Michał Cichy jest czarodziejem codzienności, który magię
świata wydobywa z nawet najbardziej prozaicznych elementów rzeczywistości. Z deszczu
i wody na ulicach, spaceru z psem, z topniejącego śniegu i płynących ulicami pojazdów. Ale także ze wschodzącego
słońca, czułości ptaków, czy z pierwszego wiosennego deszczu. Fragmenty dnia
powszedniego, na które zwykle nie zwracamy uwagi, u Michała Cichego wysuwają
się na pierwszy plan. Stają się głównymi bohaterami jego opowieści. Podobnie
jak ludzie, których na co dzień nie widzimy lub nie chcemy widzieć. Bezdomni,
osiedlowi dresiarze, starzy, chorzy... U Cichego wszyscy są ważni. Mają imiona,
lub chociaż ksywki. Mają swoją historię i potrzeby. Stają się ludźmi, o których
chcemy słuchać.
Michał Cichy opisuje życie toczące się w jego małej
ojczyźnie – na Ochocie. Opisuje ją, bo ją kocha. Ale nie dlatego, że jest
najpiękniejsza. A dlatego, że jest jego. Jak twierdzi, najbardziej kocha się
to, czego się nie wybrało.
Opisując Ochotę Cichy pisze o całym świecie. O relacji w
jakiej z nim pozostajemy. O relacji z samym sobą. Jak twierdzi Cichy, świat nie
reaguje na nasze „nie”, czy „tak”. To my – wypowiadający, reagujemy. Jeśli jesteśmy
niepogodzeni ze światem, tak naprawdę jesteśmy niepogodzeni ze sobą. Życie w
proteście wobec świata podobne jest do bycia w skurczu. Życie w zgodzie ze
światem jest bardziej drożne. „Sprzeciw nie oddala nieszczęść ani nie przynosi
szczęścia. Zgoda nie oddala nieszczęść, ale otwiera drogę szczęściu” – mówi nam
poeta piszący prozą/autor prozy pisanej wierszem. W innym miejscu dodaje: „Kiedy
stawia się światu oceny, świat tylko potwierdza oceny. Pozostawiony bez ocen
zaczyna mówić własnym głosem”.
Ileż podziwu dla świata znajdziemy w tej niewielkiej
książeczce! Ileż zgody na ten świat. I ile w niej wdzięczności. „Jesteśmy dziećmi
szczęściarzy. Naszym ojcem i matką jest szczęśliwy zbieg okoliczności. Bez wyjątku,
choćby jednego jedynego, poprzez miliony pokoleń, poprzez całą przepaść czasu,
poprzez wojny, pożary, epidemie, lodowce, drapieżniki, sawanny, meteory i
wulkany, aż do tych dawnych prapradziadków, którzy jeszcze składali w morzu
ikrę. Każdy z naszych przodków zdążył dożyć przynajmniej chwili, w której na
świat szykowali się już jego potomni” – pisze Cichy.
Wiele zdań-perełek wynotowałam sobie z tej książki. Nie będę
jednak przytaczać już nic więcej. Myślę, że to po prostu warto przeczytać. I
warto pozwolić rzece płynąć.
Michał Cichy, „Pozwól rzece płynąć”, Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz