Amor Towles
"Dżentelmen w Moskwie"
tłumaczenie: Anna Gralak
(fragment)
Księga Pierwsza
1922
Ambasador
21 czerwca 1922 roku o wpół do siódmej, gdy eskortowano
hrabiego Aleksandra Iljicza Rostowa przez bramę Kremla na plac Czerwony, było
pięknie i chłodno. Hrabia wyprężył pierś i nie zwalniając kroku, wciągnął
powietrze w płuca jak ktoś, kto właśnie skończył pływać. Niebo miało dokładnie
ten odcień błękitu, na którego tle kolory kopuł cerkwi Wasyla Błogosławionego
prezentowały się najlepiej. Ich róż, zieleń i złoto połyskiwały, jakby jedynym
sensem religii było wiwatowanie na cześć Najświętszego. Nawet młode
bolszewiczki rozmawiające przed witrynami Państwowego Domu Towarowego zdawały
się wystrojone dla uczczenia ostatnich dni wiosny.
– Witaj, dobry człowieku – zawołał hrabia do Fiodora na skraju
placu. – Widzę, że jeżyny wcześnie obrodziły w tym roku! Nie dając zdumionemu
sprzedawcy owoców czasu na odpowiedź, hrabia z nawoskowanymi wąsami
rozpostartymi niczym skrzydła mewy żwawo poszedł dalej. Mijając bramę
Rezurekcyjną, odwrócił się plecami do bzów w parku Aleksandrowskim i ruszył w
stronę placu Teatralnego, gdzie hotel Metropol stał w pełni swojej chwały. Gdy
hrabia dotarł do progu, puścił oko do Pawła, popołudniowego portiera, i z
wyciągniętą ręką odwrócił się do dwóch idących za nim żołnierzy.
– Dziękuję, panowie, że bezpiecznie odeskortowaliście mnie z
powrotem. Nie będę dłużej potrzebował waszej pomocy. Obaj żołnierze byli
rosłymi chłopami, lecz aby spojrzeć hrabiemu w oczy, musieli unieść głowy i
wyjrzeć spod czapek, gdyż – podobnie jak dziesięć pokoleń Rostowów – hrabia
mierzył aż metr dziewięćdziesiąt.
– Idźcie dalej – powiedział ten o bardziej zbirowatym
wyglądzie, kładąc rękę na kaburze karabinu. – Mamy was zaprowadzić do pokoju. W
holu hrabia wykonał zamaszysty gest, by jednocześnie pomachać niewzruszonemu
Arkademu (który obsługiwał recepcję) i uroczej Walentynie (odkurzającej właśnie
posążek). Choć pozdrawiał ich w ten sposób już ze sto razy, obydwoje
wytrzeszczyli oczy ze zdumienia. Był to ten rodzaj powitania, jakiego można się
spodziewać, zjawiając się na balu bez spodni. Minąwszy dziewczynkę mającą
słabość do żółtego koloru, która czytała jakiś magazyn, siedząc w swoim
ulubionym fotelu w holu, hrabia gwałtownie zatrzymał się przed palmami w
donicach i zwrócił do swojej eskorty.
– Windą czy schodami, panowie?
Żołnierze spojrzeli po sobie, a potem na hrabiego i z
powrotem na siebie, najwyraźniej nie potrafiąc się zdecydować. Jak żołnierz ma
przetrwać na polu bitwy, zastanawiał się hrabia, skoro nie jest w stanie podjąć
decyzji w kwestii sposobu dostania się na piętro.
– Schodami – wybrał w ich imieniu, po czym zaczął
przeskakiwać po dwa stopnie naraz, jak to miał w zwyczaju od ukończenia akademii.
Na trzecim piętrze ruszył korytarzem wyłożonym czerwoną wykładziną
ku swojemu apartamentowi składającemu się z sypialni, łazienki, jadalni i
okazałego salonu z dwuipółmetrowymi oknami wychodzącymi na lipy na placu
Teatralnym. I tam czekała na niego największa przykrość, jaka miała go spotkać
tego dnia. Przed otwartymi drzwiami jego apartamentu stał bowiem kapitan straży
razem z Paszą i Pietią, dwoma boyami hotelowymi. Dwaj młodzieńcy z
zakłopotaniem spojrzeli hrabiemu w oczy, gdyż najwyraźniej zwerbowano ich do
zadania, które uważali za odrażające. Hrabia zwrócił się do oficera.
– Kapitanie, co to ma znaczyć?
Kapitan, który wydawał się lekko zaskoczony pytaniem, był jednak
wystarczająco dobrze wyszkolony, by utrzymać emocje na wodzy.
– Jestem tu, by pokazać wam waszą kwaterę.
– To jest moja kwatera.
– Obawiam się, że już nie – odpowiedział kapitan, zdradzając
radość ledwie zauważalnym uśmieszkiem. Zostawiwszy Paszę i Pietię z tyłu,
kapitan poprowadził hrabiego i jego eskortę ku schodom dla personelu schowanym
za niepozornymi drzwiami w sercu hotelu. Słabo oświetlone, ostro skręcały co
pięć stopni, przywodząc na myśl dzwonnicę. Pokonali nimi trzy piętra i
otworzywszy drzwi, znaleźli się w wąskim korytarzu prowadzącym do łazienki i
sześciu pokoi przypominających klasztorne cele. Początkowo na strychu miały się
mieścić kwatery lokajów i służących gości hotelu Metropol, lecz gdy zwyczaj podróżowania
ze służbą wyszedł z mody, nieużywane pokoje zostały podporządkowane kaprysom
codziennych naglących potrzeb – od tego czasu były składowiskiem przeróżnych
gratów, zepsutych mebli i innego śmiecia.
Tego dnia rano z pokoju znajdującego się najbliżej schodów wyniesiono
wszystko oprócz łóżka z kutego żelaza, komody na trzech nogach i dekady kurzu.
W kącie obok drzwi stała mała szafa, bardziej przypominająca budkę telefoniczną,
dorzucona jakby po namyśle. Podążając za pochyłością dachu, sufit stopniowo opadał
w miarę oddalania się od drzwi, tak że jedynym miejscem przy zewnętrznej
ścianie, w którym hrabia mógł stanąć prosto, była lukarna z szybą wielkości
szachownicy. Gdy dwaj gwardziści z zadowoleniem zajrzeli do środka, miły
kapitan wyjaśnił, że wezwał boyów hotelowych, by pomogli hrabiemu przenieść
część dobytku, która zmieści się w jego nowej kwaterze.
– A reszta?
– Stanie się własnością ludu.
A więc tak pogrywają, pomyślał hrabia.
– Doskonale.
Zbiegł po wąskich schodach, a gwardziści popędzili za nim, stukając
karabinami o ścianę. Na trzecim piętrze przemaszerował korytarzem i wszedł do
swojego apartamentu, gdzie dwaj boye hotelowi przywitali go zbolałymi minami.
– Wszystko w porządku, chłopcy – zapewnił ich hrabia, a
potem zaczął pokazywać przedmioty. – To. Tamto. I to. Wszystkie książki.
Spośród mebli hrabia wybrał do nowej kwatery dwa fotele z
wysokim oparciem, orientalny stolik do kawy należący niegdyś do jego babki oraz
jej ulubiony komplet porcelanowych talerzy. Wybrał też dwie lampy stołowe z
nóżkami w formie hebanowych słoni i portret swojej siostry Heleny namalowany
przez Serowa podczas jego krótkiego pobytu w Leniwej godzinie w 1908 roku. Nie
zapomniał o skórzanej walizce, którą zaprojektował specjalnie dla niego Asprey
w Londynie i którą jego dobry przyjaciel Miszka bardzo trafnie ochrzcił
ambasadorem. Ktoś okazał się na tyle uprzejmy, by zanieść do sypialni jedną z
waliz podróżnych hrabiego. Dlatego gdy boye hotelowi taszczyli na górę
wspomniane przedmioty, hrabia wypełnił ją ubraniami i różnymi rzeczami
osobistymi. Zauważywszy, że gwardziści popatrują na dwie butelki brandy na
konsoli, je także wrzucił do walizy. A gdy zaniesiono ją na górę, wskazał biurko.
Dwaj boye hotelowi w błękitnych uniformach, już poplamionych wskutek wysiłku,
złapali biurko za rogi.
– Przecież ono waży z tonę – powiedział jeden do drugiego.
– Fortecą króla jest zamek – zauważył hrabia – a fortecą dżentelmena
jego biurko.
Gdy boye hotelowi wytaszczyli mebel na korytarz, zegar dziadka
Rostowa, któremu było pisane zostać w apartamencie, smętnie wybił ósmą. Kapitan
już dawno wrócił na posterunek,
a gwardziści, zamieniwszy buńczuczność na znudzenie, stali oparci o ścianę,
strząsając popiół z papierosów na parkietową podłogę. Do okazałego salonu
wpadało niesłabnące światło moskiewskiego letniego przesilenia. Hrabia z
tęsknym spojrzeniem podszedł do okien w północnym rogu apartamentu. Ile godzin
przed nimi spędził? Ile razy rano, ubrany w szlafrok i z kawą w ręku, patrzył,
jak nowi przybysze z Sankt Petersburga wysiadają z taksówek, zmęczeni i znużeni
nocną podróżą pociągiem? Przez ile zimowych wieczorów obserwował padający
powoli śnieg i jakąś samotną postać, tęgą i niską, przechodzącą pod uliczną
latarnią? W tej chwili na północnym krańcu placu jakiś młody oficer Armii
Czerwonej wbiegał po schodach Teatru Wielkiego, przegapiwszy pierwsze pół
godziny wieczornego spektaklu. Hrabia uśmiechnął się na wspomnienie młodości, w
której także wolał się zjawiać entr’acte. Zdecydowanym tonem zapowiadał w
English Clubie, że może zostać jeszcze tylko na jednego drinka, po czym
zostawał na trzy. Potem wskakiwał do czekającego powozu i gnał przez miasto,
wbiegał po legendarnych schodach i tak jak ten młodzieniec wślizgiwał się do środka
przez złote drzwi. Baletnice tańczyły z wdziękiem na scenie, a on szeptał „excusez-moi”,
zdążając na swoje stałe miejsce w dwudziestym rzędzie, z którego miał doskonały
widok na damy w lożach. Spóźnianie się, pomyślał hrabia i westchnął. Cóż za
rarytas młodości. Potem się odwrócił i zaczął krążyć po apartamencie. Najpierw podziwiał
wspaniałe rozmiary salonu i jego dwóch żyrandoli. Podziwiał malowaną boazerię w
małej jadalni i wymyślny mosiężny mechanizm umożliwiający zamknięcie
dwuskrzydłowych drzwi sypialni. Krótko mówiąc, oglądał wnętrze całkiem jak
potencjalny kupiec odwiedzający te pokoje po raz pierwszy. Gdy znalazł się w
sypialni, przystanął przed stolikiem z marmurowym blatem, na którym stały różne
bibeloty. Wybrał spośród nich nożyczki, cenione niegdyś przez jego siostrę.
Miały kształt czapli białej, ich długie srebrne ostrza były ptasim dziobem, a
mała złota śrubka na sworzniu – ptasim okiem. Całość miała tak niewielkie
rozmiary, że z trudem wsuwał w otwory kciuk i palec wskazujący. Spoglądając z
jednego końca apartamentu na drugi, hrabia przeprowadził szybki inwentarz
wszystkiego, co miało tam pozostać. Rzeczy osobiste, meble i objects d’art,
które przyniósł do tego apartamentu przed czterema laty, były przedmiotami ocalałymi
z pierwszej wielkiej selekcji. Gdy bowiem do hrabiego doszła wieść o egzekucji
cara, natychmiast wyruszył z Paryża do Rosji. W ciągu dwudziestu dni przebył
ziemie zamieszkiwane przez sześć narodów i ominął osiem batalionów walczących pod
pięcioma różnymi sztandarami, by wreszcie 7 sierpnia 1918 roku dotrzeć do
Leniwejgodziny, mając jedynie plecak na plecach. Wieś była na skraju wrzenia, a
dom w rozpaczy, lecz jego babka hrabina zachowała typowe dla siebie opanowanie.
– Sasza – powiedziała, nie wstając z krzesła – jak dobrze,
że wróciłeś. Pewnie umierasz z głodu. Zjedz ze mną podwieczorek. Gdy wyjaśnił
babce konieczność opuszczenia kraju i przedstawił jej plan podróży, hrabina
zrozumiała, że nie ma innego wyjścia. Zrozumiała, że choć każdy członek jej
służby jest gotów jej towarzyszyć, wolno jej zabrać tylko dwie osoby.
Zrozumiała także, dlaczego jej wnuk i jedyny spadkobierca, którego wychowywała,
odkąd skończył dziesięć lat, nie może pojechać razem z nią. Gdy hrabia miał
zaledwie siedem lat, mieszkający po sąsiedzku chłopiec tak srodze ograł go w
warcaby, że nie obyło się bez łez i przekleństw, a pionki rozsypały się po
podłodze. Tym brakiem sportowego ducha młody Aleksander zasłużył sobie na ostrą
reprymendę ze strony ojca i poszedł spać, nie zjadłszy kolacji. Kiedy jednak
pogrążony w rozpaczy ściskał koc, odwiedziła go babcia. Siadając w nogach
łóżka, hrabina wyraziła odrobinę współczucia: „O przegrywaniu nie można
powiedzieć nic miłego – zaczęła – a chłopak Obołeńskich to idiota. Ale Saszo, mój
drogi, dlaczego, na litość boską, dałeś mu tę satysfakcję?”. W takim samym
duchu hrabia rozstał się z babcią w dokach Peterhofu – nie roniąc łez. Potem
wrócił do rodzinnej posiadłości, by nadzorować zamykanie okiennic. Później
nastąpiło pospieszne zamiatanie kominków, opróżnianie spiżarni i przykrywanie
mebli. Zupełnie jakby rodzina wyjeżdżała na sezon do Sankt Petersburga, tyle że
psy wypuszczono z kojców, konie ze stajni, a służących zwolniono ze służby.
Następnie, wypełniwszy jeden wóz częścią najwspanialszych mebli Rostowów,
hrabia zaryglował drzwi i wyruszył do Moskwy. Zabawne, pomyślał Aleksander
Iljicz, szykując się do opuszczenia apartamentu. Od najmłodszych lat musimy
uczyć się żegnać z przyjaciółmi i rodziną. Żegnamy się z rodzicami i rodzeństwem
na dworcu, odwiedzamy kuzynów, uczęszczamy do szkół, trafiamy do pułku,
bierzemy ślub albo wyruszamy za granicę. To nieodzowny element ludzkiego
doświadczenia, że nieustannie bierzemy jakiegoś drogiego nam człowieka w
objęcia i życzymy mu wszystkiego dobrego, pocieszając się myślą, że wkrótce się
z nami skontaktuje. Rzadziej jednak się zdarza, by doświadczenie uczyło nas, jak
mówić adieu swojemu najukochańszemu dobytkowi. A nawet jeśliby uczyło? Nie
bylibyśmy uszczęśliwieni taką edukacją. Bo ostatecznie najukochańszy dobytek
staje się nam bliższy niż przyjaciele. Przenosimy go z miejsca na miejsce,
często kosztem znacznych wydatków i niewygody. Odkurzamy i polerujemy powierzchnie,
besztamy dzieci, gdy za bardzo dokazują w pobliżu – i jednocześnie pozwalamy,
by wspomnienia nieustannie podnosiły ich wartość. Ta zbroja, wspominamy
ochoczo, to ta sama, w której chowałem się jako mały chłopiec. Te srebrne kandelabry
stały na naszym stole w Wigilię Bożego Narodzenia. To właśnie tą chusteczką
wytarła kiedyś oczy, i tak dalej, i tak dalej. W końcu zaczyna nam się wydawać,
że te starannie przechowywane przedmioty mogą nam przynieść prawdziwą pociechę
w obliczu utraty towarzysza. Dlatego też, wsuwając siostrzane nożyczki do
kieszeni, hrabia jeszcze raz spojrzał na pozostałe ruchomości, po czym na zawsze
wyrzucił je z zasmuconego serca.
…
Godzinę później, gdy hrabia dwa razy podskoczył na swoim
nowym materacu, żeby określić tonację sprężyn (G‑dur),
spojrzał na upchane wokół meble i przypomniał sobie, jak w młodości marzył o
wyprawach parowcem do Francji i nocnym pociągiem do Moskwy. A dlaczego marzył
właśnie o tych podróżach? Dlatego że na parowcach i w pociągach są bardzo
wąskie posłania! Jakże był zachwycony, odkrywszy stolik, który składał się i
znikał bez śladu, szuflady wbudowane w podstawę łóżka oraz przymocowane do
ściany lampki akurat takiej wielkości, żeby oświetlić kartkę. Taka ergonomia
była muzyką dla jego młodego umysłu. Świadczyła o pragmatycznej precyzji i
zapowiadała przygodę. Z pewnością właśnie tak wyglądały bowiem kwatery kapitana
Nemo podczas dwudziestu tysięcy mil podwodnej żeglugi. Czy każdy młody chłopiec
mający choć odrobinę odwagi nie zamieniłby z ochotą stu nocy w pałacu na jedną
na pokładzie Nautilusa? No cóż. Jego marzenia wreszcie się spełniły. Poza tym
połowa pokoi na drugim piętrze chwilowo służyła bolszewikom do niestrudzonego
wystukiwania dyrektyw na maszynach, a na szóstym piętrze można było
przynajmniej usłyszeć własne myśli Hrabia wstał i uderzył głową w pochyły
sufit.
– Otóż to – powiedział. Odsunąwszy jeden z foteli z wysokim
oparciem i przestawiwszy słoniowe lampy bliżej łóżka, otworzył walizę. Najpierw
wyjął zdjęcie delegacji i postawił je na jego prawowitym miejscu na biurku.
Potem wydobył dwie butelki brandy i bijący dwa razy zegar ojca. Gdy jednak
sięgnął po lornetkę teatralną należącą niegdyś do jego babki i położył ją na
biurku, jakiś ruch skierował jego uwagę w stronę lukarny. Choć okno miało
wielkość zaproszenia na kolację, zauważył gołębia, który przysiadł na miedzianym
parapecie.
– O, witaj – powiedział hrabia. – Jak miło, że wpadłeś. Gołąb
obrzucił go spojrzeniem prawowitego właściciela. Potem zaszurał pazurkami na
blasze i kilka razy szybko stuknął dziobem w szybę.
– Ach, tak – przyznał hrabia. – W tym, co mówisz, jest sporo
racji.
Już miał wyjaśnić nowemu sąsiadowi powód swojego
nieoczekiwanego przybycia, lecz z korytarza dobiegło delikatne chrząknięcie.
Hrabia nie musiał się odwracać, by poznać, że to Andriej, maître d’hôtel restauracji
Bojarska – Andriej bowiem zawsze zwracał na siebie uwagę w taki właśnie sposób.
Skinąwszy do gołębia na znak, że niebawem wrócą do tej rozmowy, hrabia zapiął
marynarkę i odwrócił się. Zobaczył, że Andriej nie przyszedł sam. W drzwiach
tłoczyło się troje przedstawicieli personelu. Oprócz Andrieja, człowieka o
doskonałej postawie i długich, rozważnych dłoniach, przyszli niezrównany
hotelowy konsjerż Wasilij oraz nieśmiała i zachwycająca Marina o błądzącym oku,
która niedawno awansowała z pokojówki na szwaczkę. Wszyscy troje mieli te same
oszołomione miny, które hrabia zauważył u Arkadego i Walentyny kilka godzin
wcześniej, i wreszcie coś sobie uświadomił: gdy rano zabierano go z hotelu,
wszyscy myśleli, że już nie wróci. Wyłonił się zza murów Kremla niczym lotnik z
wraku samolotu.
– Drodzy przyjaciele – zaczął hrabia – niewątpliwie
zaciekawiły was wydarzenia dzisiejszego dnia. Jak być może wiecie, zaproszono
mnie do Kremla na tête-à-tête. Tam kilku przedstawicieli obecnego reżimu
mających stosowny zarost uznało, iż za zbrodnię polegającą na tym, że urodziłem
się arystokratą, powinienem zostać skazany na spędzenie reszty moich dni… w tym
hotelu. W odpowiedzi na radosne okrzyki hrabia uścisnął po kolei dłonie swoich
gości, za każdym razem wyrażając wdzięczność za ich wsparcie i dziękując im z
całego serca.
– Wejdźcie, zapraszam – powiedział.
Troje członków personelu przecisnęło się między chybotliwymi
wieżami z mebli.
– Niech pan będzie tak miły. – Hrabia podał Andriejowi jedną
z butelek brandy. Potem ukląkł przed ambasadorem, zwolnił zatrzaski i otworzył
walizkę niczym olbrzymią księgę. W środku spoczywały starannie ułożone
pięćdziesiąt dwa kieliszki – lub, ujmując rzecz precyzyjniej, dwadzieścia sześć
par kieliszków – każdy ukształtowany zgodnie ze swoim przeznaczeniem, od rozłożystej
lampki do burgunda aż po małe, urocze naczynka zaprojektowane z myślą o
kolorowych likierach z południowej Europy. Działając stosownie do okoliczności,
hrabia sięgnął po cztery kieliszki z brzegu i rozdał je gościom, podczas gdy
Andriej, wyjąwszy korek z butelki, czynił honory. Gdy wszyscy trzymali już
pełne kieliszki, hrabia wysoko uniósł własny.
– Za Metropol – zaintonował.
– Za Metropol! – odpowiedzieli.
Hrabia był poniekąd stworzony do podejmowania gości i przez
następną godzinę, tu dolewając brandy, tam zagajając rozmowę, instynktownie
rozpoznawał nastroje w pokoju. Mimo powagi właściwej pełnionej przez niego
funkcji, tego wieczoru Andriej chętnie się uśmiechał i od czasu do czasu
puszczał oko. Wasilij, który wysławiał się z tak wielką precyzją, mówiąc o
turystycznych atrakcjach Moskwy, nagle nabrał śpiewnej intonacji człowieka,
który niekoniecznie będzie jutro pamiętał, co dziś powiedział. A po każdym
dowcipie nieśmiała Marina pozwalała sobie na chichotanie, nie zasłaniając ust
dłonią. Tego wieczoru hrabia szczególnie cenił ich dobry humor, lecz nie był aż
tak próżny, by przypisywać go wyłącznie wieści o tym, że mu się upiekło. Lepiej
niż większość ludzi wiedział, że we wrześniu 1905 roku przedstawiciele
rosyjskiej delegacji podpisali w Portsmouth traktat kończący wojnę
rosyjsko-japońską. W ciągu siedemnastu lat od tego wydarzenia – nie minęło
nawet jedno pokolenie – Rosja wycierpiała wojnę światową, wojnę domową, dwie
fale głodu i tak zwany czerwony terror. Krótko mówiąc, miała za sobą epokę
gwałtownych zmian, które nie ominęły nikogo. Bez względu na to, czy człowiek
skłaniał się ku prawej czy ku lewej stronie, ku czerwonym czy ku białym, czy jego
sytuacja zmieniła się na lepsze czy na gorsze, z pewnością przyszła pora, by
wypić za zdrowie narodu.
…
O dziesiątej hrabia odprowadził gości do schodów dzwonnicy i
życzył im dobrej nocy równie uroczystym tonem, jakiego użyłby, stojąc w
drzwiach swojej rodzinnej rezydencji w Sankt Petersburgu. Wracając do kwatery,
otworzył okno (mimo że miało wielkość znaczka pocztowego), nalał sobie resztę
brandy i usiadł przy biurku. Biurko, wykonane w Paryżu za czasów Ludwika XVI,
ozdobione pozłacanymi akcentami, ze skórzanym blatem charakterystycznym dla tej
epoki, zostawił hrabiemu w spadku jego ojciec chrzestny, wielki książę Demidow.
Wielki książę, człowiek o ogromnych białych bokobrodach, bladobłękitnych oczach
i złotych epoletach, mówił w czterech językach i czytał w sześciu. Nigdy się
nie ożenił, reprezentował swój kraj w Portsmouth, zarządzał trzema majątkami i
ogólnie rzecz biorąc, cenił pracowitość wyżej niż dyrdymały. Wcześniej jednak
służył razem z ojcem hrabiego jako beztroski kadet w kawalerii. W ten oto
sposób wielki książę został czujnym opiekunem hrabiego. A gdy w 1900 roku
rodzice hrabiego w odstępie kilku godzin ulegli cholerze, to właśnie wielki
książę wziął hrabiego na stronę i wyjaśnił, że Aleksander musi być silny przez
wzgląd na siostrę, że nieszczęścia objawiają się pod różnymi postaciami i że
jeśli mężczyzna nie jest panem swojego losu, to z pewnością stanie się jego
sługą. Hrabia przesunął dłonią po zagłębieniach w powierzchni biurka. Ile słów
wielkiego księcia odzwierciedlały te delikatne ślady? To tutaj przez
czterdzieści lat powstawały zwięzłe polecenia dla zarządców, przekonujące
argumenty dla mężów stanu, wyjątkowe rady dla przyjaciół. Innymi słowy, obok
takiego biurka nie można było przejść obojętnie. Opróżniwszy kieliszek, hrabia
odsunął krzesło i usiadł na podłodze. Przesuwał ręką po wewnętrznej stronie
prawej przedniej nogi biurka, dopóki nie znalazł zapadki. Gdy na nią nacisnął, otworzyły
się ukryte drzwiczki, ukazując wyściełane aksamitem zagłębienie, które podobnie
jak zagłębienia w trzech pozostałych nogach, wypełniono złotymi monetami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz