Fot. Włodek Pawłow
Pamiętasz książkę, przy której
lekturze po raz pierwszy w życiu zawaliłaś noc?
Może to była
„Wyspa złoczyńców”, którą mi przyniósł tata, gdy leżałam chora w łóżku? A może
„Siódme wtajemniczenie”? Przeczytałam je niezliczoną ilość razy.
Najprawdopodobniej była to jednak książka, którą znalazłam w starej, ogromnej
żeliwnej miednicy. Któregoś lata pojechaliśmy całą rodziną na wczasy do
Kołobrzegu. W naszym ciemnym i ciasnym pokoju (kwatery prywatne nastawione na wyzysk
człowieka pracy) stały cztery tapczany i szafa, a na niej miska. Zajrzałam do środka.
Leżała tam książka o pożółkłych kartkach. Brakowało okładki, początku i końca. To
były baśnie. Główna bohaterka jeździła na wrotkach, owijała się w sieć rybacką
i rozwiązywała zagadki. Jak mantrę powtarzała następujące zdanie: ranek jest
mądrzejszy od wieczora. Mam ten blok kartek w szpargałach. Nigdy nie próbowałam
ustalić, kto jest jej autorem. I niech pozostanie to dla mnie tajemnicą.
Więcej czytasz zawodowo czy
hobbystycznie?
Zaczęłam
czytać bardzo dużo, gdy miałam dziesięć lat. Moja wypożyczalnia mieściła się w
starej synagodze, więc spacer do biblioteki, to była podróż w kilku wymiarach –
do dziwnego budynku i do świata opowieści. Czytałam książki przygodowe,
popularno-naukowe i biografie. Któregoś roku przeczytałam dwieście książek. Przez
ostatnich kilkanaście lat czytałam głównie książki reporterskie. Ciekawiło mnie,
jak ludzie opisują świat. Czasem tylko ściągnęłam z półki tomik wierszy.
Myślę, że
poszukiwania formalne w reportażu, eksperymenty, przekraczanie granic
gatunkowych, to ciekawy trop i kibicuję wszystkim kolegom, którzy to robią. Z
zainteresowaniem czytam dysputy wokół prawdy w reportażu. Myślę, że fakty są
ważne, najważniejsze, ale to, co wydobędziemy z czeluści, jakie światło
skierujemy na te fakty, rozłożymy akcenty, które szczegóły wydobędziemy, ma
zasadniczy wpływ na odbiór tekstu. Ważne jest to, by temat był ważny
społecznie, rezonował, ale ja nie mam odpowiedniego temperamentu do takiej pracy.
Uważam, że nie należy robić niczego wbrew sobie. Czułam, że reportaż to dla
mnie za mało, że coś mnie uwiera. Zapisałam się na studia podyplomowe na
polonistyce. Dostałam długą listę lektur i tak się przymusiłam, całkiem
świadomie do czytania. Aby pisać dobrze, trzeba też czytać inne rzeczy, poezję,
prozę, nawet te książki, z którymi nie jest nam po drodze, których nie lubimy,
nie rozumiemy. Dlatego uważam, że przymusy czy snobizmy nie są złe. Kupujemy i
czytamy (lub staramy się czytać) Ulissesa
czy encyklopedię gadów – i wtedy jakieś zdanie, słowo, okładka, rozmowa o
książce – otwierają nas.
Czy praca w wydawnictwie wpłynęła na
sposób, w jaki myślisz o swoich książkach – zarówno tych już napisanych jak i
tych, dopiero w sferze pomysłów?
Wiem, że
książka jest zarówno wytworem myśli, serca, jak i produktem. A czy to ma wpływ
na to, jak podchodzę do pisania? Nie. Piszę, tak, by czytelnicy nie męczyli się,
biorąc moją książkę do ręki. Buduję sceny, a nie ględzę. W zdaniu ważny jest
dla mnie rytm, melodia języka. Redagując tekst, zadaję sobie pytanie: o czym to
jest – to zdanie, ten akapit, ten rozdział, ta książka? Jak uważam, że coś jest
niepotrzebne – kosz! (nauczyłam się tego od Maćka Dyrygasa, świetnego filmowca
i dokumentalisty). Ale zbieram tak dużo materiałów, że z katalogu „śmieci”
wysypują mi się na biurko.
Uważam, że pisząc
(również reportaż, czy w ogóle literaturę faktu), trzeba być szczerym wobec
siebie, iść za głosem wewnętrznym i dbać o niego. Nie pisać zdań, które ładnie
brzmią, ale są fałszywe dla nas. Piszę o tym, co mnie dotyczy lub interesuje. Gdy
chciałam dowiedzieć się czegoś o rozmawianiu z ludźmi, poszłam do Teresy
Torańskej, mistrzyni wywiadu. Tadeusza Rolke, prekursora polskiej fotografii
reportażowej, emablowałam o to, jak fotografować, ale i o to, jak żyć. Pokazałam
jego długie, barwne życie na szerokim tle XX-wiecznej historii Polski. Z tych
rozmów powstały książki. Pierwsza cieniutka, ale bardzo pożyteczna dla
dziennikarzy, druga cegła, ale szybko się ją czyta (pewnej pani zajęło to dobę)
i przydatna dla osób myślących obrazem.
Teraz pracuję
nad biografią Henryka Wujca, legendarnego opozycjonisty z czasów PRL oraz nad tomikiem
poetyckim. Mam kilka tematów rozgrzebanych, które mnie męczą.
Jak w ogóle zaczęła się Twoja przygoda
z reportażem?
Szłam Nowym
Światem i zobaczyłam ogłoszenie Laboratorium Reportażu w 2004 roku. Wiele lat później
zrobiłam roczny kurs w Polskiej Szkole Reportażu. Ale tak naprawdę moja
przygoda z reportażem zaczęła się w dzieciństwie – od przyglądania się światu, który
mnie otaczał, zabaw na podwórku z dziećmi, z których każde miało inną historię,
od mojej ciekawości i pytań, które można sprowadzać do jednego: co się stało?
Czytam ogłoszenia
na ścianach, napisy na murze, bilety, ścinki… Jeśli na chodniku zobaczę kartkę,
podniosę ją, by zobaczyć, co jest na niej nabazgrane. Gdy Mariusz Szczygieł
przyniósł na zajęcia swoje notatki (a używał kartek z odzysku, z jednej strony
zadrukowanych), przeczytałam na rewersie: podatki wiosna, kanapa, jakieś imię
żeńskie (chyba Jola), a przy każdej pozycji była kwota. Wiem, ile kosztowała
kanapa Szczygła kupiona około roku 2013.
O czym Twoim zdaniem reporterzy i
reporterki wciąż piszą za mało?
O szczęściu.
To w ogóle nie jest temat na czasie.
Małgorzata
Purzyńska – archeolog, dziennikarka, piarowiec, wydawca. Absolwentka
Laboratorium reportażu (UW), Polskiej Szkoły Reportażu (Instytut Reportażu)
oraz Szkoły mistrzów. Studium technik pisarskich (UW). Od kilkunastu lat
zawodowo związana z mediami i branżą wydawniczą. Była m.in. redaktorem
naczelnym magazynu „Przyjaciel Pies”, szefową Działu Marketingu w Wydawnictwie
Lekarskim PZWL (grupa PWN), obecnie szefuje Działowi Publikacji w Domu Spotkań
z Historią. Autorka książek „Ja, My, Oni. Teresa Torańska w rozmowie z
Małgorzatą Purzyńską”, „Tadeusz Rolke. Moja namiętność”.
….
„5 pytań do reportera/reporterki” to cykl krótkich
ankiet, w których reporterzy i reporterki odpowiadają na pytania, dla których
punktem wyjścia są książki. Teksty ukazują się w każdy
wtorek.