Nie
miałam planu. Nie miałam założeń ideologicznych ani formalnych. Zachciało mi
się pisać długimi zdaniami. Budować akapity. Opowiadać. (…) Wyszła mi książka o
kobietach: o kobietach, którymi jestem, którymi byłam i którymi mogłabym być. A
także o takich, które nie są mną, ale które znam, dobrze lub tylko z widzenia.
I nawet o takich, których nie znam wcale – pisała w „Poranek Marii... Instrukcja obsługi” Julia Fiedorczuk. „Instrukcja”,
której fragment zacytowałam, jest odautorskim komentarzem do wydanej nakładem Biura Literackiego, książki:„Poranek Marii i
inne opowiadania”.
Oceniać książki po okładce nie
należy, ale ignorować okładki również nie warto (poza wyjątkami, jak od każdej
reguły). Czasem także z tego graficznego „wstępu” do treści można wiele
wyczytać. Z okładki prozatorskiego debiutu Fiedorczuk ja wyczytałam: kobiecość,
cielesność, ciemność i tajemnicę. Wszystkie te wątki odnalazłam dość wyraźnie wyeksponowane
również we wnętrzu książki.
Na „Poranek Marii i inne
opowiadania” składa się osiem tekstów: „Mamo, moje ciało chce tańczyć”,
„Imago”, „Poranek Marii”, „Medulla”, „Zetka”, „Święto Niepodległości”,
„Orgaspace” oraz „Wiersz dla Matyldy”. Choć całość objętościowo prezentuje się
dość niepozornie (zaledwie 98 stron), nie daje się „połknąć” zbyt łatwo. Za
wiele w niej grudek, chropowatości i dziwności, nad którymi trzeba się na
chwilę zatrzymać i zastanowić…"Za wiele" nie oznacza jednak niedoskonałości,
wady, czy przesady. Czasem dopiero pewien nadmiar jest w stanie zatrzymać
rozpędzoną maszynerię codzienności, która tak niechętnie (z braku czasu,
oczywiście) skłania się ku refleksjom i mało pragmatycznej wnikliwości.
W książce "Poranek Marii i inne opowiadania" Julii Fiedorczuk
dotyka obszarów zanurzonych w opozycji pomiędzy tym, co większość z nas
uznałaby za „normalne” i ludzkie, a tym, co określilibyśmy i określiłybyśmy
„nienormalnym” i nieludzkim. W opozycji pomiędzy czymś ucywilizowanym, kulturowo
wygładzonym i społecznie akceptowalnym a czymś „dzikim”, nieakceptowanym i, właśnie,
„chropowatym”. W głębi tej opozycji, w jej najciemniejszym zakątku, daleko od
rozwidlenia, gdzie wszystko wydaje się jasne, dzieją się rzeczy dziwne,
przykre, trudne, ambiwalentne… Te „rzeczy” przydarzają się przede wszystkim kobietom.
Doświadczenia kobiet, opisane przez
Julię Fiedorczuk są grudkami, które wyłowić możemy z pozornie idealnie gładkiej
masy, jaką tworzy nasza kultura, społeczeństwo. Ich chropowatość, to efekt
wspomnianej opozycji, w której usytuowane zostają kobiety. Kobiety stają w
opozycji do reszty społeczeństwa. Są Innym,
a innym być nie jest łatwo. Właśnie dlatego w „Poranku Marii” nie znajdziemy
radosności, lekkości, kolorowości, ani miłości. Być może nieco wbrew temu, co
mógłby sugerować tytuł. Poranek, zapewne większość z nas skojarzy z jasnością, zmianą,
nowym dniem. Dla bohaterek książki nowy dzień rzeczywiście nastaje, ale często
ten „nowy” okazuje się być takim samym, jak poprzednie. Co wtedy? Co, jeśli
każdy kolejny dzień oznacza wyłącznie powtarzalność i nieuchronność czegoś
złego, trudnego, nieprzyjemnego? Jeśli nie przynosi upragnionej zmiany? Ulgi? Jak
żyć wtedy? Czy w ogóle warto...? To ostatnie pytanie, czy raczej jedne z
możliwych na nie odpowiedzi, pojawiają się w książce. W dojrzałej, mocnej i
przejmującej książce Julii Fiedorczuk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz