W jakich językach czytasz książki?
Po polsku, angielsku i niderlandzku. W tych dwóch obcych
językach podobnie często, zależy, jak wypadnie. Jeśli książka jest dostępna we
wszystkich trzech, to raczej w oryginalnym. Oprócz tego jakieś dziesięć lat
temu przeczytałem jedną książkę po szwedzku, po półrocznej intensywnej nauce w
Uppsali. Dzisiaj już bym nie dał rady i nie widzę też potrzeby, szwedzki etap
zakończony i dzięki temu, że średnio mi się podobał, zaczął się ten holenderski.
Co do języków, to kiedyś wydawało mi się, że ich znajomość jest kluczem do
wszystkiego. Wydaje mi się, że uczyłem się trochę snobistycznie. Teraz
przychylam się bardziej do zdania, że to umiejętność, jak każda inna.
Najbardziej lubię czytać po polsku, bo w literaturze i w
pisaniu najciekawszy jest dla mnie styl, a w swoim własnym języku wyczuwasz go
najlepiej.
Czy to, w jakim języku mówisz, ma wpływ na to, o czym mówisz
lub jak się zachowujesz?
Oczywiście! Historyjka: kiedy byłem młodszy, miałem idiotyczną
ambicję opanowania akcentu po angielsku na poziomie native speakera i nauczenia
się nowych języków do perfekcji. Chyba była w tym potrzeba wyróżniania się na
tle innych, bardzo głupia i niedojrzała. Szczęśliwie, już na początku studiów
pojechałem na semestr do Szwecji i poznałem ludzi ze wszystkich anglojęzycznych
krajów, na czele z Australijczykami, których w tamtym czasie ledwie byłem w
stanie zrozumieć. Spokorniałem. W moim akademiku pokój obok miała pewna
Węgierka na Erasmusie, która od kilkunastu lat mieszkała w Anglii i nawet nie
używała swojego prawdziwego imienia, zmieniła na brytyjskie. Ja po akcencie nie
byłem w stanie poznać, że nie jest Brytyjką, moim zdaniem mówiła idealnie, ale
wszyscy Brytyjczycy czy Amerykanie to rozpoznawali. Bardzo ją to złościło.
Nauczyłem się wtedy, że nie ma sensu męczyć się przesadnie z akcentem. Lepiej
pogodzić się z tym, skąd jesteśmy, znaleźć jakieś zalety. Widziałem
kilkukrotnie, jak Holendrzy z Amsterdamu rozmawiając z Flamandami i rozpoznając
ich akcent, przechodzili złośliwie na angielski. A przecież i ci, i ci są
nejtiwami i doskonale się nawzajem mogą porozumieć, chodziło o durny manifest.
To tak, jakbyśmy my przechodzili na angielski z Poznaniakami, bo mówią „tej”.
To wszystko takie umowne.
Wracając do meritum, to język polski jest moim żywiołem,
jedynie w nim jestem w pełni sobą. Po angielsku jestem sobą już tylko na 90%,
czuję się obcięty o parę gier słownych i żartów, mniej bystro odpowiadam. Z
drugiej strony bywam mniej radykalny i dłużej zastanawiam się nad tym, co
mówię, co nie jest złe. Jest to jednak na dłuższą metę męczące. Mam też tak, że
trudno mi naraz mówić w obcym języku i prowadzić samochód, dlatego staram się
nie łączyć tych czynności. Mój mózg się wtedy przegrzewa.
Z kolei kiedy mówię po niderlandzku, jestem czasem jak małe
dziecko, w dodatku sztywne i spięte. No, chyba że mój pobyt w Holandii trwa w
danym momencie kilka tygodni, to przestawiam się. Na filologii byłem bardzo
słabym studentem, więc dzisiaj zamiast snobować się na wyśmienitego filologa,
zadowalam się tym, że jestem jednym z niewielu reporterów piszących po polsku,
którzy znają w ogóle niderlandzki – to wystarczy. Na szczęście w reportażu
najważniejsze, to zadawać dobre pytania, słuchać, rozumieć, dużo czytać i
wyciągać wnioski, a nie paplać godzinami. Poza tym w tym byciu dzieckiem jest
pewna tajna broń.
Myślisz, że gdybyś z bohaterami „Wszystkich dzieci Louisa”
musiał rozmawiać po angielsku lub przez tłumacza, książka byłaby przez to inna?
Lubię cytować długie wypowiedzi. Cały rozdział z Louisem czy
doktorem Karbaatem to monologi. Nie byłoby to możliwe, jeśli rozmawialibyśmy
przez tłumacza. Taki rodzaj rozmowy z definicji osłabia materiał i mam
nadzieję, że nie będę musiał korzystać z pomocy tłumaczy.
Choć nie musiałem, to z niektórymi bohaterami książki
rozmawiałem po angielsku. Wybór języka zostawiałem rozmówcy, bo czasami o czymś
trudnym łatwiej porozmawiać z obcym niż z bliskim i łatwiej w obcym języku, niż
we własnym. Taka magia. Nie przesadzałbym z rolą języka – kiedyś uważałem, że
reporterska rozmowa po angielsku z kimś, dla kogo nie jest to pierwszy język to
coś z automatu gorszego, niż rozmawianie w języku tej osoby. Teraz tak nie
uważam. I lepszy, i gorszy poziom języka może być atutem, jeśli użyjemy tego
faktu na swoją korzyść i o ile nie sprawia to, że wypaczamy sens tego, co ktoś
mowi. Przykładowo, doktor Karbaat nigdy by ze mną nie porozmawiał, gdybym miał
idealny niderlandzki akcent, bo z holenderskimi dziennikarzami już rozmawiać
nie chciał. Chciał porozmawiać z Polakiem z daleka. Inni bohaterowie tłumaczyli
mi pewne rzeczy bardzo prosto i mówili wprost, żeby mieć pewność, że zrozumiem.
Wierzę, że dzięki temu były to odpowiedzi bardziej szczere i nieowinięte w
bawełnę.
Powiedz coś proszę o książce, nad którą teraz pracujesz
„Louis” wyszedł dopiero co w Holandii. To było wiele tygodni
konsultacji z tłumaczką i redaktorem, który powiedział, że jeszcze nie miał
okazji redagować tłumaczenia książki wraz z jej autorem, który by trzymał rękę
na pulsie. Mieliśmy z Charlotte Pothuizen parę zagwozdek – przykładowo, w
niderlandzkim nie ma słowa „kilkanaście”. Ciekawe doświadczenie, chociaż dużo
dodatkowej roboty, dopisałem nawet jeden rozdział.
Wciąż pracuję nad zbiorem reportaży o współczesnej Holandii,
który powstaje od dłuższego czasu, ale zanim wyjdzie, jesienią 2018 ukaże się
jeszcze jedna książka, której jestem współautorem. Z Polski, a temat mi bliski,
chyba bliższy niż Holandia, już się nim trochę wcześniej zajmowałem. Szczegóły
niedługo.
Co planujesz przeczytać w najbliższym czasie?
Kamil Bałuk -
absolwent socjologii, filologii niderlandzkiej i dziennikarstwa
na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Urodzony
w Hannoverze, jest z Wrocławia, mieszka w Warszawie. Reportaże
publikował w „Dużym Formacie”, „Przekroju”, „Wysokich Obcasach”
oraz w zbiorach książkowych „Grzech jest kobietą”
i „Tutaj drzwi trzeba otwierać powoli”. Jego teksty
były kilkukrotnie nominowane do Nagrody Newsweeka
im. T. Torańskiej w kategorii Młody Talent. Autor książki
„Wszystkie dzieci Louisa” (Dowody na Istnienie, 2017). Laureat piątej edycji
Konkursu Stypendialnego im. R. Kapuścińskiego za projekt
zbioru reportaży o współczesnej Holandii, nad którym obecnie pracuje.
www.kamilbaluk.pl.
…..
„5 pytań do reportera/reporterki” to cykl krótkich
tekstów, w których reporterzy i reporterki odpowiadają na pytania, dla
których punktem wyjścia są książki. Plan jest taki, że teksty będą ukazywać się
w każdy wtorek, ale zobaczymy jeszcze jak to się uda ;)
Zdjęcie Kamila: Filip Skrońc
Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuń