lipca 18, 2017

Rzeczy, których nie wyrzuciłem


To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Pisze Wicha w książce, która przede wszystkim jest o jego matce. We wstępnie do niej wyznaje, że mylił się sądząc, iż ludzi pamiętamy tak długo, jak długo, możemy ich opisać. W rzeczywistości jest odwrotnie. Są z nami dopóty, dopóki nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Kiedy umrą w pewien sposób stają się naszą własnością. Przybierają postać obrazka lub słów. Możemy o nich powiedzieć: byli tacy a tacy. Możemy podsumować całą tę szarpaninę. Rozplątać niekonsekwencje. Postawić kropkę. Wpisać wynik.

Choć matka Wichy umarła, autor nawet nie próbuje cokolwiek rozplątywać, sumować i przedstawiać prostych wyników. Jego książka nie jest oczywista. Tak jak oczywisty nie jest pomysł, by o ukochanej osobie mówić w kontekście rzeczy, które po niej pozostały.

Zostały tylko książki. Były naszym tłem. Tkwiły w każdym kadrze. Znałem ich grzbiety, zanim rozpoznałem w czarnych znakach litery. Całe życie z nich wróżyłem. Szukałem puent.

Książki. Te z półek w pustym mieszkaniu po matce, których nikt już nie chce. Te ze wspomnień z dzieciństwa - jak „Kto pocieszy Maciupka” Tove Janson. Te ważne, które matka czytała wielokrotnie. Jak „Emma”, którą traktowała terapeutycznie, i do której wracała w chorobie i chwilach przygnębienia. I te z jej księgozbioru zawodowego. W tomie „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” książki odgrywają rolę szczególną. W pierwszej części, to przede wszystkim właśnie one stają się pretekstem do opowiedzenia  o rodzinie Wichów.

Modne powieści, które wyszły z mody. Lektury spoza listy lektur. Wybrane tomy dzieł zebranych. Pokój bez wojny. Początek końca świata szwoleżerów. Niekompletne dzienniki. Zapomniane debiuty. Nierozcięte tomy esejów. (…) Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.

Pierwsza część książki jest jednocześnie częścią najbardziej poetycką. W części drugiej ludzie zaczynają zajmować coraz więcej miejsca. Opis okładek zastępuje opis relacji, a streszczenie wątków „Emmy” przywołanie scen z życia. Coraz więcej dowiadujemy się o rodzinie autora. Coraz częściej pojawiają się wątki trudne. W części trzeciej pozostaje już tylko trud. Zostajemy niemal sam na sam z odchodzeniem matki autora.

Ta książka nie jest różową laurką. Nie jest słodkim obrazkiem relacji matki z synem. Ani sentymentalną podróżą do czasów beztroskiego dzieciństwa. Nie ma też happy endu, o czym od początku świetnie wiemy. Jest prawda o odchodzeniu i przemijaniu. Jest świetna literatura – poruszająca, choć często oszczędna w słowa.


Marcin Wicha, „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Karakter, Kraków 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Projekt: książki , Blogger