lutego 01, 2017

Pochwała macochy


O twórczości peruwiańskiego pisarza Mario Vargasa Llosy dowiedziałam się dopiero kiedy swoją premierę miały „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”. Nie wiem, dlaczego, ale od pierwszego zerknięcia na ich okładkę, zapragnęłam tę książkę przeczytać. Spoglądająca z okładki Rosario Dawson zdawała się zapowiadać, jakąś niezwykłą literacką przygodę. Książki nigdy nie przeczytałam. Wciąż jednak mam nieodparte wrażenie, że musi być fascynująca.
Na (nie)szczęście w każdym tygodniu wychodzi przynajmniej kilka książek, które pragnę przeczytać. I część oczywiście czytam, ale nigdy wszystkich. Chyba nawet pogodziłam się już z tym, że nigdy nie przeczytam wszystkiego. Coraz częściej powracam jednak do książek wydanych już jakiś czas temu. Tych, na widok których moje serce lata temu przyspieszyło. Do nowości jestem natomiast coraz bardziej wybredna. Zobaczymy co z tego wyniknie...

Kiedy niedawno w moje ręce wpadła powieść Vargasa Llosy bez zastanowienia podjęłam decyzję, że tym razem muszę przeczytać ją bez zwłoki. Zwłaszcza, że w tytule znów pojawiła się kobieta.

Czytając informacje zawarte z tyłu „Pochwały macochy” wiedziałam, że jest to książka, do której muszę się zdystansować i czytać raczej z przymrużeniem oka. Na poważnie byłaby to pozycja skandaliczna, może obrzydliwa, może po prostu nieznośna. Dlaczego? Otóż tematem książki jest relacja łącząca macochę Lukrecję z jej pasierbem Fonsito. Relacja początkowo dwuznaczna, przez cały czas zdecydowanie dziwna, nieco tajemnicza. Pikanterii dodaje fakt (czy może właśnie skandalicznym, obrzydliwym, nieznośnym jest fakt), że Fonsito jest jeszcze dzieckiem.

Czytając książkę miałam wrażenie, że to taka gra, jaką autor prowadzi ze swoim czytelnikiem. Gra przypominająca nieco pokera. Wczuwając się w rolę przeciwnika autora, przez książkę brnęłam z niewzruszoną miną. Opisy erotycznych uniesień, marzeń, myśli i fantazji niemal zupełnie nie robiły na mnie wrażenia. A jednak przegrałam. Wynik rozgrywki niestety mnie zaskoczył. Mario Vargas Llosa okazał się być sprytniejszy.

Pod warstwą gry pozorów książka ma jeszcze jedno dno. Dotyka pewnych tabu.

Kiedyś podczas pewnego wieczorku literackiego ktoś spytał o to, co jeszcze może ludzi zgorszyć, zszokować. Padła odpowiedź – jak to, co? Np. nieogolona kobieca pacha, czy owłosiona kobieca noga! Z pozoru zabawna odpowiedź niesie jednak w sobie sporą dozę prawdy. Przez długi czas to seks był tematem tabu. Z czasem jednak społeczeństwa otworzyły się (choć nie całkowicie) na różne wzory miłości. Sfera tego, o czym należy zachować milczenie, przeniosła się na inną dziedzinę. Np. na pielęgnację i higienę. Kobiety w filmach budzą się już w makijażu i wszystkie udają, że zawsze są perfekcyjnie piękne. Nie muszą się golić czy depilować. Pozornie te kwestie zupełnie ich nie dotyczą. To wszystko robi się w ciszy i ukryciu. Mężczyźni także mają swoje „tajemnice”. Ot, wyrywanie włosów z uszu czy nosa. Wielu to robi, ale o tym się po prostu nie mówi. To właśnie są nasze dzisiejsze sprawy intymne, nasze tajemnice.

Bohater Llosy nie tylko to robi, nie tylko się tym nie krępuje, ale nawet swą pielęgnacją zdaje się szczycić. W książce mamy, więc zapis nie tylko tego jak mężczyzna dba o swoje uszy, nos, czy stopy (w sumie pewnie kilkanaście stron szczegółowych opisów), ale także wspomnienie tego, że kobieta goli nogi, czy oddaje „jasną urynę do przejrzystego potoku”. Dla obojga bohaterów wygląd jest bardzo ważny. Oboje lubią „miłosne igraszki” i chcą czuć się i wyglądać jak najlepiej. Myślę, że w pewnym sensie są to postaci seksowne i co ciekawe, tej ich seksowności wcale nie zaburzają zwykłe czynności, czy zabiegi. Kobieta, która zdaje się być w książce niemal boginią, może być jednocześnie kobietą po prostu. Taką, która ma swoje fizjologiczne potrzeby i która jeśli chce być gładka, musi się ogolić, a wszystko to w żaden sposób jej „boskości” nie przeczy.

I jeszcze jedna kwestia, która mnie bardzo zainteresowała: fantazje tytułowej bohaterki. Czytając o jej myślach czułam, że poznaję coś, czego znać nie powinnam. Z pewnością każda z nas miewa, czy miewała (może kiedyś, w dzieciństwie) takie fantazje. Nie zawsze muszą to być myśli erotyczne. Czasem to zwykłe wizje, marzenia, w których jednak to my jesteśmy na pierwszym planie - odbieramy przed lustrem Oscara, czy śpiewamy w wannie do butelki szamponu wyobrażając sobie olbrzymią, pełną uwielbienia dla nas widownię. Te myśli zostawione dla siebie zdają się być całkiem powszednie, „normalne”. Rozpisane jednak na kartach książki nabierają rozmiarów parodii. To zdecydowanie łączy się z akapitem poprzednim – są rzeczy, które wszystkich niemal dotyczą, wszyscy i wszystkie je (w mniejszym lub w większym stopniu) robimy, ale ich miejsce jest jedynie w skrytości ducha, są naszą tajemnicą.

Mario Vargas Llosa, „Pochwała macochy”, Znak 2000

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Projekt: książki , Blogger