„Najbardziej wytrwałym towarzyszem
jej życia było cierpienie” – pisała biografka Fridy Kahlo Rauda Jamis. O Fridzie
i jej towarzyszu – cierpieniu, bólu i samotności - ale przede wszystkim o
Diegu, traktuje niedawno wydana książka J.M.G. Le Clezio „Diego i Frida”, czyli
opowieść o związku słonia i gołębicy.
Diego Rivera słynął ze swojej
miłości do kobiet, czego konsekwencją były liczne romanse, złamane serca i
rozpady małżeństw. Patrząc na jego zdjęcia trudno dostrzec to „coś”, co
urzekało młode, piękne, a często także bardzo utalentowane kobiety, takie jak
Frida.
„Wielki”. To słowo jako pierwsze
ciśnie mi się na usta, gdy pomyślę o grubym twórcy murali. „Krucha” – myślę
patrząc na autoportrety meksykańskiej malarki. Sekret Diego musiał być ukryty
gdzieś poza jego powierzchownością. Talent, sława, odwaga do wyrażania własnych
przekonań, melancholijne spojrzenie… - to mogło fascynować, pociągać... „Fridę
zdumiewała, a przede wszystkim pociągała w Diegu jedna rzecz: był on
najpełniejszym wcieleniem mężczyzny, archetypem istoty dominującej i zmysłowej,
słabej, wręcz dziecinnie uległej wobec kobiet, samolubnej i szukającej
życiowych rozkoszy, niestałej i zazdrosnej; był konfabulatorem i mitomanem, a
przy tym uosobieniem siły, zapału żywiołowości i nad wyraz niewinnej czułości”
– twierdzi Clezio. A jednak trudno się dziwić ojcu Fridy, który na wieść o matrymonialnych
planach córki wydobył z siebie krótki komentarz: „to będzie ślub słonia z
gołębicą”. Czyż nie miał racji…?
Nie tylko ojciec Fridy był
sceptyczny. W sceptycyzmie mogło się zjednoczyć bardzo wiele osób z ich
otoczenia. A jednak wygrała miłość. Wielka miłość do sztuki i wiara w rewolucję.
To, mimo wielu upadków – zwątpień, cierpienia i romansów, umożliwiło im bycie
razem przez długie lata.
Frida i Diego po raz pierwszy
spotkali się w 1923 roku w Państwowej Szkole Przygotowawczej dla młodzieży
pragnącej podjąć studia uniwersyteckie. Piętnastoletnia Frida, ubrana w szkolny
mundurek, rzuciła mu wówczas wyzwanie swoim dumnym spojrzeniem. „Widziałeś tę
smarkulę? Taka mała, a nie boi się takiej postawnej kobiety jak ja” – miała
powiedzieć ówczesna żona Riviery Lupe Marin. Kolejne spotkanie przyszłych
małżonków odbyło się w 1928 roku kiedy Diego pracował nad muralem dla
Ministerstwa Edukacji. „Nie mógł nie dać się uwieść tak wielkiej zuchwałości i
ogromnej sile woli skupionej w tak drobnej, zwiewnej postaci” - pisze Jean-Marie
Gustave Le Clezio.
Między dwoma pierwszymi spotkaniami
przyszłych małżonków doszło do wypadku, który na zawsze odmienił Fridę i jej
życie. W wyniku zderzenia autobusu, którym przemieszczała się 17 sierpnia 1925
roku, z tramwajem kręgosłup Fridy został złamany w trzech miejscach, połamane
zostały także szyjka kości udowej, żebra i lewa noga. Zmiażdżone i przemieszczone
zostały kości prawej stopy, zwichnięty lewy bark. Kość biodrowa rozleciała się
na trzy części. Stalową poręczą, która wyszła przez pochwę, przebity został
brzuch.
„W swoim życiu przeżyłam dwa
wypadki. Jeden to autobus, który mnie połamał, drugi to Diego. Diego był tym
gorszym” – powie po latach…
Dla dalszego życia, dla ujarzmienia
ciała i odzyskania samodzielności Fridzie potrzebna była bardzo silna
motywacja. Tą okazało się malarstwo. Malarstwo – jego początki, inspiracje,
mistrzowie, nauczyciele, efekty… – oraz niezwykłe osobowości połączone
niezwykłymi relacjami są tematem książki, która jest tak ciekawa i tak
zajmująca, że mogę się przyczepić do tylko jednej rzeczy… Dlaczego nie „Frida i
Diego”?
Jean-Marie Gustave Le Clezio "Diego i Frida", W.A.B. 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz