Dużo już nachwalono debiut literacki Fiedorczuk, za który,
przypomnę, pisarka dostała Paszport Polityki. Nie będę więc super odkrywcza w
swoich zachwytach, ale jednak choć trochę zachwycić się muszę. Przede wszystkim
dlatego, że to książka budząca emocje, a to w literaturze ogromnie cenię.
Jest kilka takich obrazów, którymi „Jak pokochać centra
handlowe” pochłonęły mnie absolutnie bez reszty. Na przykład obraz kłótni „niekłótni”
między małżonkami. Kłótni niby hipotetycznej. Wyzwisk, których niby nikt głośno
nie wypowiada. Przemocy, do której w rzeczywistości wcale przecież nie
dochodzi. Wszystko jakby tylko w głowie. Złe rzeczy w dobrych domach się
przecież nie dzieją. A jednak. Fiedorczuk pokazuje, że w dobrych domach, u
dobrych ludzi i u dobrych matek różne sytuacje mogą mieć miejsce. Może być na
przykład tak, że matka po pięciu godzinach płaczu swojego dziecka pomyśli, że
miałaby ochotę wyrzucić je przez okno. Może tak być. I to wcale nie znaczy, że jest
to zła matka. Choć zwykle tak właśnie zostałaby oceniona. Dlatego matki nie
dzielą się swoimi myślami. Czasem ich myśli zawstydzają nawet je same. Odcinają
się więc od ludzi. Zaszywają w centrach handlowych. Są same. Wyobcowane. Nawet
jeśli wśród tłumu i obok innych mam, tak jak one pochylonych nad kubkiem kawy.
Wbrew pozorom macierzyństwo wcale nie jest najważniejszym
tematem tej książki. Jest jedynie środkiem do opowiedzenia o izolacji.
Fiedorczuk mocno portretuje w swojej książce hejt, jaki ma
miejsce w internecie. Choć opowiada o nienawiści
z jaką jedne matki wyżywają się na innych, tak naprawdę portretuje pewien
mechanizm. Pokazuje jak ukryci pod pseudonimami ludzie, zezłoszczeni na własne
niedoskonałości i własne problemy, wyżywają się na innych, którzy o bardzo
podobnych problemach mają odwagę powiedzieć głośno. Którzy śmieli na jakimś
forum internetowym zgłosić się po poradę. Zamiast porady otrzymują nokaut. O
pewnych rzeczach nie mówi się przecież głośno. Bohaterka odbiera kolejną lekcję
z izolacji. Niemal przestaje mówić. I czasem udaje jej się nawet zapomnieć
brzmienie własnego głosu.
Najbardziej przejmujące są dla mnie te fragmenty książki, w
których Fiedorczuk pokazuje kobietę tracącą kontrolę nad własnym ciałem,
nastrojami i w pewnym sensie nad całym życiem. Która czuje, że traci siebie, że
jej ciało przestaje już należeć do niej, że jakoś się w tym wszystkim gubi.
Generalnie, im mocniej Fiedorczuk dotyka kwestii depresji, tym mocniej ta
książka na mnie działa. Im jednak dalej narratorka posuwa się w swoich
retrospekcjach, tym dalej ja odsuwam się od historii, którą próbuje mi
opowiedzieć.
Historie z dzieciństwa, obrazki z podróży samochodem z
rodzicami, siła dziewczyńskości, czy kwestie związane z pierwszymi miłościami,
czytało się naprawdę dobrze. Nie pozostawiły mnie jednak pod takim wrażeniem
jak reszta. Choć rozumiem ich miejsce. Ważny dla całości książki jest bowiem motyw
transformacji. Czy jest to zmiana z czasów dziewczęcości, bo koleżanki się
zakochują i oddalają, czy też dorosłości, np. zmiany stanu rodzinnego.
Natialia Fiedorczuk, „Jak pokochać
centra handlowe”, Wielka Litera, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz