O twórczości peruwiańskiego pisarza
Mario Vargasa Llosy dowiedziałam się dopiero kiedy swoją premierę miały
„Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”. Nie wiem, dlaczego, ale od pierwszego
zerknięcia na ich okładkę, zapragnęłam tę książkę przeczytać. Spoglądająca z
okładki Rosario Dawson zdawała się zapowiadać, jakąś niezwykłą literacką
przygodę. Książki nigdy nie przeczytałam. Wciąż jednak mam nieodparte wrażenie,
że musi być fascynująca.
Na (nie)szczęście w każdym tygodniu wychodzi przynajmniej kilka książek, które pragnę przeczytać. I część oczywiście czytam, ale nigdy wszystkich. Chyba nawet pogodziłam się już z tym, że nigdy nie przeczytam
wszystkiego. Coraz częściej powracam jednak do książek wydanych już jakiś czas temu. Tych, na widok których moje serce lata temu przyspieszyło. Do nowości jestem natomiast coraz bardziej wybredna. Zobaczymy co z tego wyniknie...
Kiedy niedawno w moje ręce wpadła powieść Vargasa Llosy bez zastanowienia podjęłam decyzję, że tym razem muszę
przeczytać ją bez zwłoki. Zwłaszcza, że w tytule znów pojawiła się kobieta.
Czytając informacje zawarte z tyłu
„Pochwały macochy” wiedziałam, że jest to książka, do której muszę się
zdystansować i czytać raczej z przymrużeniem oka. Na poważnie byłaby to pozycja
skandaliczna, może obrzydliwa, może po prostu nieznośna. Dlaczego? Otóż tematem
książki jest relacja łącząca macochę Lukrecję z jej pasierbem Fonsito. Relacja początkowo
dwuznaczna, przez cały czas zdecydowanie dziwna, nieco tajemnicza. Pikanterii
dodaje fakt (czy może właśnie skandalicznym, obrzydliwym, nieznośnym jest fakt),
że Fonsito jest jeszcze dzieckiem.
Czytając książkę miałam wrażenie,
że to taka gra, jaką autor prowadzi ze swoim czytelnikiem. Gra przypominająca
nieco pokera. Wczuwając się w rolę przeciwnika autora, przez książkę brnęłam z
niewzruszoną miną. Opisy erotycznych uniesień, marzeń, myśli i fantazji niemal zupełnie
nie robiły na mnie wrażenia. A jednak przegrałam. Wynik rozgrywki niestety mnie
zaskoczył. Mario Vargas Llosa okazał się być sprytniejszy.
Pod warstwą gry pozorów książka ma jeszcze
jedno dno. Dotyka pewnych tabu.
Kiedyś podczas pewnego wieczorku
literackiego ktoś spytał o to, co jeszcze może ludzi zgorszyć, zszokować. Padła
odpowiedź – jak to, co? Np. nieogolona kobieca pacha, czy owłosiona kobieca noga!
Z pozoru zabawna odpowiedź niesie jednak w sobie sporą dozę prawdy. Przez długi
czas to seks był tematem tabu. Z czasem jednak społeczeństwa otworzyły się (choć
nie całkowicie) na różne wzory miłości. Sfera tego, o czym należy zachować milczenie,
przeniosła się na inną dziedzinę. Np. na pielęgnację i higienę. Kobiety w
filmach budzą się już w makijażu i wszystkie udają, że zawsze są perfekcyjnie
piękne. Nie muszą się golić czy depilować. Pozornie te kwestie zupełnie ich nie
dotyczą. To wszystko robi się w ciszy i ukryciu. Mężczyźni także mają swoje
„tajemnice”. Ot, wyrywanie włosów z uszu czy nosa. Wielu to robi, ale o tym się
po prostu nie mówi. To właśnie są nasze dzisiejsze sprawy intymne, nasze
tajemnice.
Bohater Llosy nie tylko to robi,
nie tylko się tym nie krępuje, ale nawet swą pielęgnacją zdaje się szczycić. W
książce mamy, więc zapis nie tylko tego jak mężczyzna dba o swoje uszy, nos,
czy stopy (w sumie pewnie kilkanaście stron szczegółowych opisów), ale także
wspomnienie tego, że kobieta goli nogi, czy oddaje „jasną urynę do
przejrzystego potoku”. Dla obojga bohaterów wygląd jest bardzo ważny. Oboje
lubią „miłosne igraszki” i chcą czuć się i wyglądać jak najlepiej. Myślę, że w pewnym sensie są to postaci seksowne i co ciekawe, tej ich seksowności wcale
nie zaburzają zwykłe czynności, czy zabiegi. Kobieta, która zdaje się być w
książce niemal boginią, może być jednocześnie kobietą po prostu. Taką, która ma
swoje fizjologiczne potrzeby i która jeśli chce być gładka, musi się ogolić, a
wszystko to w żaden sposób jej „boskości” nie przeczy.
I jeszcze jedna kwestia, która mnie
bardzo zainteresowała: fantazje tytułowej bohaterki. Czytając o jej myślach
czułam, że poznaję coś, czego znać nie powinnam. Z pewnością każda z nas miewa,
czy miewała (może kiedyś, w dzieciństwie) takie fantazje. Nie zawsze muszą to
być myśli erotyczne. Czasem to zwykłe wizje, marzenia, w których jednak to my
jesteśmy na pierwszym planie - odbieramy przed lustrem Oscara, czy śpiewamy w
wannie do butelki szamponu wyobrażając sobie olbrzymią, pełną uwielbienia dla
nas widownię. Te myśli zostawione dla siebie zdają się być całkiem powszednie,
„normalne”. Rozpisane jednak na kartach książki nabierają rozmiarów parodii. To
zdecydowanie łączy się z akapitem poprzednim – są rzeczy, które wszystkich
niemal dotyczą, wszyscy i wszystkie je (w mniejszym lub w większym stopniu)
robimy, ale ich miejsce jest jedynie w skrytości ducha,
są naszą tajemnicą.
Mario Vargas Llosa, „Pochwała
macochy”, Znak 2000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz