Rozmowa z Anną Fryczkowską
Chciałam porozmawiać o Twojej książce „Z grubsza Wenus". Mówiłaś, że powstała ona z Twojej pierwszej książki, ale jest od niej grubsza i mądrzejsza dokładnie tak samo, jak dzisiejsza Anna Fryczkowska jest grubsza i mądrzejsza od tej debiutującej w 2007 roku. Na czym polega mądrość, którą zdobyłaś na przestrzeni tych lat?
Chciałam porozmawiać o Twojej książce „Z grubsza Wenus". Mówiłaś, że powstała ona z Twojej pierwszej książki, ale jest od niej grubsza i mądrzejsza dokładnie tak samo, jak dzisiejsza Anna Fryczkowska jest grubsza i mądrzejsza od tej debiutującej w 2007 roku. Na czym polega mądrość, którą zdobyłaś na przestrzeni tych lat?
Anna Fryczkowska: W kontekście tej książki – pewnie głównie
na tym, że już wiem: nieprędko uporam się, uporamy z tym tematem. Wygląd,
figura, to jak społeczeństwo chce postrzegać kobiety – zawsze piękne, szczupłe,
zadbane, młode – kilka lat temu wydawało mi się, że wystarczy tę opresję nazwać
i zdemaskować, a damy sobie z nią radę. Byłam optymistką. To wcale nie jest
takie proste. Kobieta codziennie dostaje mnóstwo przekazów, jak ma wyglądać.
Można się oczywiście do tego nie stosować, iść pod prąd, choć wymaga to odwagi,
siły oraz grubości skóry hipopotama. O tym właśnie jest moja powieść „Z grubsza
Wenus”. Nie o tym, jak piszą niektórzy, żeby pokrzepić kobiece serca. E tam,
nie ma łatwych pokrzepień. To raczej książka o tym, że nie ma wyjścia z tej
matni. Ale należy próbować. A przynajmniej ją zauważać.
Czy pisząc tę książkę miałaś poczucie misji? Myślałaś o
walce z opresją wobec kobiet i dołożeniu swojego kamyczka do działań na rzecz
zmiany?
A.F.: Misja – to wielkie słowo. Ale tak, chciałam dołożyć
kamyczek do dyskusji o tym, jak bardzo wszyscy chcą ingerować w kształt i
wygląd kobiecego ciała. To też forma zdobywania władzy: wyglądaj jak ci każemy.
Nie chcesz? To będziesz miała naprawdę niełatwo. Tak czy siak skupiasz się na
ciele, nie na innych ważnych rzeczach.
Wracając jeszcze do mądrości - pewną część swojej
wiedzy na temat opresyjności społeczeństwa dzielisz ze swoimi bohaterkami. Ile
w Baśce i Janinie znajdziemy Anny Fryczkowskiej?
A.F.: Życiorysy Baśki i Janiny to nie moje życiorysy.
Natomiast ich problemy z ciałem to również moje problemy. Ale odnajduje się w
nich mnóstwo kobiet.
Czy to znaczy, że mnóstwo kobiet rozmawiało z Tobą po
lekturze książki? Jakie jeszcze inne informacje zwrotne do Ciebie dotarły?
A.F.: Najczęstsza informacja zwrotna: pisała pani właśnie o
mnie. Jestem Janiną. Rzadziej: jestem Baśką. Czasem mam wrażenie, że większość
z nas jest, miotając się w pułapce efektu jojo czy usiłując być grubą i
zadowoloną z siebie. Część mi zarzuca, że wyśmiewam się z grubych kobiet. Tego
zarzutu nie rozumiem. Nigdy bym tego nie zrobiła. Inne twierdzą, że to książka
bardzo motywująca do odchudzania. Na to bym nie wpadła, bo miałam nadzieję, że
wręcz przeciwnie. Jedne piszą, że jest przezabawna, inne – że refleksyjna i
smutna. Co człowiek to interpretacja.
A dla Ciebie, o czym jest ta książka?
A.F.: Dwie kobiety spotykają się na wczasach odchudzających.
Baśka chce być jeszcze szczuplejsza, choć w żadnej postaci nie umie siebie
zaakceptować. Janina jest bardzo gruba, ale nie czułaby się źle z tą wagą,
gdyby nie przytyki męża oraz naciski otoczenia. Dwa różne życiorysy, dwa
odmienne charaktery, dwa zestawy kompleksów i lęków, ale jeden problem: nadmiar
ciała. Prawdziwy lub wyobrażony. Bohaterki usiłują z mniejszym lub większym
powodzeniem uporać się z nim, jednocześnie zaczynają rozumieć, że prawdziwy
problem leży dużo głębiej. Co na to rzeczywistość? Wycina im kolejne numery. Jest tu o tyle zabawnie, o ile potrafimy śmiać się z siebie.
I o tyle refleksyjnie, że przyglądamy się ich rodzinom, związkom, pracom,
spełnieniom i niespełnieniom oraz temu, co tak naprawdę się kryje pod
problemami z tuszą.
Czy potrawy,
które gotują, o których marzą i na które się kuszą Twoje bohaterki, to także
Twoje kulinarne marzenia?
A.F.: Raczej wspomnienia i wyobrażenia. Jestem wegetarianką,
więc te cienkie schabowe w grubej panierce to pamiątka z dzieciństwa, a gęsi
smalec pożyczyłam od przyjaciółki. Pomyślałam jednak, że w książce tak bardzo
cielesnej powinno być dużo treściwego jedzenia, mięsa właśnie. Ale mnóstwo
innego jedzenia, a zwłaszcza słodycze, to moje smaki. Wiele osób mówi, że
podczas lektury tej książki ciągle ma ochotę coś zjeść. Cóż, ja mam tak przez całe
życie.
I Ty także, tak jak Twoje bohaterki, w pewnym momencie
postanowiłaś pojechać na wczasy odchudzające. Teraz już byś nie pojechała?
A.F.: Oj, jeżdżę raz na jakiś czas. Wcale nie jestem lepsza
od moich bohaterek: ja też się dałam zwariować. Jak już mówiłam: trudno znaleźć
wyjście z tej pułapki. Ja ciągle szukam.
Twoje bohaterki mierzą się z kilkoma problemami.
Nadwagą, nieprzychylnością i krytyką innych, problemami miłosnymi, małżeńskimi
i rodzinnymi, ale nie problemami finansowymi. Wyjeżdżają na wczasy
odchudzające, jadają w kawiarenkach i restauracjach. Jedna z nich używa
luksusowych kosmetyków i wydaje krocie na zabiegi kosmetyczne, które mają
zapewnić jej wygląd modelki. Wiemy jednak, że to właśnie finanse są często
istotną barierą w życiu tych, które chcą upodobnić się do kobiet, jakie znają z
telewizji i kolorowych magazynów. Dlaczego postanowiłaś oszczędzić tego
problemu swoim bohaterkom?
A.F.: To nie miała być opowieść o kobietach, które nie mają
kasy na zabiegi urodowe, lecz o takich, które robią je nałogowo albo programowo
ich nie robią. Zresztą założyłam, że kto wydaje na taką fanaberię jak wczasy
odchudzające, to starczy mu i na balsam do ciała, i na ciastko w kawiarni. Nie
w finansach leży źródło ich problemów. Kryje się ono dużo, dużo głębiej.
Bardzo ciekawa jest w Twojej książce relacja
Baśki z matką, która przypomina córce o wszystkich kulturowych oczekiwania co
do jej wyglądu. Kto w realnym świecie jest Twoim zdaniem odpowiedzialny za
presję bycia wiecznie szczupłą, piękną i młodą?
A.F.: Kto? „Pan jest, pani jest, wszyscy jesteśmy”, mogłabym
odpowiedzieć cytatem z Rejsu. Same to sobie robimy niestety. Przy wydatnej
pomocy mediów, znajomych, rodziców, rodziny, kultury miłościwie nam panującej.
Nie wszyscy? A kto, przy idiotycznych wypowiedziach niektórych naszych
posłanek, pisze komentarze typu: „gruba krowa, kto by ją chciał”? A przecież
jej problem na tym stanowisku nie leży w tym, jak wygląda, tylko że głupio
gada. Kto nas wychowuje do tego, że kobieta ma przede wszystkim
wyglądać? Matki, ojcowie, którzy chcą, by córka była szczęśliwa, miała sukces w
życiu, więc od małego kształtują w niej troskę o fizyczność. Moja córka miewała
takie koleżanki, już w piaskownicy, pięciolatki, które nie właziły na drabinki
ani nie bawiły się w piachu, żeby nie podrzeć spódnicy ani nie porysować
lakierków. Które, gdy tańczyły, to tak, by wdzięcznie wyglądać, więc ekspresyjne
wygibasy mojej córki budziły w nich zgrozę. Kto coś takiego robi pięciolatce?
Rodzina. Telewizja. Instytucje wychowawcze. W przedszkolu mojej córki był kącik
motoryzacyjny dla chłopców i kącik urodowy, z toaletką i jakimiś opakowaniami
po kosmetykach, dla dziewczynek.
Tak jak powiedziałaś, kobieta ma przede wszystkim
wyglądać. Chodzi oczywiście o to, żeby wyglądała tak, aby podobać się
mężczyźnie, którego zainteresowanie ma potwierdzać jej wartość. Brak
zainteresowania ze strony mężczyzn ma natomiast bardzo często poświadczać jej
ogólną bezwartościowość. Dlatego właśnie tak wiele książek i filmów o kobiecych
zmaganiach kończy się nową miłością, ślubem lub chociaż zainteresowaniem ze
strony mężczyzny – jako potwierdzeniem kobiecego sukcesu. Twoja książka też tak
się kończy. Dlaczego?
A.F.: A ja myślałam, że trochę sobie tu pokpiłam z happy
endów typu „żyli razem długo i szczęśliwie”. To zainteresowanie bowiem niczego
nie potwierdza, tylko kreuje nowe problemy. Bo żaden związek nie jest magicznym
sposobem na samoakceptację.
Dość spoilerów, zachęćmy do lektury! Możesz proszę
zareklamować swoją książkę?
A.F.: Akurat w reklamowaniu siebie jestem marna. W pisaniu zdecydowanie
lepsza. Sprawdźcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz