To
obojętne, kogo poślubisz. I tak spotkasz w nim samego siebie. Tym mocnym przesłaniem
Eva-Maria Zurhorst zaczyna pierwszy rozdział swojej książki. Autorka przekonuje,
że druga osoba jest lustrem, w którym często widzimy własne niespełnione
potrzeby, blokady i rany. Wydaje nam się, że patrząc na naszego partnera czy
partnerkę dostrzegamy cechy, które drażnią nas w nim/niej. Tak naprawdę, są to
jednak rzeczy, które drażnią nas w nas samych.
Ponieważ niezależnie od tego, kogo
spotkasz, spotkasz siebie, możesz zostać z osobą, z którą jesteś teraz. Niezależnie
od tego, jak niemiły wydaje ci się ten stan.
Tam, gdzie jesteś jak w potrzasku, ogarnia cię uczucie chłodu, elektryzującego
gniewu, bezbrzeżnej nienawiści i odrazy, tam właśnie, w swoim wnętrzu, masz
mnóstwo do zrobienia – pisze autorka.
Nie tylko partner jest naszym
lustrem, ale i cały nasz związek. To lustro znajduje się według Zurhost na
końcu naszego nosa. Gdziekolwiek nie spojrzymy, jakkolwiek nie odkręcimy głowy,
i tak zobaczymy tylko siebie. Dlatego też autorka uważa związek za przygodę dającą
nam niezwykłą możliwość rozwoju.
Będąc w związku bardzo często
pragniemy, by nasz partner zmienił się. Wydaje nam się, że nie jesteśmy w
stanie żyć z pewnymi jego czy jej cechami. To, co budzi w nas druga osoba, tylko
pozornie jest brakiem akceptacji dla niej samej ze względu na to jaka jest. W
rzeczywistości ten brak akceptacji wynika
z tego, że jej cechy budzą w nas nieuświadomione wspomnienie naszego dawnego
bólu i poczucie winy. Dlatego, jeśli uporamy się z własnym bólem i zaakceptujemy
siebie, będziemy w stanie zaakceptować także innych. Bez miłości do siebie,
miłość do innych zawsze będzie utrudniona.
Co znaczy uporać się z własnym
bólem? Zurhost bardzo obrazowo pisze o zdjęciu z siebie wielkiej papierowej
kukły. Ta kukła to nasz kokon bezpieczeństwa. W jego wnętrzu kryjemy to, kim
jesteśmy naprawdę. Strach sprawia, że boimy się odsłonić. Dopóki jednak tego
nie zrobimy, dopóty ani my sami, ani też inne osoby, nie poznają nas naprawdę.
Zdjęcie kukły jest pokazaniem dawnego bólu i ran. Dopiero wtedy, jak pisze
Zurhost, gdy maski opadają a dwoje ludzi spotyka się twarzą w twarz, może się
zacząć przygoda zwana małżeństwem.
W swojej książce Zurhost przytacza
wiele przykładów ze swojej praktyki terapeutycznej oraz swojego życia
prywatnego i własnego małżeństwa. Jeden z wyrazistych przykładów dotyczy
kobiety, która cierpiała z powodu nadwagi.
Podczas terapii odkryła, że przybranie na wadze miało miejsce wtedy, gdy
próbowała stworzyć poważny związek z mężczyzną. Po przyjrzeniu się swoim
przekonaniom na temat mężczyzn odkryła, że ma o nich bardzo złą opinię. Tak samo
jak jej matka - wcześnie opuszczona przez ojca. Zaczęła podejrzewać, że tusza
jest pancerzem, który ma ją zabezpieczać przed kontaktem z kimś, kto mógłby ją
później opuścić. Pancerz ten nie jest wynikiem przemyślanej strategii a
nieuświadomionego lęku. Stało się to jasne, gdy kobieta musiała wyjechać na
kilka miesięcy do Egiptu – kraju, w którym mężczyźni lubią duże kobiety.
Wróciła znacznie szczuplejsza. Mówiła, że kilogramy same znikały. Po prostu przestało
się jej chcieć jeść.
W swojej książce dużo miejsca
Zurhost poświęca prawdzie. Nie tylko tej o nas samych, ale także o tym, co
dzieje się w naszych związkach. Autorka jest zwolenniczką mówienia o zdradzie,
jeśli do takiej doszło. Uważa, że tylko prawda daje możliwość rozwoju w
trójkącie. Choć słowo rozwój w kontekście zdrady może wydawać się wręcz
szokujące, u Zurhost wynika z przekonania, że kryzys jest sytuacją sprzyjającą
rozwojowi i może być nowym początkiem. By jednak nadeszło nowe, trzeba
podzielić się doświadczeniem tego, co stare. Żeby związek mógł wejść w nowy
etap, trzeba zakończyć i zrozumieć poprzedni. Ważna jest tu także rola
wybaczenia.
W swojej książce Zurhost zajmuje
się także kwestią miłości fizycznej. Jak pisze, chociaż współcześnie jesteśmy
zalewani przez potop frywolnych obrazów nagości i namiętności, rzadko mówi się
o nurcie spełnienia przepływającym między ciałami. Nigdzie nie rodzi się tyle obietnic, zamętu i urazów, co w sferze
seksualności – pisze. Pierwotna seksualność jest przytłaczana wymogami
technicznej sprawności. Według Zurhost tracimy kontakt z siłą życiową,
zapominamy jak łatwo i żywo może się ona wyrażać przez nasze ciała. Ma to
ogromny wpływ na nas wszystkich, ale zwłaszcza na młodych ludzi, którzy mają
przed sobą swoje pierwsze doświadczenia. Zamiast myśleć czego chcą, zadają
sobie pytanie o to, jak jest dobrze – tak, jakby istniał jakiś wzór, do
realizacji którego wszyscy powinni dążyć. Zurhost odrzuca zewnętrzne wzory i
nawołuje do wsłuchania się w siebie, bycia blisko własnej natury.
Natura pojawia się także w temacie
męskości i kobiecości, który Zurhost pojmuje zupełnie inaczej, niż nurty
emancypacyjne. Autorka pisze o kobiecym zagubieniu we współczesnym
społeczeństwie, na które radą jest uznanie własnej siły danej przez naturę. Kobieta
jest dla niej przewodniczką, która prowadzi mężczyznę w gąszcz wiodący ku
sercu. Jest też jeziorem, w które wpływa rzeka – mężczyzna. Dla mnie osobiście
jest to najsłabsza część książki. Choć jednak książka Zurhost ma swoje słabsze
momenty, jako całość jest naprawdę świetna. Doświadczenie terapeutyczne
autorki, jej pasja oraz wielość przywoływanych przez nią przykładów z gabinetu sprawiają,
że jest to pozycja niezwykle rozwijająca i inspirująca.
Eva-Maria Zurhorst, „Kochaj
siebie a nieważne, z kim się zwiążesz”, Wydawnictwo Czarna Owca, 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz