możliwe za wyciągnięciem ręki, otworzeniem oczu, nastawieniem uszu. Poznanie tego fenomenu, to także pewne niepoznanie – pozostawienie pustej, niezapisanej przestrzeni, która należy tylko do Marleny Dietrich. Przestrzeni, którą tylko ten fenomen posiada, rozumie i zna. Gdyby dostępna i zrozumiała dla nas wszystkich stała się całość, fenomen mógłby utracić coś ze swej niesamowitości i przestać być tak fenomenalnym… „Marlene” to świetny reportaż!
Książka Angeliki Kuźniak świetnie tłumaczy, czy raczej namacalnie pokazuje ten fenomen. Sprawia, że jego poznanie staje się możliwe za wyciągnięciem ręki, otworzeniem oczu, nastawieniem uszu. Poznanie tego fenomenu, to także pewne niepoznanie – pozostawienie pustej, niezapisanej przestrzeni, która należy tylko do Marleny Dietrich. Przestrzeni, którą tylko ten fenomen posiada, rozumie i zna. Gdyby dostępna i zrozumiała dla nas wszystkich stała się całość, fenomen mógłby utracić coś ze swej niesamowitości i przestać być tak fenomenalnym… „Marlene” to świetny reportaż!
"Marlene”, Angelika Kuźniak, Wydawnictwo Czarne 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz