fot. Adam Karbowski
Wciąż jeszcze czytasz książki reporterskie? Nie masz dość czytając na
co dzień teksty do „Non/fiction”?
Nie odkryję niczego nowego – to, co staje się pracą, traci
trochę uroku, nabiera innego charakteru. Na pewno przyjemność z czytania
reportaży odkąd wydaję „Non/fiction” jest inna, bo stanowi redaktorskie
wyzwanie. Praca nad naprawdę dobrym materiałem jest ekscytująca, a
przestawianie fragmentów, wycinanie zbędnych słów i zdań, to trochę taka
chirurgiczna podnieta i dobre ćwiczenie dla mózgu. Ale szkoda mi trochę utraty
czytelniczej niewinności – czytam teraz dużo bardziej czepliwie, wkurzam się,
kiedy w książkach znajduję oczywiste błędy redaktorskie czy korektorskie. Tym,
czego czasem mam dość w literaturze faktu, jest powtarzalność stylu. Dlatego w
czasie wolnym od redagowania sięgam po beletrystykę i trochę poezji. Szukam ciekawych
formalnych rozwiązań i luzu, na który pozwala zmyślanie.
A gdzie Twoim zdaniem w reportażu kończy się literacki styl autorów i
autorek a zaczyna kłamstwo?
To ciekawe, że musimy zadawać sobie to pytanie, bo
wydawałoby się, że odpowiedź jest prosta – tam, gdzie opowieść jest niezgodna z
faktami. Ale trzeba zwrócić jeszcze uwagę na drugą sprawę – korzystanie z
dorobku innych ludzi – dziennikarzy, dokumentalistów, naukowców. Nie można
opierać swojej opowieści na ich pracy, bez wyraźnego oznaczenia tych miejsc w
tekście. Nie jest w porządku używanie stylistycznych zabiegów, które mogą
wprowadzać czytelnika w błąd, czyli np. sugerować, że spotkaliśmy się z
bohaterem tekstu albo byliśmy naocznymi świadkami jakiegoś wydarzenia, jeśli
tak nie było. Najlepszym zdarza się tu potknąć.
Masz książkę do której regularnie wracasz?
W dzieciństwie bardzo często wracałam do swoich ulubionych
książek – m.in. do wszystkiego co napisała Astrid Lindgren, do przygód Pana
Samochodzika czy Muminków. Wtedy nie miałam poczucia, że życie jest zbyt
krótkie, żeby jedną książkę czytać 10 razy. Teraz w czytanie wkrada się
poczucie powinności, ambicja i social media – deprymują mnie posty znajomych, w
których podliczają, ile książek przeczytali już od początku roku. Pewnie to
samo czują ludzie, którym zależy na rzeźbie ciała, kiedy oglądają na
Instagramie zdjęcia sportowców i modeli. A ja niestety nie czytam superszybko i
chociaż właściwie każdego dnia towarzyszy mi jakaś książka, to moje roczne
zestawienia nie są imponujące. Strasznie lubię Otę Pavla za to, że przyznawał
się do czytelniczego ignoranctwa. W pewnym momencie miał zabrać się za krótką
listę klasyków, a kiedy dobrnął do końca stwierdził, że nie musi już znać
innych książek. Może w tym szaleństwie jest metoda? W każdym razie ostatnimi
czasy rzadko pozwalam sobie na powroty, ale jak już, to np. do swoich
absolutnych mistrzyń – Getrudy Stein, znów Tove Jansson i Jane Bowles.
Uwielbiam i jednocześnie nienawidzę tej ostatniej za to, że zostawiła po sobie
tak mało – zaledwie jedną powieść, cienki zbiór opowiadań i sztukę teatralną.
Ale może wystarczy w życiu napisać jedną genialną książkę?
A ostatnio, która książka zrobiła na Tobie największe wrażenie?
„Zapiski z domu wariatów”, Christine Lavant. Po lekturze byłam
pewna, że oparła tę książeczkę na zapiskach, które prowadziła przebywając w
szpitalu psychiatrycznym w 1935 roku. Później trafiłam na informację, że nikt z
personelu nie przypominał sobie, żeby Lavant prowadziła dziennik czy cokolwiek notowała.
W niesamowity sposób udało się jej po 10 latach wydobyć z pamięci atmosferę
kliniki i emocje, które odczuwa pacjent, będący na granicy – dla jednych zbyt
normalny, dla innych zbyt szalony. U nas wydana dopiero w zeszłym roku przez
Ossolineum.
Co teraz czytasz?
„Moje ostatnie tchnienie”. Luis Buñuel już na pierwszej
stronie zaznacza: „Nie jestem człowiekiem pióra. Książkę tę pomógł mi napisać
Jean-Claude Carriere, zachowując wiernie wszystko, co mu powiedziałem podczas
naszych długich rozmów”. I faktycznie, to coś między autobiografią a rozmową
rzeką, z której wycięto pytania. Łapię się na tym, że obmyślam, jak inaczej uporządkowałabym
niektóre fragmenty. Ale wciągnęła mnie od pierwszych zdań: „Dopiero kiedy
zaczynamy tracić pamięć, choćby po trochu, zdajemy sobie sprawę, że pamięć jest
istotą całego naszego życia. Życie bez pamięci nie byłoby życiem, tak jak
inteligencja bez możności wysławiania się nie byłaby inteligencją. Nasza pamięć
jest naszą spójnią, naszym rozumem, naszym działaniem, naszym czuciem. Bez niej
jesteśmy niczym”.
Dorota Groyecka - Absolwentka
dziennikarstwa, filologii polskiej, kulturoznawstwa i Polskiej Szkoły Reportażu.
Autorka książki „Gentryfikacja Berlina. Od życia na podsłuchu do kultury caffe
latte”. Redaktorka naczelna nieregularnika reporterskiego „Non/fiction”.
….
„5 pytań do reportera/reporterki” to nowy cykl krótkich
tekstów, w których reporterzy i reporterki odpowiadają na pytania, dla których
punktem wyjścia są książki. Plan jest taki, że teksty będą ukazywać się w każdy
wtorek, ale zobaczymy jeszcze jak to się uda ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz