Ból tnie jak nóż, zaciska się
obręczą na szyi i prawym barku. Nie sposób odwrócić głowy, żadnej szansy na
spojrzenie do tyłu. Nawet oddychanie jest bolesne – tak rozpoczyna się
druga po „Aimee & Jaguar” wydana
w Polsce książka Erici Fischer - „Droga
do nieba”.
Książkę rozpoczyna zniknięcie brata
autorki, Paula – inteligentnego, ale ukrywającego się przed światem,
pięćdziesięcioletniego mężczyzny. Jego zniknięcie zmusza Ericę do powrotu do
Wiednia - do zderzenia z rzeczywistością, w której dorastała, z rodzinnym
domem, ze wspomnieniami…
Te dopadające autorkę wspomnienia
przypominają o traumatycznych losach rodziny. O tragicznej śmierci dziadków,
którzy zginęli w Treblince, o nieszczęściu matki, która by być z mężem
zdecydowała się na powrót do kraju, którego nienawidziła, o relacjach, jakie łączyły
ją z bratem i rodzicami, i wreszcie, o samotności.
I znów ogarnia mnie współczucie
dla własnej rodziny, dla czterech osób w powojennym Wiedniu, każdej z innej
planety. Widzę, jak siedzą na latających talerzach i od czasu do czasu coś do
siebie wołają. Kiedy przypadek wystarczająco zbliża ich do siebie, przez krótki
moment mogą się zrozumieć. Ale nie wiedzą co począć z tą bliskością. Po czym
oddalają się od siebie. Czy był ktoś, kto mógłby nam wtedy pomóc nawiązać
kontakt? – pyta retorycznie autorka.
„Droga do nieba” to heroiczna próba zmierzenia się z własną
przeszłością i jej duchami. To książka o holocauście, o tym jakie piętno
odciska on na kolejnych pokoleniach, oraz o zagładzie po prostu. To literackie
pożegnanie z członkami najbliższej rodziny i pożegnanie siebie - tej, z której
śmiercią rodzina zniknie ostatecznie. To zamknięcie pewnego etapu życia, oczyszczenie
i wyzwolenie.
Spisana przez Ericę Fisher „historia
rodzinna” (jak brzmi podtytuł publikacji), to bez wątpienia opowieść bardzo
osobista. Jest to w końcu historia pewnej, konkretnej rodziny. Z drugiej jednak
strony, jest to również opowieść niezwykle uniwersalna. Obrazująca sposób, w
jaki na życie wpływają nie tylko wielkie okrucieństwa historii, ale też te
mniejsze okrucieństwa (nieraz wynikające właśnie z tych wielkich) wyrządzane we
własnych domach, pod własnymi dachami - wyniszczające okrucieństwa rodzinne.
Rodzina wydaje się być czymś
naturalnym. Wedle niektórych osób, więź rodzinna, ta specyficzna potrzeba
bliskości i zadowolenie z obecności drugiego człowieka, powstaje i utrzymuje
się sama. Sama z siebie, dla siebie. Wszystko oczywiście zależy od tego, jak zdefiniujemy
rodzinę. Bo jeśli rodzina jest pokrewieństwem, to my wszystkie i my wszyscy mamy
rodziny (nawet, jeśli ich członkowie i członkinie już dawno odeszli/ły). Ale
jeśli rodzina jest akceptacją, miłością, zrozumieniem, poczuciem
bezpieczeństwa, troską, oddaniem i wsparciem? Jeśli to tym właśnie jest rodzina,
to ile i ilu z nas jest w stanie się nią poszczycić? Przypuszczam, że
niewiele/u. A jeśli tak, to czyż nie dlatego, że takie rodziny nie powstają tak
po prostu. Tak same z siebie. Początkiem ich istnienia nie jest ślub, czy
poczęcie dziecka, ale stworzenie więzi, które wymagają starań i zaangażowania.
Ciągłej, nieprzerwanej chęci i pracy…
Erica
Fischer, "Droga do nieba", Czarne 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz